- Tam źle działo się już od dawna - przyznają sąsiedzi. Opowiadają, że wiedzieli, że mężczyzna krzywdzi rodzinę. - Groził, że ich pozabija, że wysadzi w powietrze. Robił to wiele razy.
- To prawda, rodzina miała założoną niebieską kartę - potwierdza Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji. Więcej szczegółów dotyczących przeszłości tej rodziny jednak na razie nie zdradza.
Wiadomo tylko, że mężczyzna spełnił groźby. Około południa mieszkańcy ul. Kasztanowej w Białymstoku usłyszeli huk. Wybiegli na ulicę. Okazało się, że wybuchł pożar w jednym z domów jednorodzinnych. Po kilku minutach na miejscu była już straż pożarna, pogotowie, policja. Okazało się, że pożar był spowodowany wybuchem gazu. Strażacy wynieśli ciała czterech ofiar: dwóch kobiet, mężczyzny i dziewczynki. Sąsiedzi spekulowali od razu: to rodzina, która tu mieszkała. Czyli: małżeństwo z 11-letnią córeczką i babcia dziewczynki. Później potwierdzili
Teraz już wiadomo, że wszyscy zginęli wcześniej. - Trzy ofiary miały na ciele rany cięte i kłute. Na ciele czwartej z ofiar stwierdzono pętlę wisielczą, co wskazuje na samobójstwo - mówi Tomasz Krupa, rzecznik prasowy podlaskiej policji. Przyznaje, że można tu mówić o rozszerzonym samobójstwie.
Mówi też, że małżeństwo miało jeszcze jedną córkę - 22-latkę. Na szczęście nie przebywała ona dziś w domu przy ul. Kasztanowej. - Odnaleźliśmy ją. Jest objęta opieką psychologiczną - dodaje Tomasz Krupa.