Środków ochrony osobistej dla personelu medycznego wystarczy na około dwa tygodnie - prof. Anna Wasilewska, dyrektorka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego, oblicza zasoby, gdyby do jej szpitala trafił kolejny pacjent zarażony koronawirusem.
Oczywiście, te przewidywania mogą się nie sprawdzić, jeśli tych pacjentów przybędzie nagle więcej. Lub jeśli do UDSK trafią dzieci nie tylko zarażone, ale ciężko chore, które opieki medycznej będą potrzebowały praktycznie non-stop. Jeśli będzie go trzeba intubować, czy trafi na oddział intensywnej terapii, tego sprzętu ochrony osobistej medycy zużyją dużo więcej.
Dużo więcej niż gdy w szpitalu przebywało pierwsze na Podlasiu dziecko zarażone koronawirusem. Ono było w tak dobry stanie, że - zachowując oczywiście wszelkie procedury sanitarne - na szpitalnej sali mogło przebywać z mamą. Oczywiście - sala jest pod nadzorem kamery, ma zainstalowany domofon, a do dyspozycji pacjentów i personelu był dodatkowo zestaw walkie talkie. To spowodowało, że personel medyczny mógł tam wchodzić tylko dwa razy dziennie.
- Oczywiście wszystko planowaliśmy, żeby wtedy wykonać wszystkie potrzebne czynności - zapewnia prof. Anna Wasilewska.
Na takie "wizyty" personel musiał się oczywiście odpowiednio przygotować.
- Jak lekarz czy pielęgniarka wchodzi do 15 minut - to wkłada maskę, rękawice i fartuch ochronny. Jeśli ktoś ma się zajmować pacjentem dłużej, to wkłada kombinezon ochronny - tłumaczy prof. Wasilewska.
Jak mówi, mimo że takiego sprzętu powinno im wystarczyć w razie potrzeby na jakieś dwa tygodnie - to starają się go zużywać jak najmniej. Bo choć Podlaski Urząd Wojewódzki sprzęt na razie dostarcza na bieżąco, to przecież nie można przewidzieć, co będzie dalej.
Kończą się natomiast jednorazowe maseczki i rękawiczki potrzebne do zwykłej tu, codziennej pracy - przy pobieraniu krwi, zdejmowaniu szwów. - Ale mamy już ich zamówionych 40 tys. Za dwa dni mają być już u nas - mówi prof. Wasilewska.
I zapewnia, że na razie takie rzeczy nie są w szpitalu reglamentowane. Choć owszem - w razie potrzeby wydzielają je siostry oddziałowe. Skąd taki pomysł? Niestety, wymusiła go rzeczywistość.
- Jeśli rękawiczki i maseczki leżałyby jak do tej pory, na wierzchu, znikałyby w ciągu pięciu minut. Tak samo jak to się dzieje z płynami do dezynfekcji rąk. Niestety, rodzice naszych pacjentów chcą mieć w zapasie te rzeczy - przyznaje Anna Wasilewska.
Trudno im się w tych czasach dziwić. Teraz to i szpital próbuje zgromadzić zapasy. Stąd to zamówienie na 40 tys. maseczek. Stąd ciągłe zgłaszanie zapotrzebowania na nie do urzędu wojewódzkiego. Stąd i zbieranie wszystkich ofert na uszycie maseczek.
- Na razie nie musimy z nich korzystać. To maseczki często bez atestu. A nawet, jeśli mają atest, to są do wielokrotnego użytku, do autoklawu. Oczywiście, już rozmawialiśmy z jedną z firm, która w razie czego nam takie maseczki uszyje. Niech sobie leżą, bo jest czas jaki jest - mówi dyrektor Wasilewska. I nie wyklucza, że szpital będzie używał również tych maseczek wielorazowych, do sterylizacji.