W stolicy województwa mamy dwa oddziały ginekologiczno-położnicze. W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym i Zespolonym Szpitalu Wojewódzkim. Oba od kilku miesięcy niewiele różnią się od prywatnych klinik czy szpitali z seriali. Nowe oddziały, sale dwuosobowe z łazienkami, nowoczesny sprzęt i najlepsi specjaliści. Bywa, że i akcja toczy się tu iście serialowa, bo ostatnio ruch na porodówkach zrobił się znacznie większy.
W Klinice Perinatologii i Położnictwa ze Szkołą Rodzenia Szpitala Klinicznego jest nieco ponad 50 miejsc. W Szpitalu Wojewódzkim 61. Jak się okazuje, coraz częściej zdarza się, że jak na miasto wojewódzkie, to za mało. Choć i tak jest lepiej niż przed rokiem. Oba szpitale po remontach mają niewiele, ale jednak więcej łóżek.
PIESZO DO PORODU
- Rodziłam w lutym. Tego dnia dyżur miał Uniwersytecki Szpital Kliniczny. Poza tym chciałam tam rodzić, bo byłam tam z pierwszym dzieckiem - wspomina Pani Małgorzata z Białegostoku. - Gdy byłam już na miejscu, lekarz mnie zbadał i stwierdził, że mam 4 cm rozwarcia. Tym samym zachęcił, żebym pojechała do szpitala wojewódzkiego, bo oni nie mają miejsc i raczej nie znajdzie wolnej sali porodowej. To blisko więc przeszliśmy z mężem do szpitala Śniadeckiego, ale na miejscu okazało się, że mam już 7 cm rozwarcia. Dobrze, że zdążyłam - dodaje.
W drugą stronę bywa podobnie. - Zdarzało się, iż z powodu braku miejsc rodzące były odsyłane do innego szpitala - potwierdza Grażyna Pawelec, rzecznik Zespolonego Szpitala Wojewódzkiego.
MAMA W NERWACH
Pani Agata na zaplanowany poród jechała z Giżycka. Dostała skierowanie do Białegostoku lub Sokółki, wybrała stolicę województwa. - Skierowanie nie wskazywało konkretnego szpitala, tylko zakres referencyjności, pojechałam więc do dyżurującego - wojewódzkiego. Pokazałam wynik ostatniego niepokojącego ktg, więc mnie podłączyli. Tutaj badania były już w normie, więc usłyszałam, że i tak nie ma wolnych łóżek i żebym wracała. Dodam, że mój lekarz poinformował mnie, że nie można czekać, więc byłam zdenerwowana. Gdyby nie fakt, że mam gdzie się zatrzymać w Sokółce, musiałabym jechać z powrotem na Mazury. Urodziłam w sokólskim szpitalu - wspomina.
Obie mamy patrzą dziś na te historie z przymrużeniem oka. Wszystko skończyło się przecież szczęśliwie. Szpitale zapewniają, że odsyłają tylko te kobiety, których sytuacja jest stabilna, a akcja porodowa we wczesnej fazie. Z jednej strony trudno obwiniać personel za to, że nie ma gdzie położyć rodzącej, z drugiej trudno mówić o poczuciu bezpieczeństwa, i tak wystarczająco już przerażonej przyszłej mamy.
BABY BOOM
Zamiast szukać winnych można raczej zacytować klasyka: "cóż... taki mamy klimat". A ten klimat potwierdza również Urząd Statystyczny. W pierwszym półroczu tego roku w Białymstoku na świat przyszło 1794 dzieci, to o 265 urodzeń więcej niż w tym samym czasie rok temu, co daje blisko 20-procentowy wzrost. Czy można więc mówić o wyżu demograficznym? W urzędzie statystycznym słyszymy, że na takie wnioski zdecydowanie za wcześnie, ale na pewno białostockie szpitale przeżywają baby boom. Lekarze niekiedy przyjmują nawet 7 porodów dziennie.
Niektórzy powiedzą, że baby boom to efekt programu Rodzina 500+. Ci, którzy obserwują i analizują sytuację kraju nieco więcej niż na kilka lat wstecz, stwierdzą raczej, że dzieci z wyżu demograficznego 1989-1990, w końcu weszły w wiek reprodukcyjny. Trudno zaprzeczać faktom, że wyż najczęściej rodzi wyż.