ROZMOWA z prof. Adamem Krętowskim, rektorem Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku

- Niestety w nowym systemie finansowane będzie tylko do 110 proc ustalonej ilości pacjentów, po przekroczeniu której finansowanie będzie spadać. Znowu pewnie pojawi się problem rosnących kosztów. Znowu to może się odbić na wynagrodzeniu pracowników. Tylko, że za chwilę w szpitalu może zabraknąć pielęgniarek, lekarzy czy innych specjalistów - mówi prof. Adam Krętowski, rektor UMB.

prof. Adam Krętowski

prof. Adam Krętowski

Medyk Białostocki: - Już w lutym 2016 r., kiedy zgłosił Pan swoją kandydaturę na rektora mówił Pan, że to będzie bardzo trudna kadencja. Jak Pan ocenia ten miniony rok?

- Rektor zawsze miał i ma dużo obowiązków, a także problemów. A jeżeli chodzi o ich obecną skalę, zarówno tych dotyczących uczelni, jak i tego, co się dzieje wokół niej, czyli naszych szpitali klinicznych, to osoby, które są od lat w zespole współpracującym z rektorami mówią, że tak trudnych czasów od dawna nie było. W niezwykle krótkim czasie splotło się bardzo dużo różnych wyzwań.

To zacznijmy od uczelni.

- Przede wszystkim pojawił się nowy algorytm jej finansowania i już obowiązuje. Ponadto niebawem całkowicie zmieni się ustawa o szkolnictwie wyższym (tzw. Ustawa 2.0), która absolutnie zreformuje filozofię funkcjonowania uczelni w kraju. Do tego rośnie presja związana z pozyskiwaniem grantów i współpracy z przedsiębiorcami. W naszym przypadku zwłaszcza ta ostatnia sprawa to bardzo trudny temat. W regionie, gdzie niejako naturalnie powinniśmy szukać partnerów, nie mamy wielu przedsiębiorców zainteresowanych inwestowaniem w badania medyczne. Nie mówię już o możliwościach i skali ich zaangażowania. To nas ogranicza także w kwestii funduszy unijnych, które otrzymujemy pod warunkiem, że taką współpracę uda się nam nawiązać. Jednak małymi krokami zmienia się to. Lada moment podpiszemy umowę z dużą firmą z Białegostoku.

Czasy dla naukowców mocno się zmieniają. Wymaga się od nich co raz więcej. Same publikacje to już za mało. Wydaje się, że tak jak prawie dziesięć lat temu stworzył Pan system motywacyjny do lepszego publikowania, tak musi Pan znowu ustawiać wszystko na nowym torze, który prowadzi w kierunku wdrożeń naukowych.

- Publikacje nadal są ważne. W ostatnich latach poprawialiśmy nasze współczynniki, ale inne uczelnie również mocno się zaktywizowały. Zobaczymy niedługo, jak to będzie wyglądać, czy nie zostaliśmy prześcignięci. W tej kwestii też ma się dużo zmienić. Punktacja publikacji w najlepszych czasopismach ma zostać podniesiona do 100 pkt. Będą się więc liczyły głównie bardzo dobre publikacje i one będą robiły znaczącą różnicę w ocenie. My już od kilku lat próbowaliśmy iść w kierunku jakości publikacji. Od pewnego czasu projekty statutowe trzeba było rozliczać publikacjami za 9 punktów, można też było rozliczać 3 projekty jedną publikacją za 30 pkt, przy aplikowaniu o nagrody rektora trzeba mieć publikacje za 20 punktów. Wydaje się, że w sytuacji dzisiejszej konkurencji to jest ciągle zbyt mało. Np. Uniwersytet Medyczny w Łodzi wprowadził zasadę, że każdy naukowiec w zależności od  posiadanego stopnia, co roku musi mieć publikacje o określonym IF. Konkurencja nam rośnie. Inne uczelnie zastosowały jeszcze bardziej drastyczne metody. Zwolniono część kadry, tak by współczynnik publikacji na jednego pracownika był wyższy. Bardzo jasno postawiano sprawę: osoby, które nie są odpowiednio produktywne przechodzą na etaty dydaktyczne, lub odchodzą z uczelni.

To pokazuje jak trudne są czasy przed nami. Nasi naukowcy już teraz ciężko pracują. Mają obowiązki dydaktyczne, opiekę nad pacjentami i muszą znaleźć czas na badania naukowe. Trudno będzie ich jeszcze bardziej zmobilizować, ale nie ma wyjścia. Uruchomiliśmy uczelniany program Grant Plus. To pomysł prorektora Marcina Moniuszki, wsparty przez prorektora Adriana Chabowskiego. Tym, którzy zdobędą wartościowe granty, uczelnia będzie ?finansowo? się odwdzięczać. Jeśli Ustawa 2.0 wejdzie w życie w tej formie, w której jest planowana, to będziemy musieli stanąć w wyścigu z innymi. To czy zostaniemy uczelnią badawczą czy zawodową, to będzie nasze być albo nie być. Łatwo spaść do trzeciej ligi, awansować jest dużo trudniej.

W projekcie tej ustawy dużo miejsca poświęca się ocenie uczelni.

- W przypadku naszej uczelni, która jest relatywnie mała, niebezpieczeństwem jest ewaluacja w obrębie dyscyplin. W przypadku podziału na medycynę kliniczną i niekliniczną, oznaczać to może, że cała uczelnia będzie miała tylko jedną dyscyplinę, maksymalnie dwie. Nowa ustawa nie uwzględnia roli wydziałów, ich kompetencje przejmuje senat uczelni i rektor. Oczywiście możemy sobie wydziały zostawić. Jednak, jeśli ocena naszej aktywności naukowej będzie przebiegać tylko w oparciu o dyscypliny, to wg klasyfikacji OECD nasz wydział farmaceutyczny będzie w dyscyplinie medycyny nieklinicznej, czyli dorobek naukowy będzie oceniany razem z naukowcami z wydziału lekarskiego i nauk o zdrowiu.

UMB odnajdzie się w tej ustawie?

- Kiedy uczestniczyłem w spotkaniach dotyczących tej ustawy, to każdy z uczestników dyskusji miał w zasadzie inne zdanie na jej temat. Nawet wicepremier Jarosław Gowin, jej inicjator, miał na przykład na początku pomysł, aby znieść habilitacje. Środowisko akademickie przekonało go jednak, że warto ją zostawić. I została. Powstał jednak wariant, że karierę naukową można będzie też rozwijać tylko z doktoratem. Finansowanie uczelni -  będzie jeden strumień pieniędzy. To my sami zdecydujemy czy bardziej przeznaczymy je na dydaktykę, czy może na badania naukowe. Czasami mam wrażenie, że obecna forma tej ustawy, choć nie zadawala do końca nikogo, to że jest to pewien kompromis, na który jednak wszyscy są skłonni przystać.

A jak to wygląda z Pana perspektywy?

- Na pewno to większa odpowiedzialność władz. Jeżeli będą tylko dwie dyscypliny w naszej ewaluacji to rozbija nam to system wydziałowy uczelni. Pojawia się też problem jak znaleźć granicę, gdzie jest to praca kliniczna, a gdzie nie? Jeżeli mocno skupimy się np. na medycynie klinicznej i tam zawalczymy o ocenę A, a w nieklinicznej odpuścimy i będzie B, to wówczas tracimy możliwość nadawania habilitacji i doktoratów. To wszystko jeszcze przez rok będzie uszczegóławiane. W tej chwili nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie, co to dla nas oznacza.

Jednak niezależnie od tego, jaką ta ustawa przyjmie formę, to sama dyskusja o szkolnictwie wyższym w ostatnim czasie to było coś fantastycznego. Naprawdę wreszcie zaczęto poważnie rozmawiać o przyszłości polskiej nauki, zaczęto głośno mówić o problemach. M.in. wicepremier Gowin przyznał, że bez zwiększenia nakładów na szkodnictwo wyższe, to całe te zmiany w systemie nie przyniosą spodziewanych efektów. Na razie wygląda to jak przesuwanie kołdry. W nowym algorytmie finansowania Uniwersytet Jagielloński dostał 35 mln zł więcej, Uniwersytet Warszawski - 25 mln zł więcej, a nasza Politechnika 5 mln zł mniej. Wstępnie można odczuć, że system sprzyja dużym uczelniom.

Jaka jest nasza przyszłość jako uczelni?

- My wybraliśmy trudniejszą drogę. Nie zwalnialiśmy ludzi, żeby doraźnie poprawić sobie wskaźniki. Postawiliśmy z jednej strony na większą motywację do pracy, z drugiej strony inwestowaliśmy w ludzi wysyłając ich na staże, szkolenia, inwestując w infrastrukturę. To nie przyniesie wyniku natychmiast. Jednak w dłuższej perspektywie tak. Dlatego teraz musimy się wszyscy bardziej dyscyplinować i szukać możliwości lepszych publikacji, też aktywniej pozyskiwać granty. To jest właśnie sens tej sentencji: przez trudy do gwiazd.

Zapytam wprost, czy rozważa Pan możliwość zwolnień, aby poprawić współczynniki związane z oceną uczelni?

- Możecie to nazywać naiwnością, ale jestem przekonany, że jeżeli będziemy ciężko pracowali, nie będziemy kombinowali, to osiągniemy sukces. Dotychczas nie szliśmy drogą innych. Nie produkowaliśmy papierowych wdrożeń, nie robiliśmy nic na krótko by poprawić statystyki. W dłuższej perspektywie nasza metoda wydaje się być lepsza. My myślimy o tym, jak UMB będzie funkcjonować za dziesięć lat, a nie tylko jak to będzie w najbliższym semestrze. Dlatego inwestujemy w młodych ludzi i wierzę, że to przyniesie oczekiwane efekt.

A z czego w pierwszym roku bycia rektorem jest Pan zadowolony?

- Wyszło nam sporo dobrych rzeczy. W obszarze kształcenia sukcesem są wyniki Lekarskiego Egzaminu Końcowego. W dwóch ostatnich edycjach byliśmy najlepsi w Polsce. W najnowszej sesji egzaminu końcowego dla lekarzy stomatologów też jesteśmy najlepsi. Na szczycie tej tabeli utrzymujemy się już kilka lat. To się samo nie zrobiło, za tym stoją nauczyciele akademiccy, ale też władze dziekańskie i Prorektor ds. Studenckich. Od strony infrastruktury też mamy się czym pochwalić. Lada moment zakończymy modernizację szpitala klinicznego. Mamy już działające supernowoczesne Centrum Symulacji Medycznych. Jego budowa i wyposażenie przebiegły ekspresowo. W sferze naukowej, choć mówię, że idą ciężkie czasy i trzeba znaleźć dodatkową motywację do ciężkiej pracy, to też są sukcesy. To przede wszystkim pozyskanie prestiżowego grantu z programu Horyzont 2020 na realizację międzynarodowych studiów doktoranckich, to stopniowy wzrost liczby pozyskiwanych grantów , to także wciąż wysoka cytowalność naszych publikacji rejestrowana w międzynarodowych bazach jak SCOPUS czy Web of Science. Udało się nam też zdobyć ponad 130 mln zł w ramach Kontraktu Terytorialnego na rozbudowę naszej infrastruktury. Tylko, że to będą trudne pieniądze do wydania. Możemy je bowiem uruchomić tylko we współpracy z przedsiębiorcami. A to jak wspomniałem wcześniej nie jest proste. Mieliśmy już wstępne umowy, ale procedury trwały tak długo, że wiele z nich trzeba na nowo negocjować. Biznes lubi działać szybko.

W szpitalach klinicznych też duże zmiany. Weszła w życie ustawa o sieci szpitali.

- To też poważny temat. Wszystko rozbija się jak zawsze o pieniądze. Do tej pory było tak, że szpital jakoś się tam bilansował. Nie ukrywajmy, to odbywało się kosztem pracowników. Oni zarabiali za mało i to na każdym szczeblu. W 2015 r. było minus 15 mln zł na "papierze". W 2016 ta dziura zapowiadała się jeszcze większa. Powodem są nadwykonania, które NFZ opłaca na poziomie 30-40 procent w zależności od danego roku.

Jak to możliwe, że szpital powiatowy jest w stanie podkupić w zasadzie każdego specjalistę ze szpitala klinicznego? Przecież to nielogiczne.

- Mówiłem o tym już wielokrotnie. Większość tzw. "kosztochłonnych" pacjentów na leczenie trafia do szpitali klinicznych. Mówi się, że jakiś szpital w powiecie ma np. super ortopedię. Tylko to polega na tym, że tam trafiają pacjenci z najlepiej wycenionymi procedurami, a trudne i "nierentowne" przypadki trafiają do szpitala klinicznego. Trudne nie zawsze w sensie medycznym, ale kosztowne w leczeniu. Drugi problem to SOR-y. Na SOR w szpitalu klinicznym na każdym dyżurze zgłasza się kilkuset pacjentów. Oni najpierw powinni trafić do szpitali z poziomu pierwszego lub drugiego, a nie od razu do tego najbardziej specjalistycznego. Tym samym brak jest miejsc pozwalających na przyjęcie pacjentów "specjalistycznych", którzy powinni do nas trafiać. Dochodzimy więc do najważniejszego, skoro nie było dotychczas właściwego systemu referencyjności jednostek szpitalnych, to płatnik powinien za tych wszystkich pacjentów nam zapłacić. A my, co roku mamy 30-40 mln zł nadwykonań i  jeżeli z tego dostajemy tylko 30-40 procent, to koszty terapii pozostałych 60-70 procent pogarszają wynik finansowy szpitala.

W sieci szpitali nie ma już czegoś takiego jak nadwykonania.

- Dlatego uważam, że budżet szpitala powinien wynosić nie tak jak teraz 350 mln zł, ale ok. 400 mln zł. Ta różnica uwzględniałaby te wszystkie nadwykonania, które pojawiają się od lat. Niestety w nowym systemie finansowane będzie tylko do 110 proc ustalonej ilości pacjentów, po przekroczeniu której finansowanie będzie spadać. Znowu pewnie pojawi się problem rosnących kosztów. Znowu to może się odbić na wynagrodzeniu pracowników. Tylko, że za chwilę w szpitalu może zabraknąć pielęgniarek, lekarzy czy innych specjalistów.

Trzeba to powiedzieć, że przy tak małych środkach finansowych, mamy naprawdę dobre wyniki, czy to w nauce czy w lecznictwie. Nauczyciele akademiccy w szpitalach do tej pory zatrudniani byli często na 1/10-1/5 etatu, chociaż zadań mieli na cały dzień. Ostatnio Senat przegłosował uchwałę, zobowiązującą nauczycieli akademickich - klinicystów do  zatrudnienia w szpitalu na minimum pół etatu. W szpitalu dziecięcym już to wprowadzono, w USK trwają jeszcze obliczenia. Uważam, że dalej już nie można wyzyskiwać ludzi. Nasi lekarze odchodzą do jednostek powiatowych lub prywatnych, wyjeżdżają za granicę, bo tu mają ciężką i odpowiedzialną pracę za którą nie otrzymują właściwego wynagrodzenia. Niestety błędem było nadmierne ograniczanie przez lata przyjęć na studia medyczne. Aktualnie zaczyna pojawiać się luka pokoleniowa i to jest bardzo niebezpieczne. Może trzeba będzie ratować się lekarzami ze Wschodu? W szpitalach zaczyna się tworzyć rynek pracownika. Podam przykład anestezjologów. W kraju jest ich tak mało, że są w stanie wynegocjować każdą pensję, przecież bez nich każdy szpital można zamknąć, bo nie odbędzie się żadna operacja.

Niedawno objął Pan funkcje szefa Kliniki Endokrynologii, zastępując odchodząca na emeryturę prof. Marię Górską.

- To moja najprzyjemniejsza część dnia, kiedy rano pracuje jako lekarz. Ja zawsze marzyłem, by być lekarzem. Rektorem się bywa, a zawód lekarza wykonuje się całe życie. Moja praca na uczelni potoczyła się tak, że w pewnym momencie trzeba było wziąć odpowiedzialność za jej funkcjonowanie. Wcześniej, jako prorektor ds. nauki musiałem być bardziej dyspozycyjny, teraz, jako rektor mogę więcej zadań delegować. Jedna osoba tego nie pociągnie, a pracy jest naprawdę ogrom. Ja o godz. 15.30 nie zamykam biura, komórki też nie wyłączam.

Ma Pan jeszcze czas pomyśleć o nowych inwestycjach, czy nowych przestrzeniach naukowych, które warto odkryć?

- Na to przeznaczone są  fundusze z tzw. Kontaktu Terytorialnego. To w sumie 130 mln zł. Myślimy o stworzeniu komercyjnego laboratorium genomowego, o Centrum Badań Prewencyjnych, w którym prof. Karol Kamiński z zespołem mógłby na wysokim poziomie robić badanie Białystok Plus. W planach jest Centrum Medycyny Regeneracyjnej. Zdobyliśmy w tym temacie dwa granty z NCBiR, ale potrzebujemy lepszej infrastruktury. Przy ul. Mickiewicza chcemy stworzyć laboratorium nutraceutyczne w zakresie badań nad żywnością. To chcemy zrobić we współpracy z przedsiębiorcami. Chcemy rozwijać Laboratorium Obrazowania Molekularnego i stworzyć tam ośrodek, który będzie produkował radioznaczniki. Pomysłów mamy dużo. Szukamy funduszy, by dokończyć inwestycje w naszych w szpitalach. Chcemy w USK stworzyć nowoczesną psychiatrię opartą o opiekę dzienną, myślimy o infrastrukturze dla geriatrii. Na razie jesteśmy na etapie negocjacji w różnych urzędach. Za pół roku pewnie zamkniemy modernizację w USK, musimy zintensyfikować też prace na Dojlidach. Musimy nadal inwestować w ludzi, w ich rozwój. Zależy mi także na przyciąganiu do nas młodych, zdolnych z potencjałem: najlepszych maturzystów, najzdolniejszych kandydatów na studia doktoranckie. To oni będą stanowić o naszej przyszłości.

Dzięki uprzejmości Medyka Białostockiego

Zobacz również