Awaria elektrowni jądrowej w Czarnobylu na Ukrainie byłą porównywalnie duża jak awaria w japońskiej elektrowni w Fukushimie w roku 2011. Z tym że katastrofę w Japonii można było oglądać niemal na żywo w telewizji. O Czarnobylu w 1986 roku świat dowiedział się, dopiero gdy radioaktywna chmura opuściła terytorium ZSRR, a skażenie zarejestrowały stacje pomiarowe wolnego świata.
W reaktorze nr 4 nastąpiło przegrzanie i częściowe stopienie rdzenia, rozkład chłodzącej go wody i wybuch powstałego wodoru. Zapaliły się grafitowe elementy. Obudowa reaktora została rozerwana, do atmosfery trafił radioaktywny pył. To było 26 kwietnia. Chmura pyłu zaczęła się przemieszczać z wiatrem w kierunku północno-zachodnim. Dwa dni później stacja pomiarowa w Mikołajkach zarejestrowała aktywność izotopów promieniotwórczych w powietrza ponad pół miliona razy większą niż normalnie. Trudno było uwierzyć, że to nie awaria urządzeń pomiarowych, zwłaszcza że nie było żadnych komunikatów o awarii w Czarnobylu. Pięć dni po awarii w Białymstoku w pierwszomajowym pochodzie na wolnym powietrzu nasyconym radioaktywnym pyłem brało udział ponad 50 tysięcy ludzi.
ZŁE WIEŚCI LEPIEJ PRZEMILCZEĆ
Związek Radziecki nie lubił złych wiadomości o sobie. Władze PRL-u dowiedziały się o katastrofie dopiero wieczorem 28 kwietnia. Nie od Sowietów, lecz z informacji podanych przez radio BBC. Sowieci oficjalnie nie podali żadnego komunikatu, zaprzeczali, by doszło do awarii. Mieszkańcy wschodniej Polski i Białegostoku znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie.
Andrzej Witas miał wtedy 29 lat. W maju zaczął obowiązkową służbę wojskową po studiach. Z Białegostoku trafił do Elbląga. - W połowie maja mieliśmy jakieś ćwiczenia na poligonie. Symulacja ataku wroga. Dostaliśmy urządzenie do pomiaru promieniowania. Wystarczyło przyłożyć do trawy i urządzenie sygnalizowało 50-krotne przekroczenie wartości dopuszczalnych. Trawa była po prostu napromieniowana jak po ataku atomowym - opowiada dziś Andrzej Witas. - Uświadomiłem sobie wtedy, że w trzy tygodnie wcześniej, gdy byłem w domu w Białymstoku, to stężenie musiało być znacznie wyższe.
Tak też było. Ci, którzy przeżyli tamte dni w Białymstoku, potwierdzą to, co opisywali działacze partyjni składający sprawozdanie ze stanu nastrojów ludności. Relacje opisujące nastroje i zachowania ludzi przekazywano do komitetu Wojewódzkiego PZPR w Białymstoku. Przetrwały do dziś w Archiwum Państwowym. "Dziś po północy i w godzinach rannych wielu mieszkańców z dziećmi w panice udało się do aptek i przychodni preparat Lugola" - relacjonował autor notatki skierowanej z Białegostoku do Komitetu Centralnego PZPR w Warszawie.
PŁYN LUGOLA POSZUKIWANY
Preparat Lugola to jod (wodny roztwór czystego jodu w jodku potasu) - był w tamtych dniach jednym z najbardziej poszukiwanych produktów. Nie bez powodu. Prof. Maria Górska z kliniki endokrynologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku mówi na łamach uczelnianego czasopisma "Medyk Podlaski":
"Podanie płynu Lugola uchroniło nas przez poważniejszymi skutkami. Ta duża dawka jodu zablokowała wchłanianie radioaktywnego jodu przez tarczycę. Płyn Lugola podany po katastrofie elektrowni atomowej w Czarnobylu miał zapobiegać wychwytywaniu przez tarczycę radioaktywnego izotopu jodu z opadów promieniotwórczych. I tak się stało. Duża dawka jodu, która została dostarczona wraz z płynem, spowodowała bowiem, że tarczyca nie mogła już wchłaniać jodu radioaktywnego. Jest to bardzo ważne, bo jeśli tarczyca wchłonęłaby duże ilości tego izotopu, mogłoby dojść do rozwoju raka tarczycy. Szczególnie ważne jest to w przypadku młodych organizmów. Płyn Lugola otrzymywały również kobiety w ciąży i pozwoliło to na ochronę tarczycy płodów".
W istocie władze partyjne w Białymstoku zareagowały nadzwyczaj przytomnie. Podano szybko płyn Lugola. W obszarach zagrożonych, czyli przede wszystkim we wschodniej Polsce podano ten płyn 18,5 milionom ludzi. To podobno była największa taka akcja na świecie.
Wiadomość o tym, że trzeba szybko przyjąć płyn Lugola, rozeszła się błyskawicznie, stąd taka okupacja aptek, o jakiej wspominał autor notatki partyjnej. Płyn był wówczas tak popularny, że natychmiast nazwano go złośliwie "sowiecką coca-colą". W tej samej notatce nieco dalej czytamy o innym towarze gwałtownie poszukiwanym: "w godzinach rannych (ok. godz. 6:00) wykupiono mleko w proszku, którego i tak brakowało w bieżącej sprzedaży, a do godz. 9:00 wykupiono masło (przede wszystkim chłodnicze)".
1 MAJA - ODPORNI NA SKAŻENIE
Stan zaniepokojenia, stan paniki potwierdzają ludzie, którzy przeżyli tamte dni. Pamiętają też, że władze mimo oczywistego zagrożenia nie odwołały wielkich pochodów pierwszomajowych, jakie odbywały się z okazji Święta Pracy. Pochody były obowiązkowe, choć oficjalnie - dobrowolne i spontaniczne. Nieobecność przekreślała karierę zawodową.
Pisze o tym Marek Kietliński, dyrektor Archiwum Państwowego w Białymstoku: "Władze prowadziły celową politykę dezinformacyjną, sugerującą niewielką skalę skażenia. Nie zamknięto szkół, zachęcano do licznego udziału w pierwszomajowych pochodach. W województwie białostockim odbyły się łącznie 23 pochody oraz 8 wieców. Wedle oficjalnych danych w pochodach uczestniczyło około 122 tys. osób, w wiecach 15 tys., obserwowało pochody około 26 tys. osób. W Białymstoku w pochodzie udział wzięło około 55 tys. uczestników, w Hajnówce zaś 15 tysięcy". A jednocześnie te same władze wydały zakaz wyprowadzania bydła na pola w obawie przed skażeniem mleka.
Jak wynika z danych Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego, diagnozowanych chorób tarczycy wśród mieszkańców regionu jest coraz więcej. Np. wśród dorosłych w 2007 r. odnotowano 1387 przypadków, podczas gdy w 2014 r. - już 4005. Jest też wzrost zachorowań u dzieci. Np. w 2012 r. odnotowano 464, a w 2014 r. - 510.
WYBUCH DO PRZEŻYCIA
Dziś po 32 latach od katastrofy można na rozmiary szkód patrzeć już inaczej. Prof. Maria Górska: "Mieliśmy świadomość, że po katastrofie może wzrosnąć liczba zachorowań na raka tarczycy. I rzeczywiście w naszych kolejnych badaniach, już po katastrofie, stwierdziliśmy wzrost. Nie potrafiliśmy jednak jednoznacznie ocenić, z czego to wynika. Okazało się jednak, że wzrost zachorowalności na raka tarczycy obserwuje się nie tylko w Polsce, ale na całym świecie: w Stanach Zjednoczonych czy w Europie. Najczęściej są to nowotwory dobrze zróżnicowane i dobrze rokujące".
- Wbrew początkowym obawom Czarnobyl wielkiej szkody nam nie zrobił - mówi prof. Ida Kinalska z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, która badała skutki zdrowotne katastrofy elektrowni wśród mieszkańców północno-wschodniej Polski. - Promieniowanie, jakie dostaliśmy, nie było na szczęście zbyt duże.
- W Polsce wskaźnik zachorowań na nowotwory czy tzw. martwych urodzeń jest taki sam jak w innych krajach - mówił prof. Andrzej Strupczewski z Narodowego Centrum Badań Jądrowych w Świerku podczas konferencji naukowej zorganizowanej w 30-lecie katastrofy w Czarnobylu.