Sprzedawca niewinny, nie był naciągaczem

Kobieta wiedziała, co podpisuje - cenił Sąd Okręgowy w Białymstoku i uniewinnił mężczyznę, z którym kobieta zawarła umowę kredytową na kupno maszyny, która miała leczyć jej choroby. Zapłaciła cztery tysiące złotych za aparat, który wg biegłych wart był ok. 200 zł.

Sprawa dotyczyła zakupów powiązanych z prezentacją sprzętu i badaniem. Było to w 2013 roku w Sokółce. Najpierw uczestników badano, a potem - za blisko 4 tys. zł - mogli oni kupić urządzenie nazwane bioharmonizerem fotonowym.

Prokuratura oskarżyła przedstawiciela handlowego firmy, która organizowała prezentację, o to, że doprowadził jedną z kobiet do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Miał ją wprowadzić w błąd co do wartości rynkowej urządzenia oraz jego przydatności w leczeniu jej chorób i schorzeń. Oskarżono go też o to, że namówił kobietę do zawarcia umowy kredytowej na zakup takiego bioharmonizera. W lipcu Sąd Rejonowy w Sokółce oskarżonego uniewinnił, ale wyrok zaskarżyła prokuratura.

Teraz Sąd Okręgowy w Białymstoku apelację oddalił (6.12). Tym samym prawomocnie uniewinnił mężczyznę. Sąd ocenił, że zawierająca umowę kobieta wiedziała, co podpisuje, była też pouczana, że ma dziesięć dni na ewentualny zwrot.

- Wiadomo, że na takie prezentacje, gdzie są przedstawiane jakieś "uzdrowicielskie" przedmioty, które mają pomóc w chorobach, przychodzą zazwyczaj ludzie starsi, schorowani, którzy oczekują jakiejś pomocy, cudownego preparatu, urządzenia, które pomoże w ich trudnościach i chorobach - mówił sędzia Ryszard Milewski. Ocenił, iż oskarżonemu nie można zarzucić "wytwarzania atmosfery" do kupienia urządzenia, bo podawał on o nich "suche fakty" dotyczące możliwości zakupu. Biorąc pod uwagę zebrane dowody, sąd przyjął, że zadaniem oskarżonego było odczytanie wyniku takiego badania, podanie ceny urządzenia i zawarcie umowy, jeśli dana osoba była tym zainteresowana. Od każdej sprzedanej sztuki dostawał 80 zł prowizji.

Zobacz również