ROZMOWA. Co planuje Białoruś? Czy Polacy mają się bać?

Ambasady różnych krajów nakazują swoim obywatelom opuszczenie terytorium Białorusi, Polska i Litwa zamykają przejścia graniczne, a na propagandowym Telegramie króluje teza, że Polacy zaatakują wschodniego sąsiada w ciągu kilku najbliższych dni. Czy mamy obawiać się wojny? Czy możemy spać spokojnie? Wyjaśnia to ekspert ds. bezpieczeństwa - prof. Daniel Boćkowski z Uniwersytetu w Białymstoku.

Przejście graniczne w Bobrownikach [fot. bia24.pl]

Przejście graniczne w Bobrownikach [fot. bia24.pl]

Patryk Śledź, bia24.pl: Na temat Białorusi cały czas otrzymujemy szereg informacji. Kilka dni temu Polska zamknęła przejście graniczne w Bobrownikach. Ponadto, ambasady wielu krajów apelują do swoich obywateli o natychmiastowe opuszczenie Białorusi, a Czechy mają wycofać stamtąd swojego ambasadora do Pragi. Do tego rząd mówi, by nie wierzyć białoruskiej propagandzie. Co tam się będzie działo?

Prof. Daniel Boćkowski, Uniwersytet w Białymstoku: Trudno powiedzieć, ale warto rozróżnić tu dwie kwestie. Pierwsza to przejście graniczne w Bobrownikach - ja bym tego nie łączył zupełnie z sytuacją między Polską a Białorusią. To pewnie wynika po prostu z naszych wewnętrznych problemów dotyczących, co tu dużo kryć, prawdopodobnie jakichś zarzutów w stronę celników. Jeżeli byłaby to rzeczywiście próba odpowiedzi na zamiary Białorusi, to byśmy zamykali więcej niż jedno przejście. Chociaż, Białorusini każdą taką rzecz wykorzystają do propagandy antypolskiej, bo to jest w ich interesie i interesie Federacji Rosyjskiej.

Natomiast rzeczywiście, reakcje i informacje dot. tego, żeby uważać i wycofywać swoich obywateli z Białorusi najprawdopodobniej związane są z tym, iż nikt nie wie jak będzie wyglądała ta cała rosyjska ofensywa. Jednym słowem, czy Rosjanie zmuszą Białoruś do jakiejkolwiek uległości czy nie, bo to też będzie miało ogromne znaczenie międzynarodowe. Być może część państw nie jest pewna co się może wydarzyć, a Białoruś po prostu próbuje zachować pozory po obu stronach. Gra bardzo mocno antyzachodnio, antypolsko, tworzy różne wizje, że przygotowujemy się do uderzenia na Białoruś, takie inne bzdury...

Wczoraj (14.02) na białoruskim i rosyjskim Telegramie pojawiła się informacja, jakoby Polska miała zaatakować Białoruś w ciągu 10 dni.

Białorusini robią wielkie halo m.in. po to, by wytłumaczyć Rosjanom, że oni muszą obstawić maksymalnie granicę Białorusi z NATO i nie będą już mieli sił i środków, żeby działać na kierunku ukraińskim. "Wy sobie tam działajcie, a my będziemy zabezpieczać całą flankę bohatersko". Obstawiam, że to nadal będzie jeden z motywów, żeby nie dać się wciągnąć do wojny. Łukaszenka jest realistą, on dłużej od Putina bawi się w politykę, rządzi, a doskonale wie, że jego siły są "żadne", a otwarte zaangażowanie Białorusi uniemożliwi, gdyby to wszystko np. nie wyszło, granie na kierunku zachodnim. Na pewno będzie kombinował jak działać, by pokazać, że "walczył, ale nie walczył".

A Białoruś może stwierdzić, że skoro Polacy chcą ją zaatakować, to wykona krok pierwsza? Prewencyjnie?

Czym? Ziemniakami? Będzie strzelać nimi z katapult? Nie łudźmy się. Białoruś nigdzie nie uderzy. Białoruskie społeczeństwo zawsze było antywojenne. Pamięta II Wojnę Światową jako czas, kiedy zrównano ich świat z ziemią, gdzie przechodziły fronty, raz szli Rosjanie, raz szli Niemcy. Białorusini i wojna to dość mocne przeciwieństwa. Oni pamiętają też, jak ich wygarniano przymusowo na wojnę w Afganistanie.

Łukaszenka nigdzie nie zaatakuje sam. Jeżeli mu przystawią pistolet do głowy lub obezwładnią, to być może ktoś wydałby rozkaz, ale czy białoruska armia jest zdolna do jakichś dużych operacji? Nie. Nie mówiąc już o tym, że naprawdę ten kierunek ukraiński jest mocno ufortyfikowany, a uderzenie na Polskę jest kompletnym absurdem. Łukaszenka jest zimnym draniem, ale też facetem, który całe życie działał sprzedając bajki albo jednej, albo drugiej stronie, byle tylko coś z tego ugrać i utrzymać siebie przy władzy i jako tako działające państwo, żeby wściekłe społeczeństwo, go nie odsunęło.

Czyli jesteśmy bezpieczni.

Oczywiście. To jest granica Unii Europejskiej i NATO. Nie ma czym i jak nam zagrozić. Białoruś tego nie zrobi, bo nie ma ani ochoty, ani możliwości, ani potrzeb. Rosja tym bardziej, bo Obwód Kaliningradzki jest wytrzebiony ze sprzętu, żołnierzy, wydrenowany i w zasadzie ma problem, by przetrwać całą tę sytuację niż komukolwiek zagrażać. Nie ma żadnego bezpośrednio zagrożenia dla naszych granic ze względu na to czym jesteśmy. Pamiętajmy jeszcze, że od momentu rozpoczęcia wojny, mamy ogromne wzmocnienie sojusznicze w postaci sprzętu, sił zbrojnych, lotnictwa, rozpoznania powietrznego i wielu innych rzeczy. NATO bardzo jasno daje do zrozumienia, że swoją wschodnią granicę chroni.

Warto jednak zwrócić uwagę, że aktualnie jesteśmy w sytuacji bezprecedensowej tzn. w momencie, w którym zamykamy pewną historię, jaką było wyposażenie postsowieckie i musimy przebudować armię na zupełnie innym sprzęcie, zadaniach itd. Jesteśmy mocno osłabieni tą potężną pomocą, którą wysyłamy na Ukrainę, ale innego wyjścia nie ma. To jest nasz wkład w nasze bezpieczeństwo. Kiedy kurz bitewny opadnie przed nami będzie ważne i niezwykle kosztowne zadanie - przetworzenia polskich sił zbrojnych na armię dużo bardziej nowoczesną, z w miarę ujednoliconym sprzętem, teoretycznie znacznie silniejszą niż wcześniej. Siła Polski to nie są czołgi i rakiety, a przede wszystkim możliwości gospodarcze, zaplecze logistyczne, fabryki amunicji, sojusze plus dobrze wyszkoleni żołnierze. Można mieć masę haubic, ale niewystarczającą ilość wojskowych i kadr oficerskich. 

Pojawił się jednak głos Aleksandra Łukaszenki, który brzmiał mniej więcej tak: "jeżeli ktoś na Białorusi myśli, że to nie jest jego wojna i może spać spokojnie, to się grubo myli".

Oczywiście, tylko powiedzmy sobie szczerze - Białoruś jest częścią tej wojny, bo ponosi jej konsekwencje od momentu, kiedy Rosjanie wykorzystali Białoruś jako obszar uderzenia na Ukrainę. Ponosi konsekwencje gospodarcze absolutnej izolacji, ma problemy z normalnym funkcjonowaniem w świecie. Nie powiedział tu nic innego niż to, co mówi NATO, że wszyscy jesteśmy częścią wojny i jesteśmy w nią zaangażowani. Natomiast tu nie było wydźwięku takiego, że Białoruś jest po stronie Rosji i będzie bezwzględnie atakować Ukrainę. To było takie hasło skierowane na zachód, że "my też jesteśmy ofiarami".

Trudno to tak określić, ale faktem jest, że Rosjanie wykorzystali przygotowania do wojny do tego, by bardziej docisnąć Białoruś, nie wycofali stamtąd swoich sił, teraz kontrolują większość białoruskich sił zbrojnych. Białoruś jest w fatalnej sytuacji, ale nie jest jeszcze tak zwasalizowana, jak się Łukaszenka boi, że Rosjanie w końcu zrobią z niej swoją republikę albo wymienią go na inny model. Rosji również nie do końca opłaca się wchłonięcie Białorusi, to są ogromne koszty, ale to też jest Rosja - tu wszystko jest możliwe.

Zbliża się orędzie Władimira Putina do narodu. Co planuje ogłosić?

On musi wytłumaczyć społeczeństwu rok wojny, co się dzieje, ale może tego nie zrobić. Może znowu straszyć Ukrainę albo ogłosić pełnoplanową wojnę lub kolejną falę mobilizacji. Może też podyktować kolejne warunki pokojowe, które oczywiście będą nie do zaakceptowania. Wszystko zależy od okoliczności, gotowości do działań, od tego czy front ruszy przed jego przemówieniem czy po, czy dojdzie do podobnych wydarzeń, jak podczas tej szopki z podpisywaniem umów z Ługańskiem i Donieckiem, opowiadań o tym, że będzie bronił tych terytoriów. Wszystko w jego rękach, ale też wszystko co powie będzie jedną wielką dezinformacją.

Rosja ma wystarczające siły do przeprowadzenia oczekiwanej ofensywy?

Ma siłę, to jest kwestia tylko tego, czy za tymi masami ludzi i sprzętu stoi jeszcze rozsądne planowanie. Na ile będzie w stanie użyć sił powietrznych, na ile będzie to przełamanie na wąskim obszarze frontu, a na ile będzie próbować działać na szerszych obszarach. Chodzi o zaplecze logistyczne, o paliwo, amunicję. Każde szybkie ruszenie do przodu wymaga potężnej logistyki, widać to było na kierunku kijowskim. Nie problem jest przebić się i ruszyć do przodu, problem w tym, że w pewnym momencie zabraknie zaplecza, a wtedy Ukraina odeprze atak. To oznacza, że trzeba podciągnąć magazyny bliżej frontu, a to z kolei oznacza wystawienie się na HIMARS-y i inną artylerię. Wszystkiego dopiero dowiemy się w praktyce. Tydzień, dwa tygodnie takiej operacji pokazują wszystkie słabości obu walczących państw.

Czy ta wojna zakończy się w najbliższym czasie czy będzie trwała latami?

Nie zakończy. Proszę pamiętać, że ona trwa od 2014 r. Rosjanie nie osiągnęli swoich celów, a więc w końcu uderzyli pełnoskalowo i ich celem będzie Ukraina, zdobycie jej bez względu na koszty - to jest kwestia czasu. Ewentualnym zamiarem Rosji może być tymczasowe zamrożenie tego konfliktu i wszystkich pozostałych i powiedzmy, nękanie Ukrainy na wszelkie sposoby - destabilizacja społeczno-polityczna, destabilizacja przy użyciu różnego rodzaju agentury itd.

Dla Rosji przegranie tej wojny wiązałoby się z różnymi wstrząsami, takimi jak podczas wojny rosyjsko-japońskiej w 1905 r., czy przegranej na froncie w latach 1916-1917, czy podczas pierwszej nieudanej wojny czeczeńskiej. Przegrana Rosji jest sygnałem pt. "władza jest słaba" i można wymienić "cara" na nowszy, niekoniecznie lepszy model.

Ukraina nie jest w stanie całkowicie pokonać Rosji, ale jest w stanie wyprzeć ją z okupowanych terytoriów, pytanie tylko czy wszystkich.

Rosjanie użyją bomby atmowej w tej rozgrywce? Czy boją się, że NATO ich wtedy zniszczy?

Rosja musiałaby rzucić atomówkę np. na bazę w Ramstein, żeby do tego doszło. Broń atomowa zawsze jest bronią ostateczną i mamy tutaj dwa wyjścia: albo używamy jej na taką skalę, by zmieść przeciwnika, albo nie używamy jej wcale. Ukraina nie podda się od jednego czy dwóch ładunków, które gdzieś spadną, tylko jeszcze bardziej się wścieknie. Nie liczyłbym też na pobłażanie całego świata dla Rosji w takiej sytuacji - Chin i innych mocarstw. Nie sądzę, by jakiekolwiek państwo na świecie uznało, że takie działanie niebyłoby wobec niego wrogie.

Nie ma jednak takiej potrzeby, by NATO włączyło się do tej wojny. W momencie takiego zagrożenia dostarczyłoby jednak wszystkiego czego tylko Ukraina potrzebuje. Tu nie będzie rozmowy na temat tego, czy i jakie myśliwce, rakiety lub czołgi są potrzebne, one zostaną natychmiast wysłane. Rosja raczej tego nie zrobi, nie użyje bomby atomowej. Trudno mi też sobie wyobrażić, że dowódcy niższych szczebli zdecydowaliby się na to, że nie byłoby jakiegoś przypadku sabotażu. Putin nie może sobie o tym sam zadecydować.

Zobacz również