Mamrot: Mam do siebie pretensje

- Było kilka takich sytuacji, z których nie jestem zadowolony, zarówno przy doborze personaliów, jak i konkretnie odnoszących się do mojej osoby. W kilku sytuacjach powinienem był być bardziej stanowczy podczas egzekwowania swoich decyzji. Po analizie mam trochę pretensji do siebie - mówi Ireneusz Mamrot, trener Jagiellonii Białystok, z którym podsumowaliśmy sezon 2018/2019.

/fot. Biuro Prasowe Jagiellonii Białystok/

/fot. Biuro Prasowe Jagiellonii Białystok/

Zacznijmy od spotkania z Prezesem Cezarym Kuleszą, o którym trener mówił na pomeczowej konferencji prasowej w Gdańsku. Oficjalny komunikat klubu był tylko formalnością?

- Prezes decyzję podjął wcześniej. Na pewno wpływu na nią nie miała poniedziałkowa rozmowa, natomiast było to dłuższe spotkanie, niż pierwsze, kiedy wszystko działo się bardzo szybko, czy nawet kiedy przed rokiem przedłużaliśmy kontrakt. Za nami jest inny sezon, także i w rozmowie poruszyliśmy wiele różnych wątków. Rozmawialiśmy o zespole, o wzmocnieniach na przyszły sezon. Najważniejsze, że finalnie nasza współpraca będzie trwała dalej. Cieszę się z tego, bo mam wewnętrzne przekonanie, że po wzmocnieniach nasz zespół może grać znacznie lepiej. Już końcówka tego sezonu była bardzo przyzwoita. Zaczęliśmy prezentować jakiś styl. Wiemy, gdzie nam brakuje dodatkowych ogniw. Na pewno nie będzie tylu zmian, co zimą. Teraz bardziej będziemy się skupiać na tym, kto przyjdzie. Mamy silny trzon zespołu, na którym będziemy budować drużynę na przyszłość.

Wzmocnienia to chyba najważniejszy wątek tej rozmowy. Jakie pozycje najbardziej potrzebują dopływu świeżej krwi?

- Mam wrażenie, że nawet jeśli ktoś nie śledzi mocno piłki, to wie, że potrzebujemy skutecznego napastnika. Na pewno musimy stworzyć rywalizację na tej pozycji.

Do tego potrzebny by był nie jeden, a dwóch napastników.

- Wszystko zależy, w którym kierunku pójdziemy. Można oprzeć się na jednym doświadczonym zawodniku i dwóch młodych, bo są Patryk Klimala i Maciek Twarowski, a można zdecydować się na wariant z dwoma bardziej ogranymi napastnikami i jednym młodym, który będzie się przy nich rozwijać. Mamy też wypożyczonego Bartka Bidę. Ubolewam, że w tym sezonie tyle czasu musiał zmagać się z kontuzjami. Ma bardzo dobre statystyki strzelonych goli do ilości minut spędzonych na boisku. Natomiast priorytetem jest zawodnik, który jak to się mówi "gwarantuje" bramki. Odkąd pracuje w Białymstoku, to dopiero Karol, kiedy wystrzelił z formą, był takim graczem. Poza tym najskuteczniejszym strzelcem był Arvydas Novikovas. Fajnie, że boczny pomocnik ma tyle bramek, ale zespoły grające o najwyższe cele na liście strzelców mają napastników. Skutecznych napastników szukają wszyscy od B klasy do Ekstraklasy. To jest jeden z najbardziej pożądanych, przepraszam, że użyje tego słowa - ?towarów?.

Mówimy o pozyskaniu napastnika, a jeszcze zimą w kadrze Jagiellonii było ich czterech.

- Sytuacja zimą była bardzo skomplikowana. Zacznijmy od Karola Świderskiego. W jego przypadku byliśmy przekonani o tym, że przedłuży kontrakt, wówczas została podjęta decyzja w stosunku do Cilliana Sheridana. Roman Bezjak natomiast mocno naciskał na swój transfer. Oczywiście nie jest tak, że jeśli zawodnik chce odejść, to klub od razu musi go puścić. My natomiast mu nie utrudnialiśmy zmiany barw. W ostatniej chwili okazało się, że Karol nie przedłuży kontraktu wobec czego zimowe okienko było ostatnim, w którym klub mógł zarobić na nim dobre pieniądze. Gdy zawodnik ma już tylko pół roku do końca kontraktu piłka znajduje się po drugiej stronie.

To wszystko spowodowało, że klub sięgnął po Stefana Scepovicia.

- Nie mieliśmy wówczas zbyt wiele czasu. Nie miał u nas dobrego startu, a na domiar złego skończyło się to wszystko jeszcze fatalną kontuzją. Zostaliśmy wówczas tylko z jednym nominalnym napastnikiem, Patrykiem Klimalą. Nawet Jesus Imaz, który również może grać na tej pozycji zimą leczył uraz. Niestety nikt nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć, a w tej rundzie mieliśmy sporo pecha pod tym względem.

Wspomniał trener o Bartku Bidzie, który idzie podobną drogą do Patryka Klimali. Jego przykład pokazuje, że sporo bramek w I lidze, nie oznacza, że gra poziom wyżej od razu musi być równie dobra.

- To na pewno pokazuje, że między I ligą a Ekstraklasą jest różnica. Natomiast ja na każdy przykład patrzyłbym indywidualnie. Sytuacje z Tarasem Romanczukiem czy Jackiem Góralskim, a są też takie przykłady w innych klubach, pokazują, że nie musi tak być. Oczywiście są też zawodnicy, którzy się odbili, ale wspomniani przeze mnie piłkarze pokazali, że ten przeskok nie musi być mocno odczuwalny. Bartek to zupełnie inny zawodnik, niż Patryk. Zobaczymy jak będzie rozwijała się sytuacja w okresie przygotowawczym.

No to mamy odhaczonego napastnika. Kto jeszcze?

- Na pewno boczny pomocnik. Mile jest po długiej kontuzji. Często się mówi, że czas dojścia do formy jest równy okresowi leczenia. W jego przypadku jestem jednak dobrej myśli, bo ten uraz goił się mu szybciej, niż przewidywaliśmy. Sam zawodnik podszedł do tego bardzo profesjonalnie. Czasem piłkarz potrzebuje po takiej przerwie dwóch okresów przygotowawczych, ale liczę, że w jego przypadku powrót potrwa znacznie krócej. Ten chłopak swoim podejściem i charakterem na to zasługuje.

Skoro jesteśmy przy bocznych pomocnikach, to jak aktualnie wygląda sytuacja Justasa Lasickasa, który krąży wciąż po orbicie zespołu, ale nie pokazał do tej pory niczego szczególnego, a i też nie dostał na to zbyt wielu szans.

- W jego przypadku podjęliśmy już decyzję, ale najpierw on się o tym dowie. Rozmawiałem z nim po okresie przygotowawczym. Liczyliśmy na to, że zimą uda nam się go wypożyczyć, żeby złapał potrzebne do dalszego rozwoju minuty. On musi grać, a obecnie nie jesteśmy w stanie mu tego zapewnić.

Napastnik i boczny pomocnik, a trzecie, ewentualne wzmocnienie, której pozycji dotyczy?

- Zobaczymy jak rozwinie nam się sytuacja w bramce. Poza tym cały czas mówimy o scenariuszu, w którym nikt nie odchodzi. Dodatkowo mamy młodzieżowców, którzy również mogą zacząć odgrywać ważniejsze role. Priorytetami są dla nas napastnik i boczny pomocnik.

Młodzieżowcy, o nich w przyszłym sezonie mówić się pewnie będzie bardzo dużo. W zespole jest kilku chłopaków, jak debiutujący ostatnio Michał Ozga oraz Maciej Twarowski, a także czekający na debiut Szymon Łapiński czy Mikołaj Nawrocki. Czy dzięki tym zawodnikom klub jest zabezpieczony na przyszły sezon i wymagania dotyczące gry młodzieżowca?

- Największy problem jest z Mikołajem. Cały czas wszyscy czekamy, aż będzie w pełni zdrowy przez dłuższy czas. Zawsze w momencie, gdy się zbliżał do debiutu, nagle łapał kontuzje. W mojej ocenie ma olbrzymi potencjał, cały czas problemem jest zdrowie. W okresie przygotowawczym młodzi zawodnicy dostaną tyle szans, co reszta zawodników. Co do nich, to na pewno mocno odczuli ostatnie zgrupowanie. W sparingach było po nich widać, że adaptacji do warunków pierwszego zespołu była trudna, ale mamy z kogo wybierać.

Czyli Jagiellonia nie wystartuje w wyścigu po młodzieżowca na rynku transferowym?

- Nie będziemy robić niczego na siłę. Oczywiście może się tak zdarzyć, że pojawi się jakaś dobra oferta, z której warto będzie skorzystać. W pierwszej kolejności jednak skupimy się na chłopakach, których mamy.

Szansę na przetarcie otrzymali już Maciej Twarowski i Michał Ozga.

- Bardzo żałuje urazu Ivana Runje w meczu z Lechią, bo na ławce czekał już przebrany Szymon Łapiński. W tym momencie musiałem przesunąć Tarasa do obrony, a w związku z tym potrzebowaliśmy kogoś do środka. Szymon natomiast jest zawodnikiem o bardziej ofensywnej charakterystyce. Szkoda, bo chłopak dostałby fajny impuls do dalszej pracy. Bezpośrednio po meczu z nim rozmawiałem, widziałem, że to przeżył, ale powiedziałem mu, żeby dalej pracował, bo to tylko kwestia czasu, kiedy pojawi się na boisku.

Myśli sobie trener o tym sezonie, analizuje i jakie trzy słowa, najbardziej pechowe przychodzą na myśl najszybciej i najczęściej?

- Na pewno kontuzje. To pierwsza rzecz. Prześladowały nas przez cały sezon. Druga sprawa to rzuty karne.

Sporo ich było i aż pięć z nich nie zostało wykorzystanych.

- Dokładnie. Kontuzje, karne i chyba kadra. Przy czym tutaj nie powiedziałbym tak do końca negatywnie o tym.

W skrócie - "Trzy K".

- Do tego mógłbym dołożyć jeszcze kryzys.

Tak, ale to był wynik wszystkich kwestii, jakie przed chwilą trener poruszył.

- Może nie był to taki nadzwyczajny kryzys. Na początku zespół potrzebował czasu, brakowało też jakości. Wielu zawodników od nas odeszło, a ze wszystkich, którzy przyszli na początku mogliśmy korzystać tylko z trzech. Później, gdy Andrej Kadlec czy Jesus Imaz wrócili do treningów i gry, to nasza gra zaczęła wyglądać znacznie lepiej.

Czuje trener, że to był taki sezon niewykorzystanej szansy? Taras Romanczuk wychodząc ze strefy mieszanej w Gdańsku rzucił do dziennikarzy - "Co Wam mam powiedzieć, że jesteśmy frajerami?"

- Taras miał na myśli przede wszystkim puchary, zarówno brak awansu do eliminacji, jak również Puchar Polski. I przy tej okazji do trzech, a w zasadzie czterech słów na "k", dorzuciłbym jeszcze Lechię Gdańsk. W tym sezonie zabrali nam wszystko, co mogli. Niestety, ale taka jest piłka i ostatecznie liczy się to, co w sieci. Nikt nie będzie pamiętał o tym, że dobrze graliśmy w tych meczach. Gdybyśmy wygrali Puchar Polski, to nikt nie robił by tragedii z piątego miejsca. Szczególnie, że wszystko rozstrzygnęło się w dwóch ostatnich kolejkach. Jeden punkt dałby nam puchary, a tak zarówno w Gliwicach, jak i Gdańsku polegliśmy nie wykorzystując bardzo dobrych sytuacji, jak chociażby rzuty karne. Oczywiście nie jest to wina jednego zawodnika, ale okoliczności, w których nie zajęliśmy czwartego miejsca były dość niespotykane.

Grzegorz Sandomierski powiedział w jednej z rozmów, że to wcale nie jest tak, że brak miejsca gwarantującego start w eliminacjach do europejskich pucharów jest efektem ostatnich kolejek. Trudno się z nim nie zgodzić, bo przytrafiło się Wam wiele meczów, w których w bardzo łatwy sposób straciliście punkt, a nawet trzy.

- Z częścią tej wypowiedzi się nie zgadzam. Jeszcze w Gliwicach byliśmy uzależnieni tylko od siebie. Wyniki pokazały, że remis tam dawał nam bardzo dużo. Wiadomo jednak, że nigdy nie jest tak, że mistrzostwo wygrywa się w jednym meczu, czy spada się po jednym meczu. To nie było tak, że zespół nie chciał, czy nie był zaangażowany. Przy tylu kontuzjach, jakie mieliśmy i przebudowie jaką przechodziliśmy to się mogło tak potoczyć i niestety tak potoczyło.

Początek rundy na to nie wskazywał. Wygrane z Miedzią i Wisłą Płock pozwalały sądzić, że Jagiellonia rzeczywiście włączy się do walki o mistrzostwo.

- Z jednej strony tak, z drugiej my w tych meczach byliśmy bardzo skuteczni. Wykorzystaliśmy praktycznie wszystko, co mieliśmy.

Jagiellonia była silniejsza słabością innych?

- Nie, po prostu byliśmy skuteczniejsi i wykorzystywaliśmy każdy nadarzający się błąd rywali. Uważam, że pierwszy symptom lepszej gry mieliśmy dopiero w meczu półfinałowym z Miedzią Legnica.

Późno.

- Wcześniej nie mieliśmy tak dobrego spotkania w tym okresie. Przerywnikiem był mecz z Górnikiem Zabrze. Później mieliśmy ogromne problemy ze stwarzaniem sytuacji. Przerwaliśmy fatalną serię zwycięstwem z Zagłębiem Sosnowiec, też po ciężkim meczu. Później zawodnicy zaczęli dochodzić do optymalnej formy i nasza gra zaczęła wyglądać lepiej.

Czy jest trener zadowolony ze wszystkich swoich decyzji podjętych w tym sezonie? Czy może teraz znajdzie się w pamięci kilka sytuacji, w których można było, a może wręcz należało zachować się inaczej?

- Było kilka takich sytuacji, z których nie jestem zadowolony, zarówno przy doborze personaliów, jak i konkretnie odnoszących się do mojej osoby. W kilku sytuacjach powinienem był być bardziej stanowczy podczas egzekwowania swoich decyzji. Po analizie mam trochę pretensji do siebie.

Brak gry w eliminacjach do europejskich pucharów to plus czy minus? Z jednej strony cały sezon gra się po to, żeby się później w nich zaprezentować. Z drugiej nie brak głosów, że dzięki temu zespół lepiej przygotuje się do sezonu, w którym będzie świętować stulecie.

- Brak gry w pucharach jest złą sytuacją, one rozwijają zespół. Patrząc na to, ile zagraliśmy meczów w ostatnim czasie i jak krótkie przerwy urlopowe mieliśmy, to wszystkim przyda się dłuższy odpoczynek. Idealnym rozwiązaniem było zdobycie Pucharu Polski. Wówczas te rozgrywki zaczynają się równo z ligą czy nawet później. Po naszych ostatnich występach było widać, jak dużo takie mecze dawały zespołowi. Chłopaki czuli, że mają więcej miejsca, że są pewniejsi swoich umiejętności, które potrafili pokazać pomimo zmęczenia podróżami i dodatkowymi grami. Te mecze rozwijają. Na pewno tego bardzo żałujemy. Z drugiej strony pamiętam, że swój pierwszy mecz zagrałem 29 czerwca, po tygodniu urlopu. Teraz przerwa jest dłuższa, a zespoły przystąpią do eliminacji po normalnych okresach przygotowawczych, dlatego można żałować, że się do nich nie załapaliśmy.

Na jak bardzo zaawansowanym etapie jest aktualnie rozpoczęta zimą przebudowa?

- Ostatnie mecze, kiedy zawodnicy zaczęli zbliżać się do swojej optymalnej formy po kontuzjach i wrócili na swoje pozycje pokazały, że możemy być bardzo zadowoleni z postawy Jesusa Imaza, Andreja Kadleca czy Zorana Arsenicia. Trudno jest nam ocenić Stefana Scepovicia, który stosunkowo szybko złapał kontuzję. Osobnym przypadkiem jest Martin Kostal. Ma ogromny potencjał, kwestią jest przeniesienie prezentowanych przez niego umiejętności z treningu na mecz.

Jak to wydobyć?

- Wszystko siedzi w jego głowie. Tu jest największy problem. W Wiśle też potrzebował czasu. Jeden piłkarz od razu dobrze czuje się w nowym środowisku, inny potrzebuje więcej czasu. Liczę na to, że po kolejnym obozie będzie lepiej. W przypadku takiego zawodnika czasem decydujący może się okazać jeden mecz. Bramka czy asysta, do tego kilka wygranych pojedynków pcha do przodu, otwiera i dodaje pewności siebie. Na takie spotkanie właśnie czekamy.

Po drugiej stronie tej skali jest chyba Bodvar Bodvarsson. Islandczyk długo czekał na regularną grę, a gdy już wskoczył do składu, to nie pozostawiał złudzeń, że na nią zasługiwał.

- Bodvar jest jednym z zawodników, który zrobił ogromny postęp. Wszyscy to potwierdzą - od kibiców po chłopaków w drużynie. Wykonał ogromny skok. Natomiast jest jeszcze wiele do poprawy. Szczególnie w grze ofensywnej, o czym doskonale wie, bo z nim o tym rozmawiamy. Pod względem fizycznym i taktycznym poszedł mocno do przodu. Rzadko przegrywa pojedynki w obronie. Nie unika odważnych interwencji. Gdy do nas trafiał, to nikt go za bardzo nie znał. Analizowaliśmy go ale to zupełnie coś innego, niż obserwacja na żywo. Decydujące były jego mecze z Bragą. Chciałem dodać jedną rzecz. Rzadko się zdarza, że jak zawodnik tak długo nie gra, to wciąż zachowuje się w tak profesjonalny sposób. Oczywiście był momentami smutny, to normalne. Nigdy jednak nie marudził i zawsze ciężko pracował. Kiedy zastępował Guilherme, to nigdy nie można było mieć do niego pretensji. Nigdy nie zawodził, a teraz gdy zaczął regularnie grać, to poszedł mocno do góry. Patrząc na to, jak jest z lewymi obrońcami, którzy są najbardziej poszukiwani po napastniku, to w Jagiellonii mamy duży komfort.

A co by było, gdyby od początku dobrze wyglądał np. Martin Kostal i na skrzydle nie musiał grać Guilherme?

- Trudno powiedzieć, co by było gdyby. Teraz nie odpowiem na to pytanie. Gdyby grał Gui i nie popełnił błędów, to by było ciężko. Teraz sytuacja jest inna. W tym okresie przygotowawczym będzie między nimi duża rywalizacja. Obaj mają równe szanse na grę.

Dużo złego wyrządziło zespołowi budowanie narracji, że Jagiellonia jako królowa zimowego polowania będzie głównym kandydatem do mistrzostwa?

- Dobre pytanie. Uciekło nam to trochę, ale chciałbym inaczej na to odpowiedzieć. W tym wszystkim popełniliśmy jeden błąd. Za mało mówiliśmy o tym, kto odszedł, a za dużo o tym, kto przyszedł. To nie była prosta sprawa zastąpić Karola Świderskiego i Przemka Frankowskiego. Mimo, że odeszło wielu innych piłkarzy, to ta dwójka miała na nas największy wpływ. Obecność Sheridana czy Bezjaka powodowała, że rywalizacja w ataku również była dużo większa. Patryk był wówczas czwartym napastnikiem, a po chwili pierwszym. Nauczka na przyszłość, żeby zachowywać chłodną głowę. Jak jest tyle zmian, to nie ma siły, trzeba czasu. Odbiór w mediach był jednak taki, a nie inny. Dodatkowo po pierwszym wygranym meczu, zespół mógł w to nieco za szybko uwierzyć. Mnóstwo jest takich przykładów. Mistrzem Polski został Piast, w którym nie było wielu zmian. Przed sezonem utrzymali się w ostatniej kolejce i w ostatniej kolejce tego sezonu zdobyli mistrzostwo. Zaskoczyli w lidze, nie mieli wpadek i zasłużenie wygrali ligę. Takie rzeczy trzeba od razu mocno tonować i spokojniej do tego podchodzić. Transfer powinno się oceniać po dłuższym czasie. W naszym przypadku ocenialiśmy je jeszcze przed pierwszy meczem. Dziś mogę powiedzieć, że transfery się obroniły, ale potrzebowaliśmy czasu.

Przeskok z czwartego napastnika na pozycję numer jeden bardziej zaszkodził czy pomógł Patrykowi Klimali?

- Jeśli chodzi o zaangażowanie i pracę, to jest to zawodnik, który nawet jak nie ma rywalizacji, to nie potrzebuje bata do pracy. Są zawodnicy, którzy bez konkurenta nie potrafią dobrze funkcjonować. On pod względem zaangażowania ma znakomite podejście. Zabrakło innych rzeczy, nad którymi trzeba pracować.

Na koniec trochę bardziej humorystycznie. Po dynastii Piastów w Polsce rządzili Jagiellonowie. Jak to trener widzi w dalszej perspektywie?

- Wiemy jaki to jest sezon, jak ważny w historii klubu.

Ja mam już nawet wrażenie, że wielu te mistrzostwo już zaplanowało na sezon ze stuleciem, a w sporcie, ciężko o to.

- Dokładnie, też to odczuwam. Jak kibice podchodzą i rozmawiają, to też o tym mówią. Ale to nie produkcja, to jest piłka. Wielu ludzi osiągających sukcesy w biznesie nie radzili sobie przy piłce. Nagle się okazuje, że wszystkiego nie da się zaplanować, choć bardzo byśmy chcieli. W takiej sytuacji zawsze zwracam uwagę na olimpijczyków. Czasami raz w życiu jedziesz na wielką imprezę, a popełnisz błąd, zdyskwalifikują cię, nie trafisz z formą i po tobie. Najważniejszy będzie dobry start. Wiemy, że to marzenie wszystkich ludzi na Podlasiu, nasze również.

Zobacz również