Tym razem rzecz dotyczy sekundników na skrzyżowaniach. Tysiące białostoczan zamkniętych w swoich blaszanych puszkach codziennie zastanawiają się, dlaczego zamiast spokojnie jechać do domu, muszą na kolejnych skrzyżowaniach czekać na zielone. Na pewno łatwiej byłoby to znieść odliczając sekundy razem z automatem przy sygnalizatorze. O potrzebie sekundników na skrzyżowaniach przekonują radni różnych opcji, walczą obywatele za pośrednictwem swojego budżetu. Nieskutecznie. Albo nie ma odpowiednich przepisów, albo nie ma po prostu woli słuchania.
Kto jeździ po Białymstoku codziennie nie może nie zauważyć, że nie ma tu korków takich jak w wielkich miastach: Warszawie, Krakowie. Ale widzi też, że ruch w mieście zorganizowano tak, że w centrum co kilkaset metrów są skrzyżowania ze światłami albo przejścia dla pieszych, również ze światłami. Siłą rzeczy co kilkaset metrów potencjalnie trzeba się zatrzymać. Urzędnicy przekonują, że jest centralny Mózg sterujący sygnalizacją świetlną dal wygody kierowców. Czy kierowcy w to wierzą? Kto pozna odpowiedź na to pytanie, dostaje potężny oręż w walce o władzę w mieście.
Radni PiS ogłaszają potrzebę konsultacji społecznych /fot. H. Korzenny/
Radni PiS w sprawie sekundników na skrzyżowaniach chcą się odwołać do opinii białostoczan. Proszą prezydenta o ogłoszenie konsultacji społecznych. A tak przy okazji chcą zadać jeszcze jedno pytanie: "Czy jesteś zadowolony z obecnie funkcjonującego systemu sterowania sygnalizacją świetlną?" Brak logiki. Jeśli ludzie są zadowoleni to pytanie o sekundniki traci sens; jeśli nie są zadowoleni to wprowadzenie sekundników ich odczucia zasadniczo nie zmieni. Odpowiedź na pytanie o sekundniki nie ma większego znaczenia.
W tej grze kluczowe jest pytanie o stopień zadowolenia z sygnalizacji świetlnej. Radni PiS na konferencji nie mają raczej wątpliwości, że białostoczanie nie są zadowoleni. - Mamy bardzo dużo sygnałów, że ten system nie działa - mówi radny Paweł Myszkowski. - Zielonej fali nikt nigdy nie widział w Białymstoku. Jest z nią jak z Yeti w Himalajach - dodaje. Może więc cała "sprawa z sekundnikami" jest tylko dymem, który ma zasłonić zdobycie kolejnej karty do gry przeciwko prezydentowi Tadeuszowi Truskolaskiemu. Bo można łatwo zgadnąć, że wśród uczestników konsultacji będą głosy krytycznie oceniające stan obecny. Mniej ważne będzie, ile osób wzięło udział w konsultacjach i jak duży był odsetek zadowolonych.
Radni PiS rozumieją jak potężne narzędzie krytyki władzy mogą otrzymać do ręki. Sięgają po nie jednak wtedy, gdy mogą się spodziewać wyniku korzystnego dla siebie. I nie mają skrupułów, gdy spodziewają się krytyki własnych działań. Wystarczy przypomnieć historię lokalizacji pomnika Lecha Kaczyńskiego w Białymstoku. Wniosek o konsultacje społeczne dotyczące budowy pomnika w mieście złożony przez radnych Platformy Obywatelskiej został przez mający samodzielną większość klub radnych PiS odrzucony. I żaden radny PiS nawet nie zabrał głosu w dyskusji na ten temat. Podobnie zapewne stanie się z przygotowywanym teraz obywatelskim projektem wniosku o konsultacje społeczne w sprawie pomnika.
W tym świetle sprawa sekundników okazuje się jeszcze jedną grą polityczną, w której zupełnie nie musi chodzić o to, co deklarują pomysłodawcy. A ci, którzy zdecydują się wziąć udział w takich konsultacjach, powinni mieć świadomość, w jakiej roli wystąpią w tej grze.