Wojewódzka stacja pogotowia ratunkowego w Białymstoku obsługuje i Białystok, i miejscowości z byłego województwa białostockiego. To m.in. Hajnówka, Bielsk Podlaski, Sokółka, Siemiatycze... W karetkach jeżdżą dziś przede wszystkim ratownicy medyczni. To oni udzielają pierwszej pomocy, to oni nierzadko ratują nasze zdrowie i życie. Niestety - od lat skarżą się na zbyt niskie zarobki. I od lat protestują...
- Choć tak naprawdę to czy my możemy protestować? Nie mamy przecież etatów - mówi jeden z białostockich ratowników. No właśnie - część z nich pracuje na etaty. Pozostali co kilka lat podpisują nowe kontrakty. Z jednej strony pozwala im to na podjęcie dodatkowej pracy. Z drugiej... niejako zmusza ich do tego. - Bo musimy zarobić na ZUS, na podatki, na obowiązkowe szkolenia, za które sami płacimy - wymieniają ratownicy. Jak mówią - praca po 250-300 godzin miesięcznie jest już ponad ich siły. I dlatego chcą lepszej stawki za godzinę.
Ale to nie wszystko. Jak mówią ratownicy medyczni, w umowach, które dostali do podpisu, jest zapis, że zobowiązują się do przepracowania co najmniej dwudziestu kilku godzin w karetce transportowej. - Co najmniej! - podkreślają. - Więc równie dobrze może być ich więcej.
Nie chcą tego, bo w karetkach transportowych zarobią jeszcze mniej.
Jest jeszcze jednak sprawa: grafiki. Ratownicy pracujący w białostockim pogotowiu do 10 każdego miesiąca mają zadeklarować, w jakich dniach i godzinach będą dostępni. Grafik powinni dostać przynajmniej tydzień przed zakończeniem miesiąca. teoretycznie to dobre rozwiązanie, bo jest jeszcze czas, by ułożyć grafiki w innych pracach. W praktyce wygląda to zupełnie inaczej. - Grafiki dostajemy w ostatniej chwili. Kilka dni przed końcem miesiąca. Raz się zdarzyło, że był to ostatni dzień, godzina 21, czyli niektórzy mieli zaledwie trzy godziny na to, by stawić się w pracy - opowiada jeden z ratowników. - I jak tu sobie coś zaplanować? - denerwuje się.
Lepsze warunki chcieli wywalczyć kilka lat temu, kiedy przyszedł czas na podpisywanie nowych umów. Skrzyknęli się i nie podpisali. Ale tylko ratownicy medyczni z Białegostoku. Braki kadrowe w Białymstoku dyrektor łatał ludźmi z okolicznych miasteczek. Białostoccy ratownicy zobaczyli, że nie uda im się niczego wywalczyć i koniec końców podpisali umowy, które zaproponowało im pogotowie.
- Wtedy nie było jedności. Dziś jest inaczej - wierzy jeden z ratowników. Umowy bowiem wypowiedzieli niemal wszyscy ratownicy kontraktowi - i ci z Białegostoku, i ci z terenu. Wierzą, że w ten sposób w końcu wywalczą warunki takie, jakie ich będą satysfakcjonowały. Ale choć negocjacje z dyrekcją były intensywne - na razie nie przyniosły żadnego skutku. I to ani dla jednej, ani dla drugiej strony.
Bogdan Kalicki, dyrektor białostockiego pogotowia, przyznaje, że ma problem. - Jak zresztą większość stacji pogotowia w Polsce - mówi. I opowiada dokładnie, jak wygląda sytuacja w Białymstoku i na terenie dawnego województwa białostockiego: - Przed wypowiedzeniami w systemie ratownictwa medycznego mieliśmy 155 osób. Na ptrzestrzeni lipca i sierpnia wpłynęło 141 wypowiedzeń.
Większość z tych, którzy złożyli te wypowiedzenia, już od 1 września nie przyjdzie do pracy. Kilku osobom okres wypowiedzenia kończy się dopiero za miesiąc.
- A w wyniku ogłoszonych konkursów kilku osobom udało się podpisać umowy z 30 osobami. Czyli brakuje nam około stu pracowników kontraktowych - liczy dyrektor Kalicki. Sytuację ratuje to, że w pogotowiu pracują też ratownicy medyczni i pielęgniarki systemu na etatach. - To 177 osób. Plus dziewięciu ratowników medycznych, którzy zostali przeniesieni z transportu medycznego - mówi Bogdan Kalicki. Nie kryje, że ludzi jest zbyt mało, by dobrze obsadzić grafiki. Na początku oczywiście nie będzie z tym problemu, ludzi wystarczy. Zresztą większość jest przygotowana na nadgodziny. - No i podpisujemy indywidualne zlecenia z pracownikami z zewnątrz, które mają odpowiednie kwalifikacje - dodaje dyrektor. I zapowiada nowy - kolejny już konkurs na udzielanie świadczeń przez ratowników medycznych. - Analizujemy też możliwości uzupełnienia pracowników etatowych - dodaje. Ma nadzieję, że na takie rozwiązanie zdecyduje się część tych, którzy nie zdecydowali się podpisać kontraktów.
A kontrakty? Według dyrektora Kalickiego warunki, jakie zaproponował, nie były wcale złe: - Stawka godzinowa, już ze wszystkimi dodatkami, wahała się między 45,50 a 46,50 zł brutto - zdradza. I liczy, że po odjęciu opłat za ZUS i podatków, ratownikowi powinno z tego zostać minimum 30 zł na rękę.