Katarzynie Kopeć buzia się nie zamyka chyba nigdy. To dobrze, bo taką ma przecież pracę. W centrum Supraśla prowadzi maleńki sklepik - Kopart. Sprzedaje tu pamiątki z okolic. Większość - przez nią wykonanych. To obrazy z najpiękniejszymi miejscami z okolicy, wykonane tradycyjnymi metodami, ale i "kawą malowane" - czyli autorską metodą pani Kasi, do której faktycznie wykorzystuje mocny napar popularnego napoju. To również rzeźbione aniołki, pachnące mydełka, drewniane podstawki pod garnki do kuchni. - Tak pięknie pachną, gdy postawi się na nich gorący pojemnik - zachęca. To również ręcznie zdobione kieliszki, kubeczki, magnesy na lodówkę. To książki z supraskimi legendami. Każdy tu znajdzie coś dla siebie. I na swoją kieszeń.
W sklepiku pani Kasia wciąż opowiada. Dzieli się z klientami opowieściami o Supraślu. I o tym dzisiejszym, teraźniejszym, i o tym dawnym, historycznym. Oczywiście, ma też czas na samotność, myślenie, planowanie. Bo czasem zamyka się w pracowni i maluje, przygotowuje obrazy do sprzedaży. Maluje pejzaże, zabytki, ale i ptaki, lasy, żubry, anioły. Ale już wieczorem? Wraca do ludzi. Oprowadza ich po miasteczku. "Szwędaczki Supraskie" to jej autorski projekt, sposób na zwiedzanie Supraśla.
- Mieszkam w baśniowym miejscu, dlatego tak bardzo chcę promować jego walory: piękno, wielokulturowość, zabytki, przestrzeń przyrodniczą. Bo przyroda co chwilę robi nam ą prezenty w formie pięknych pejzaży jesiennych, zimowych, w postaci mgieł porannych z pierwszymi promieniami słońca na dolinie czy w lesie. Zawsze też staram się pokazać Supraśl jako miejsce wielu wspaniałych ludzi, przestrzeń, która posiada swoje ciekawe, zagadkowe zakątki - mówi.
Bo Muzeum Ikon, monaster, domki tkaczy znajdzie każdy. Katarzyna Kopeć zaprasza na wyprawę zupełnie inną. Przebiera się za Babę-Jagę, zmienia głos i prosi, by na spotkanie przyjść zaraz po zmroku. Zamiast biletów - rozdaje woreczki z nasionami. Można je sobie później wysiać w domu, można sobie powróżyć. Szwędaczka Supraska od razu tłumaczy, które nasionka wróżą sukces w życiu, które bogactwo, urodzaj, miłość, podróż? Żeby nastrój był jeszcze bardziej magiczny, tajemniczy rozdaje pochodnie. Prowadzi turystów na groble, drogą między dwoma ramionami rzeki. Tak, by pokazać ludziom przyrodę, a nie zabytki, które już przecież pewnie zobaczyli w ciągu dnia. Prowadzi po żwirze, między drzewami, prawie na mokradła, jak najdalej od asfaltu, murów, cywilizacji. Prowadzi, pokazuje i opowiada, opowiada, opowiada?
- Cudownie się tamtędy spaceruje. Piękna trasa. W sumie jest osiem kilometrów do pokonania, ale my idziemy skrótem - mówi Katarzyna Kopeć.
Pokazuje na przykład miejsce wykopalisk. - To osada ludzi, którzy dawniej przypłynęli do nas aż z półwyspu Iberyjskiego, z Hiszpanii - opowiada Katarzyna Kopeć.
Swoich gości prowadzi też w tzw. miejsca mocy. Tych w okolicach Supraśla jest naprawdę sporo.
- Dawniej miejsca mocy były uważane za miejsca magiczne. Dziś naukowcy twierdzą, że są to po prostu czakramy Ziemi. W nich gromadzi się energia pochodząca z naszego globu, z planety. Energia Matki Ziemi, która jest dla nas dobroczynna - tłumaczy przewodniczka.
Jedno z takich miejsc jest właśnie na trasie Szwędaczek.
- Naprawdę coś w nim jest - przekonuje Katarzyna Kopeć. - Wszyscy w Supraślu je znają, każdy lubi być w tym miejscu sam. Tu nie potrzebujemy towarzystwa, tu nie potrzebujemy partnera do rozmowy.
Jak poznać miejsca mocy? No właśnie poprzez tą atmosferę, poprzez spokój, jaki nas ogarnia, gdy się tam znajdziemy. Ale też poprzez przyrodę. - Tu rosną drzewa wielopienne, które znamy jako jednopienne. To sosna, świerk, dąb, brzoza - wymienia Katarzyna Kopeć. - Każde drzewo, które kojarzy nam się z jednym pniem, w takich przestrzeniach często rosną wielopiennie. I tu też tak się dzieje.
Przyznaje - uwielbia te miejsca. I właśnie dlatego pokazuje je turystom. Bo w czasie Szwędaczek Supraskich pokazuje im Supraśl widziany właśnie jej oczami, taki jak ona lubi.
A jaki lubi? Właśnie zielony, ale tajemniczy. Spokojny, ale z ludźmi? Oglądany z jej perspektywy - nie tej zwykłej turystycznej.
Pokazuje zabytki, ale nie podchodzi do nich bezpośrednio.
- To nie jest potrzebne - przekonuje. Bo na Szwędaczkach cerkiew można zobaczyć z daleka, pięknie podświetloną.
- Do tego piękny zachód, piękna mgła? Za każdym razem inna niespodzianka - mówi Katarzyna Kopeć.
A później, następnego dnia, gdy jest już jasno, radzi turystom, by przeszli się tam jeszcze raz. Bo z cerkiewnego wzgórza przepięknie widać całą okolicę. Zresztą przez cały spacer jej opowieści przeplatają się z radami na temat tego, co warto zobaczyć następnego dnia.
- To kaplica na cmentarzu Buchholtzów, to katakumby, który nie widać gołym okiem - wymienia.
O Supraślu zresztą może opowiadać godzinami. I tak zupełnie poważnie,z zachwytem, i na wesoło, z żartem. Z przymrużeniem oka opowiada na przykład, że Supraśl to jedyne miejsce, gdzie mgla zupełnie nie występuje. Że naukowcy odkryli, że to, co bierzemy za mgłę, to po prostu opary z supraskich leśnych bimbrowni. - To zawsze wywołuje uśmiech - mówi.
Jej konikiem są jednak legendy. Na przykład ta o powstaniu Supraśla, o mnichach i krzyżu płynącemu na wodzie. - To dzięki temu krzyżowi mnisi odkryli te nasze supraskie przestrzenie i przenieśli się tu.
Albo o Białej Damie, która podobno mieszka w Pałacu Buchholtzów. Lubi też prawdziwą, udokumentowaną historię rannego powstańca, którego uratowali mieszkańcy. Albo przysłowia, które zgromadził Wojtek Załęski w rozmowach ze starszymi ludźmi. - Wszyscy w Polsce znają przysłowie: robić coś na pół gwizdka. A u nas ono brzmi inaczej: Leniwy had robi na pół piardu - mówi, że ludzie naprawdę bardzo dobrze się bawią, gdy cytuje tego rodzaju powiedzenia.
Jest tego o wiele więcej. Na przykład: wszystko by pod siebie gartał. Albo: z głowy nie wyszło i nie przyszło, które oznacza po prostu: zapomniałem. Jest też takie: jak wziąć, żeby i nazad było. I: od haukania to nawet psa łeb zaboli.
- Bo kiedyś na Podlasiu wszyscy mówili przecież, że pies hauka. Nikt nie słyszał, żeby szczekał - śmieje się.
Śmieje się zresztą często. Zaraża ludzi swoim optymizmem, swoją radością z życia. A oni - chętnie do niej wracają, polecają jej wycieczki swoim znajomym.
Skąd taka popularność? - Po prostu lubię to, co robię. Mieszkam w miejscu, które kocham kocham. I nie wyobrażam sobie, bym mogła żyć w innym miejscu niż Supraśl - mówi. I tłumaczy, skąd pomysł na Szwędaczki Supraskie: - Uważam, że turystyka to musi być rzecz ciekawa. Taka, żeby się rozerwać, żeby zapomnieć o codzienności, o tych szablonach, które codziennie nas otaczają. A ja jestem osobą entuzjastyczną i wesołą. Lubię się śmiać z ludźmi i żartować. I uwielbiam, jak dziękują mi za chwile spędzone ze mną. Mówią, że rzeczywiście zaprowadziłam ich do takich przestrzeni, gdzie sami by nie trafili. I wracają do mnie. Jak często mówią - do mojej energii. A ja im tłumaczę, że to wszystko dlatego, że Supraśl to uzdrowisko. Że my tu mamy tak dotlenione powietrze, że nie trzeba się niczym wspomagać, żeby mieć dobry humor - śmieje się. Śmieje się też razem z turystami, zwłaszcza tymi z południa Polski. Że po trzech dniach pobytu w Supraślu kręci im się w głowie od nadmiaru tlenu.
- A ja? Ja tu mieszkam non-stop. Więc mnie w tej głowie kręci się cały czas. Dlatego jestem taka wesoła i pozytywna. Inaczej się nie da.