Wybuch gazu nastąpił w poniedziałek, tuż przed południem. Na miejsce od razu zostały wezwane wszystkie służby: policja, straż pożarna, pogotowie ratunkowe i gazowe. Pierwsi do budynku weszli strażacy.
Oto ich relacja:
"W chwili przybycia pierwszych zastępów na miejsce zdarzenia zastano budynek mieszkalny z widocznymi uszkodzeniami otworów okiennych, drzwi i bramy garażowej na skutek wybuchu. Widoczne zadymienie wydobywające się z drzwi i okien.
Przed budynkiem znajdowała się osoba postronna udzielająca pomocy dziecku. Od innych osób uzyskano informację o możliwości przebywania w zniszczonym budynku kolejnych osób. Rota medyczna przejęła poszkodowaną i kontynuowała resuscytację krążeniowo-oddechową. Kolejna rota w zabezpieczeniu prądu wody oraz w sprzęcie ochronnym układu oddechowego udała się do wnętrza budynku celem poszukiwania kolejnych poszkodowanych.
Jednocześnie podjęto próbę zakręcenia zaworu gazu w szafce przy ścianie budynku. W związku z początkowo nieudaną próbą zakręcenia zaworu, podjęto decyzję o wycofaniu roty pracującej wewnątrz budynku. Rota ta odnalazła wewnątrz budynku, kilka metrów od wejścia do budynku kolejną osobę poszkodowaną i ewakuowała ją na zewnątrz. Po skutecznym zakręceniu zaworu gazowego, rota kolejny raz udała się do wnętrza budynku, w którym odnalazła trzecią osobę poszkodowaną, którą niezwłocznie ewakuowano. W międzyczasie na miejsce zdarzenia dojechał pierwszy ZRM, który wspólnie z ratownikami prowadził resuscytację w stosunku do poszkodowanych. Pogotowie Energetyczne odłączyło zasilanie budynku. W pomieszczeniu piwnicznym przy kotłowni ugaszono zarzewie ognia jednym prądem wody oraz odnaleziono ciało mężczyzny, którego również ewakuowano".
Wtedy jeszcze nie było wiadomo, co dokładnie się wydarzyło. Za chwilę jednak Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji, przyznawał: to było tzw. rozszerzone samobójstwo. Co to znaczy? Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna najpierw zamordował swoją rodziną, a potem popełnił samobójstwo. Wcześniej zaplanował wybuch gazu.
Dlaczego do tego doszło? Sąsiedzi mówią, że w tym domu źle się działo już od dawna. Mężczyzna ponoć wielokrotnie groził rodzinie śmiercią. Policja przyznaje, że rodzina miała założoną niebieską kartę (zakłada się ją tam, gdzie dochodzi do przemocy domowej). O przemocy mówi też Paweł Sawoń, zastępca szefa Prokuratury Regionalnej w Białymstoku.
Mężczyzna miał zakaz kontaktowania się z pokrzywdzonymi i zbliżania się do nich na odległość trzech metrów oraz nakaz opuszczenia lokalu mieszkalnego, zajmowanego wspólnie z pokrzywdzonymi. Nakaz opuszczenia lokalu miał obowiązywać w okresie od 1 czerwca do 1 września 2020 roku.
- Jednak 25 sierpnia Sąd Rejonowy w Białymstoku stwierdził brak podstaw do przedłużenia środka zapobiegawczego w postaci nakazu opuszczenia lokalu - mówi prokurator Sawoń. Prokuratura złożyła wtedy zażalenie. - Naszym zdaniem sąd zupełnie bezpodstawnie stwierdził, że nie zachodzą podstawy do przedłużenia tego środka zapobiegawczego - dodaje Paweł Sawoń. Zażalenie nie było jeszcze rozpoznane.
Zdjęcia: KM PSP w Białymstoku, Komenda Miejska Policji w Białymstoku, BIA24.pl