Dziś (4.12) ma być kolejne spotkanie stron - przedstawicieli trzech sejmikowych klubów: PiS, PSL, Koalicji Obywatelskiej. Spotkanie poświęcone rozwiązaniu węzła, który strony same sobie zawiązały. Z jednej strony Prawo i Sprawiedliwość - 16 głosów w 30-osobowym sejmiku, po drugiej stronie - dziewiątka z Koalicji Obywatelskiej i pięciu radnych z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Razem czternaście głosów: za mało, żeby rządzić, za dużo, żeby całkiem się nie liczyć.
Jak to się stało, że większość radnych dopuściła do wyboru przewodniczącego z klubu opozycyjnego? Pytanie kluczowe dla zrozumienia obecnego klinczu. Dwie osoby z PiS musiały zagłosować na kandydata sejmikowych przeciwników. Czy Karol Pilecki (KO), który został w ten sposób wybrany na przewodniczącego, cieszy się tak wielkim autorytetem, że głosują na niego także radni strony przeciwnej? Trudno uwierzyć. Łatwiej wytłumaczyć ten kiks rozłamem w klubie PiS. Arytmetyka podpowiada, że wystarczy jeden nieposłuszny, by większości nie było. Znalazło się dwóch.
W PiS-ie ważne głosy mają radni z innych, koalicyjnych ugrupowań - Porozumienia i Solidarnej Polski, a jest jeszcze jeden radny z Prawicy Rzeczypospolitej. Tymczasem to Komitet Polityczny PiS zdecydował, kogo radni mają wybrać do zarządu województwa. Można być pewnym, że to radni spoza PiS wyłamali się podczas pierwszego głosowania. Protest przeciwko potraktowaniu ich jak narzędzi. Teraz PiS-owski szef regionu Krzysztof Jurgiel mówi już, że nie przyszedł na sesję pilnować wyborów, bo radni są dorosłymi ludźmi i wiedzą jak głosować. Ten jeden błąd może kosztować całe ugrupowanie utratę władzy.
Bo mleko już się rozlało, radni PiS nie chcieli tego zauważyć, dlatego przegrali drugi raz. Zamiar odwołania wybranego kilka dni wcześniej przewodniczącego był bezsensowną demonstracją i doprowadził do paraliżu. Można było zgodnie z pierwotnym porządkiem obrad powołać zarząd województwa, później prezydium sejmiku a dopiero wtedy odwołać przewodniczącego. Teraz będzie to już trudniejsze.
W oświadczeniach, wydanych przez dwie strony przed kolejnym spotkaniem, niewiele jest oznak możliwego kompromisu. Jedna deklaracja może dawać nadzieję - "jest możliwość wycofania wniosku o odwołanie przewodniczącego". PiS ustępuje i przyznaje, że to z jego winy powstało całe to zamieszanie. Wcześniej w oświadczeniu odsądzając od czci i wiary swoich przeciwników, PiS rozpaczliwie domaga się oddania władzy prawowitej większości. Czy możemy jednak być pewni, że dziś w klubie PiS panuje trwała jedność, skoro w pierwszym głosowaniu doszło do tak fatalnego falstartu?. Czy wyborcy mogą mieć zaufanie do władzy, która opiera się na tak kruchej podstawie? Wystarczy jeden niezaspokojony apetyt, by rozsadzić większość od wewnątrz.
"Podlaskie nie jest ani nasze, ani Wasze. Podlaskie jest wspólne - wszystkich mieszkańców, bez względu na poglądy. Nie upolityczniajcie problemów, które stoją przed naszym regionem [...]" - piszą radni PiS. A przecież te słowa o "upolitycznianiu problemów" jak ulał pasują do tego, co stało się przy wyborze przewodniczącego. Czyż to nie władze PiS zrobiły z samorządowego sejmiku polityczny łup i chciały decydować za radnych, co jest dla regionu właściwe?
Opozycja, która nagle dostała taki prezent - teraz czuje moc. We wspólnym oświadczeniu klubów KO i PSL nie ma słowa o tym, że nowy zarząd jest potrzebny do sprawnego działania województwa. Przeciwnie - jest zapewnienie, że obecne władze gwarantują stabilność i właściwe działanie urzędu. Nie ma niebezpieczeństwa katastrofy, nawet jeśli nowego zarządu nie uda się wybrać.
Opozycja w swoim oświadczeniu na pierwszym miejscu stawia "obronę zasad demokracji" a także "dbałość o transparentność działalności sejmiku i nowego zarządu". Gotowość do spotkania z marszałkiem-elektem i przedstawicielami klubu PiS jest znakiem, że rozmowy i kompromis są możliwe, ale trudne i być może długotrwałe. Jednak stylistyka całego oświadczenia (PiS "łamie własne zobowiązania i deklaracje", "spycha na margines przedstawicieli pozostałych klubów", "kłamie i wprowadza w błąd opinię publiczną") wskazuje, że do porozumienia i odblokowania prac sejmiku jeszcze daleko. Może nawet dalej niż dwa miesiące.
Obserwując całe te polityczne manewry, zwróćmy uwagę na to, że cała opresja, w jakiej znalazła się grupa większości, wynika z jednej autorytarnej decyzji centralnych władz partii. Demokracja opiera się na szacunku do zasad, co niektórzy radni Zjednoczonej Prawicy już zrozumieli. Przynajmniej w tym można pokładać nadzieję.