Starsza kobieta dziewięć tygodni czekała na szczepienie. Bo lekarz się pomylił

Pani Mirosława ma 65 lat i choruje na białaczkę. Bardzo chciała się zaszczepić przeciwko koronawirusowi. Zapisała się w kolejkę, gdy nadszedł jej termin - poszła na szczepienie. Tam lekarz powiedział jej, że przed podaniem szczepionki musi przyjąć lek, by wzmocnić organizm. To było dziewięć tygodnie temu... Czekała tyle czasu, bo lek jest niedostępny. Teraz, po naszej interwencji, okazało się, że czekała niepotrzebnie. Nieosiągalny lek wcale nie jest jej teraz potrzebny, a zlecający go lekarz... po prostu się pomylił.

Źródło: pixabay.com

Źródło: pixabay.com

O sytuacji pani Mirosławy (nazwisko do wiadomości redakcji) rozmawialiśmy z jej mężem - Jarosławem.

- Żona od kilku lat choruje na białaczkę. W czasie pandemii musi na siebie uważać jeszcze bardziej. Boimy się, że białaczka w połączeniu z koronawirusem będzie jeszcze groźniejsza. Dlatego żona tak bardzo uważa, by się nie zarazić. Praktycznie nie wychodzi z domu, co najwyżej raz w tygodniu na spacer wokół bloku. Nie odwiedzają nas dzieci, wnuki, z nikim się nie spotykamy. To wszystko dla bezpieczeństwa. Ale nie chcemy być tak odizolowani. Dlatego tak bardzo zależało nam na szczepieniu przeciwko COVID-19 - opowiada pan Mirosław.

Dlatego gdy tylko była taka możliwość, pani Mirosława zarejestrowała się na szczepionkę.

- Tuż przed szczepieniem lekarz uznał, że potrzebne jest wzmocnienie organizmu i zalecił podanie immoglobuliny. Lek miał być podany dziewięć tygodni temu. Niestety, nie ma go. Lekarz mówi, że trzeba czekać. A stan zdrowia żony jest paskudny - mówi pan Mirosław.

Opowiada, że pomocy szukał już i w klinice hematologii USK, gdzie leczy się żona, i w Podlaskim Oddziale NFZ... Wszyscy rozkładali ręce.

- Napiszę do ministerstwa zdrowia - planował jeszcze we wtorek pan Mirosław.

My z kolei wyjaśnianie sprawy zaczęliśmy od Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego.

- Pacjenci hemato-onkologiczni powinni być szczepieni przeciwko COVID-19. Wyjątkiem jest grupa chorych przyjmujących specyficzne leki (takie jak przeciwciała monoklonalne), które uniemożliwiają uzyskanie odporności po szczepieniu. Ta pacjentka do tej grupy się nie zalicza - wyjaśnia Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzeczniczka USK w Białymstoku. I tłumaczy dalej: - W przypadku tej chorej lekarz kwalifikujący do szczepienia wprowadził w błąd, mówiąc o konieczności wcześniejszego przyjęcia immunoglobulin. Z pacjentką skontaktował się już lekarz z Kliniki Hematologii i tą kwestię wyjaśnił. Pacjentka może być zaszczepiona. Aczkolwiek u chorych z wtórnym niedoborem odporności (np. u chorujących na białaczkę) może być słabsza odpowiedź immunologiczna organizmu po szczepieniu - i z tym trzeba się liczyć.

Rzeczniczka potwierdza też jednak, że faktycznie jest problem z dostępem na rynku do leku, o którym pani Mirosławie mówił lekarz kierujący na szczepienie. - Jest on jednak zalecany pacjentom z wtórnym niedoborem odporności w przypadku, kiedy mają infekcję. Jego podanie powoduje bowiem wzmocnienie odporności.

O braku leku wiedzą już też pracownicy Podlaskiego Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Ten problem zgłosił tu jeden z białostockich szpitali.

- Niestety brak preparatu wykonywanego z osocza krwi dotyczy całego kraju. Podjęliśmy ten temat, po tym jak wpłynęła do nas informacja z jednego ze szpitali, że nie mają leku - immunoglobulina. Sprawa została przekazana do Ministerstwa Zdrowia. Śledzimy sprawę na bieżąco, wyrażamy przekonanie, że dostępność zostanie zapewniona - mówi Beata Leszczyńska, rzeczniczka podlaskiego NFZ.

Zobacz również