- To był festiwal nieskuteczności. Jakby tego było mało, to jeszcze mieliśmy spory udział przy bramkach rywali. Znów rozdawaliśmy prezenty i trudno było się spodziewać, że wyniknie z tego coś dobrego. Pierwsze dwie bramki w dużej mierze ustawiły ten mecz. Rzuciliśmy się na nich po przerwie. Przegrywaliśmy 0:3 i zaczęliśmy grać w przewadze, stwierdziliśmy, że albo przegramy jeszcze wyżej albo z tego wyjdziemy. Niestety skończyło się na tym pierwszym. Mieliśmy trzy poprzeczki, strzałów oddaliśmy o wiele więcej od rywali, tylko co z tego? - mówi wyraźnie zły po meczu z AZS-em grający trener Słonecznych, Adrian Citko.
- Ciężko zwalać na nasze wyjazdy. Graliśmy dobrze, ale popełnialiśmy głupie indywidualne błędy. Teraz musimy wygrać u siebie z Chojnicami. Nie mogą nam się nadal przytrafiać takie mecze, że jedziemy z rywalem, a ten wykorzystuje nasze błędy i pakuje piłkę do pustej bramki. Dobrze, że taki wstrząs ma miejsce na początku sezonu, kiedy jeszcze może nam to dać wiele do myślenia i możemy się obudzić. Nie mogliśmy sobie poradzić w grze w ataku pozycyjnym. Katowiczanie szybko strzelili dwa gole i głęboko się cofnęli, a my waliliśmy głową w mur - dodaje Adrian Citko.
AZS UŚ Katowice 7 (3:0) 2 MOKS Słoneczny Stok
Bramki: Robert Gładczak 7, Adam Jonczyk 12 (rzut karny), 25, Krzysztof Piskorz 20, 28, 38, Michał Dubiel 33 - Mateusz Lisowski 32, Michał Osypiuk 39