Zaraz po tym, jak Marek Karp wygrał konkurs na dyrektora placówki zgłosili się do nas pracownicy USK. Pokazali dokumenty z przetargów na zatrudnienie jego, jako zastępcy dyrektora szpitala. Wynika z nich, że od 2012 r. Karp wygrał dwa przetargi na wykonanie zadania: "Usługi menadżerskie w Zakresie Stanowiska Dyrektora ds. Administracyjno-Finansowych w Uniwersyteckim Szpitalu Kliniczny w Białymstoku" o łącznej wartości ponad 1,428 mln zł. Pierwszy przetarg w 2012 r. opiewał na kwotę 478,8 tys. zł (kontrakt obowiązywał dwa lata). Drugi z kolei to już 945 tys. zł (trzy lata).
Nasi informatorzy zwracają uwagę, że działalność dyrekcji w ostatnich latach była przez nowe władze Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku (czyli właściciela szpitala) oceniona bardzo krytycznie:
"...szpital ma poważne problemy finansowe. Ubiegły rok zamknął stratą 15 milionów złotych. W tym sytuacja jeszcze się pogorszyła. Od stycznia do końca sierpnia [2016 r. - przyp. red.] bilans strat powiększył się o kolejne 21 milionów złotych" - mówił prof. Adam Krętowski, rektor Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku w rozmowie opublikowanej na łamach "Kuriera Porannego" (5 października 2016 r.) pod tytułem "USK. Kliniczny tonie, rektor Adam Krętowski mówi o planie B. Bo NFZ nie płaci."
Przetarg dla wtajemniczonych?
Analiza dokumentów wskazuje na co najmniej zastanawiające intencje ogłaszających przetarg. Poszukiwanie zastępcy dyrektora ówczesne władze szpitala rozpoczęły tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2012 roku, a termin rozstrzygnięcia przetargu wyznaczono od razu po świętach - 27 grudnia.
- To oznacza, że do przetargu zgłosić się mógł praktycznie tylko ten, kto został o nim powiadomiony - mówi nasz informator.
Marek Karp przez kilkanaście lat pracował w szpitalu na stanowisku zastępcy dyrektora odpowiedzialnego za finanse. Z naszych informacji wynika, że do 2012 r. pracował na umowie o pracę, a później z niejasnych powodów podpisano z nim "kontrakt menadżerski". Przez pierwsze dwa lata kontraktu Karp zarabiał średnio ponad 19,9 tys. zł miesięcznie. Po wygaśnięciu pierwszego, Karp wygrał następny podobny konkurs, z tym że już na trzy lata. Wówczas dostał podwyżkę i jego średnie miesięczne wynagrodzenie wzrosło do ponad 26,2 tys. zł miesięcznie. Nie bez znaczenia jest fakt, że to ewenement w szpitalu, bowiem Marek Karp był jedyną osobą z kadry kierowniczej zatrudnioną w ten sposób.
Dyrektor naczelny szpitala Bogusław Poniatowski był zatrudniony na umowie o pracę. Umowa ta wygasła we wrześniu 2016, nie została przedłużona, ponieważ nowe przepisy wymagały rozpisania konkursu na to stanowisko. Poniatowski nie startował w konkursie. Był dyrektorem USK 12 lat.
Poprosiliśmy Katarzynę Malinowską-Olczyk, rzecznika prasowego Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, o przedstawienie oficjalnych dokumentów dotyczących wynagrodzenia nowego, wybranego w konkursie dyrektora USK Marka Karpa. Potwierdziła nam kwoty.
- Poprzedni kontrakt po dwóch latach przestał obowiązywać i podpisano nowy sześcioletni w związku z wyborem na głównego dyrektora szpitala. Dyrektor naczelny szpitala zarabia 26 422 zł miesięcznie - informuje Katarzyna Malinowska-Olczyk.
Pielęgniarki po 2 tys. zł
- To są skandalicznie duże kwoty. Ale nawet, gdy Marek Karp był zastępcą dyrektora to zarabiał dwa razy więcej niż główny dyrektor szpitala. Z naszych informacji wynika, że Bogusław Poniatowski miał pensję podstawową na poziomie 12-14 tys. zł - powiedział nasz informator.
Kwotę zweryfikowaliśmy w szpitalu. Nie podano nam jednak pensji podstawowej poprzedniego dyrektora, lecz tzw. średniomiesięczne zarobki - była to kwota 20,8 tys. zł brutto. W skład tej kwoty mogą wchodzić różne dodatki z racji sprawowanej funkcji. Z ciekawości zaczęliśmy pytać, czy w szpitalu klinicznym wszyscy tak dobrze zarabiają.
- Pensje najlepiej zarabiających pielęgniarek i położnych w USK wynoszą miesięcznie od 6,8 do 7,8 tys. zł brutto. Średnie wynagrodzenie brutto pielęgniarki w 2016 roku wynosi 3751 zł miesięcznie - poinformowała rzeczniczka szpitala.
Z naszych ustaleń wynika jednak, że kwoty podane przez rzeczniczkę nie odzwierciedlają pełnej rzeczywistości. Jak twierdzą pielęgniarki, prawdopodobnie wybrano ten miesiąc w roku, gdy pracownikom akurat wypłacono premię.
Kwotę tę weryfikowaliśmy w związkach zawodowych, ale też porównaliśmy z informacjami medialnymi pojawiającymi się przy okazji ostatnich protestów pielęgniarek, ratowników medycznych i innych grup personelu medycznego. Tutaj kwoty rzadko kiedy przekraczały 2 tys. zł. Gdy już przekraczały to u ludzi, którzy dorabiali na nocnych dyżurach.
KOMENTARZ:
Dziwnie się czuję zaglądając ludziom do portfela, ale jeszcze dziwniej, gdy pomyślę, że jeden człowiek zarabia dziesięć razy więcej niż pielęgniarka, która musi dorabiać na nocnych dyżurach by i tak na końcu otrzymać marną pensję. Kiedy tworzy się dziwne przetargi, żeby tylko obejść przepisy, bo ktoś nie jest zadowolony ze swojej pensji w publicznej jednostce. Zawsze mówiło się, że służba zdrowia jest biedna. Teraz przynajmniej wiadomo - choć w części - dlaczego.