VIDEO. Białoruś 2020. Niech tym razem się uda. Choć za wolność trzeba będzie zapłacić

Białorusi bez Aleksandra Łukaszenki nigdy nie widział. - Gdy urodziłem się, był już prezydentem. I do tej pory nie chce odpuścić - mówi 26-letni Konstanty Achromenko. Pięć lat temu protestował po ówczesnych wyborach prezydenckich. Zamknęli go w więzieniu, połamali nogę, zbili, straszyli, upokarzali. Musiał uciekać z kraju. A dziś, choć fizycznie w Polsce, sercem znów jest na Białorusi - z tymi, którzy nie chcą się zgodzić na kolejne rządy reżimowego prezydenta. Tyle tylko, że dziś wierzy, że wolność zwycięży. Bo tych wierzących w to razem z nim jest tak już dużo, coraz więcej.

O tym, co spotkało go w białoruskim więzieniu pięć lat temu, dziś opowiada już niemal bez emocji. Tyle razy już mówił o tym, jak milicjanci złamali mu nogę, jak upodlające było siedzenie w przepełnionej celi, jak ciężkie były przesłuchania, ile było strachu, niepewności, bólu... Sam przeżył wiele - dlatego tak bardzo rozumie ludzi, którzy teraz protestują w Białorusi. Protestują przeciwko dyktaturze, kłamstwu, upodleniu, biedzie, rusyfikacji... Przeciwko Aleksandrowi Łukaszence, przeciwko fałszowanym po raz kolejny wyborom.

Protestują. Choć milicja ich bije, wtrąca do więzienia, pozbawia praw należnych każdemu człowiekowi. Protestują, choć władza strzela do nich ostrą amunicją. Mimo... A może właśnie dlatego. Żywie Biełaruś! - coraz więcej osób ma śmiałość tak zakrzyknąć. Może dlatego tak bardzo wierzą, że tym razem im się uda?

Konstanty Achromenko ma 26 lat. Od czterech mieszka w Polsce. Wcześniej - oczywiście w swojej ojczyźnie - Białorusi. To syn białoruskiego pisarza Władysława Achromenki. To właśnie ojciec, ale też i mama, i jej drugi mąż (ojczym Konstantego) nauczyli go, jak ważna jest wolność. Od małego chodził na demonstracje, angażował się w politykę.

- Zawsze chciałem żyć w Białorusi. Nigdy nie chciałem stamtąd uciekać - mówi. Niestety, życie ułożyło się inaczej.

Gdy się urodził, już "panował" Łukaszenka. - Właśnie skończyłem 26 lat. I on dalej ma być prezydentem - mówi Kostek. Wspomina czasy, gdy ludzie jeszcze wierzyli prezydentowi. Wierzyli, że dzięki niemu istnieje Białoruś, że Łukaszenka robi wszystko, by żyło się dobrze. Teraz - na szczęście - takich ludzi jest mniej. Z roku na rok ubywa Łukaszence zwolenników. Ludzie otwierają oczy. I mają dość. Buntują się.

Bo jest przecież zupełnie inaczej niż próbuje przedstawić to Łukaszenka. Jest bieda, tyrania, nie ma wolności słowa. "Porządku" pilnują rosyjscy żołnierze, których do tego kraju wprowadził właśnie Łukaszenka, zbudował im bazy, skasował całkowicie granice z Rosją, skłócił się z NATO, całkowicie zamknął się na Zachód. A Białoruś jest tak zależna od Rosji, że ludzie rozmawiają tu już po rosyjsku. Bo tak trzeba. Są tacy, którzy nawet nie znają białoruskiego. Konstanty zna. I lubi. I chętnie używa ojczystego języka. Nawet wtedy, gdy wie, że nie wolno. To właśnie za ten białoruski język musiał uciekać z ojczyzny...

W 2015 roku był w Mińsku, na dworcu. Podszedł do niego funkcjonariusz OMON (to taka białoruska specjalna milicja, tzw. Czarne Berety). Zapytał Kostka, co robi. Ten mu odpowiedział - po białorusku. Milicjant upierał się, by rozmawiać po rosyjsku. - Ten białoruski język możesz sobie w dupę wsadzić - powiedział tylko Konstantemu.

- Musiałem mu plunąć w twarz - wspomina dziś chłopak. Obrazić się nie dał. Ale został za to pobity, złamano mu nogę. W takim stanie w areszcie przesiedział całą noc. Rano - po prostu go wypuszczono. Bez żadnej pomocy w dotarciu do domu czy lekarza - choć przecież widzieli, jak zmasakrowaną ma nogę. Leczył ją później jeszcze ponad miesiąc.

Potem były wybory w 2015 roku. Głosował. A potem protestował. Bo oficjalnie znów wygrał Łukaszenka, choć ludzie przecież głosowali zupełnie inaczej.

Siedział w więzieniu. 15 długich dni i nocy. - Bili nas - dziś ten czas kwituje tylko tymi słowami. - Bo taka tam jest rzeczywistość - tłumaczy. Ale dzięki tym dwóm tygodniom w więzieniu pięć lat temu wie doskonale, co mogą przeżywać ci, którzy protestują dzisiaj. Opowiada, że w celach trzyosobowych siedzi czasem nawet 20 mężczyzn. W celach, gdzie jedzą, śpią, spędzają całe dnie toaleta nie jest nawet odgrodzona kotarą. Okna się nie otwierają. Raz na dobę można iść na spacer - przez kilka minut można pospacerować w kółko w specjalnej klatce. Nie ma kontaktu z prawnikiem. Nie można o nic poprosić. A jeśli ktoś się zdecyduje na odezwanie się do strażników - jest wyzywany i brutalnie bity. - Człowiek jest traktowany jak śmieć. Jest gnębiony i psychicznie, i fizycznie - mówi Kostek.

Wtedy, po tamtych wyborach i protestach nic się nie zmieniło. A może jednak... Prezydentem był Łukaszenka, ale ludzie wokół jacyś tacy inni. Dziękowali za protesty, coraz więcej rozmawiali o wolności Białorusi.

Konstanty za tamto postawienie się władzy zapłacił nie tylko więzieniem. Wyrzucono go z uczelni muzycznej, coraz częściej słyszał, że w Białorusi nie ma dla niego przyszłości: że nie ma szans na pracę, nie ma szans na życie artystyczne... Bo wszystkie orkiestry, zespoły muzyczne są w Białorusi państwowe.

- Polska mi wtedy pomogła - mówi. Przyjechał tu, został przyjęty do Wrocławskiej Akademii Muzycznej. Dostał stypendium rządu polskiego. Tu układa sobie życie. I tęskni. Tęskni, bo od czterech lat nie był w Białorusi, nie widział rodziny. On nie może tam pojechać, bo go później nie wypuszczą. Mama z tego samego powodu nie przyjedzie tutaj... Nieraz już pukali do jej drzwi, pytali, gdzie syn.

Teraz prowadzi kilka profili w mediach społecznościowych, informuje ludzi, jak jest w Białorusi, żeby ludzie w Polsce wiedzieli, jak tam, na Wschodzie jest. Ma też kontakt z Białorusinami, którzy nie wyjechali z kraju. I wspomaga, jak tylko może, finansowo tych, którzy na miejscu walczą o wolność ojczyzny.

W tym roku też głosował w wyborach. Oczywiście na Swiatłanę Cichanouską. Tak głosowała też jego rodzina z Białorusi, przyjaciele, znajomi... Tak po prostu głosowali Białorusini - do wyborów poszli tłumnie, zupełnie inaczej niż do tej pory. I nie zgadzają się na kolejne lata tyranii Łukaszenki. Już nie...

Widzi to chyba też sam Łukaszenka. Tym razem trudniej jest mu sfałszować wybory. Bo komisje wyborcze już na te fałszerstwa przestają się zgadzać. Uczciwie liczą głosy. Uczciwie podają oficjalne wyniki. Nawet w niektórych komisjach I Łukaszenka musi się wycofywać. Od razu po głosowaniu nieoficjalne wyniki podawały, że wygrał 80 proc. głosów, a 

Swiatłana Cichanouska dostała 5 proc. Teraz już, że Łukaszenka 60 proc., a jego kontrkandydatka 15... To oczywiście też nieprawda. Dlatego ludzie tak protestują...

- Jest chaos. I bardzo mało informacji, bo całkowicie nie działa internet. Łukaszenka może tak zrobić, bo ma władzę nawet nad internetem - mówi Kostek. Jednak i tak docierają przecież sygnały o brutalności milicji, o straszliwych pobiciach, wybitych zębach, posiniaczonych głowach... O ostrej amunicji... O zaginionych, o pierwszych ofiarach śmiertelnych. - Widziałem film z Mińska, gdzie więźniarka przejechała po głowie jednego z protestujących... Gdzie rozerwano pierś granatem - mówi Konstanty. I nie ma wątpliwości: Chcą zastraszyć ludzi. Taka polityka działała zawsze. Dziś - już nie działa. Bo ludzie w końcu mają dość. I nie przestaną mieć dość. To widać. To widać po tym, jak ludzie się zachowują. I po tym, że protesty są nie tylko w Mińsku. Są w małych miasteczkach, wsiach...

- Ludzie chcą, żeby Cichanouska była prezydentem. Żeby nie było brutalności. Żeby Łukaszenka poszedł pod sąd - mówi Konstanty. - Myślę, że nawet jeśli Łukaszenka utrzyma się przy władzy, to nie będzie w stanie tym narodem władać. Bo ludzie się już nie boją. To jest historyczny czas. Musimy zapłacić za swobodę. Ale musimy ją mieć.

Wierzy w to, że tak się stanie. - Marzę o tym, by pokazać mojej dziewczynie, gdzie spędziłem dzieciństwo, gdzie chodziłem z kolegami, gdzie spędziłem najlepsze lata mego życia. I gdzie trzymali mnie w więzieniu... Spotkać się z mamą, z ojczymem - mówi.

Może już niedługo...

Zobacz również