Rozmowa z autorką kryminału „Pochłonięte". Na kartach tej książki przeszłość jest nie bez znaczenia

Początek pandemii, ciche zaułki miasta owiane są tajemnicą... tajemnicą śmierci młodej kobiety! A to dopiero początek cynicznej gry mordercy z organami ścigania. Martyna Bielska, autorka historyczno-reportażowego kryminału „Pochłonięte" zestawia przeszłość z teraźniejszością, zgrabnie osadzając fabułę w ważnych, a nieco zapomnianych dla Białegostoku miejscach. Wraca też, a może przede wszystkim do niechlubnych kart historii, mówiących o zagładzie ludności cygańskiej. Jak tragiczny los białostockich Romów łączy się z zabójstwami kobiet? - Nic nie dzieje się bez przyczyny – mówi nam autorka książki. Aluzje i gry słowne – to zabiegi literackie, po które ochoczo sięga, zachęcając czytelników do wejścia w fabularny świat, który staje się także lekcją historii.

Nieczynny Dworzec Fabryczny w Białymstoku, jedno z miejsc opisanych w książce [fot. Martyna Bielska]

Nieczynny Dworzec Fabryczny w Białymstoku, jedno z miejsc opisanych w książce [fot. Martyna Bielska]

Premiera książki odbyła się 11 września. „Pochłonięte" to debiut literacki dziennikarki Martyny Bielskiej, związanej obecnie z redakcją Onetu. Książka została napisana w ramach stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Białegostoku z 2020 r. Ukazała się nakładem wydawnictwa Novae Res.

Na co dzień pracujesz jako reporterka, więc nie raz miałaś do czynienia ze sprawami kryminalnymi, które trzeba było opisać. Czy to przez tę dziedzinę dziennikarstwa zainteresowałaś się kryminałem czy geneza napisania książki wyszła z zupełnie innego źródła?

Moje zainteresowanie kryminałem zaczęło się od pierwszej książki Wojciecha Chmielarza zatytułowanej „Podpalacz", która przypadkowo wpadła mi w ręce. To było w 2012 roku. Najpierw traktowałam kryminał z dużym przymrużeniem oka, raczej jako niezbyt górnolotne powieści fabularne, zwłaszcza te wydawane w latach 90. Z dzieciństwa pamiętałam obrazy z kiosków Ruchu, gdzie kieszonkowe kryminały leżały obok rozchwytywanych wówczas harlequinów.

Ponad dekadę temu powieść Chmielarza mnie zafascynowała, choć trudno jest mi dzisiaj oceniać tę książkę. Myślę, że to był właśnie ten moment, kiedy narodziła się we mnie, zakiełkowała ta miłość do fabuł z krwią i tajemnicą do rozwikłania. Wtedy pojawiła się też pierwsza myśl, że chciałabym napisać coś własnego. 

Czyli trochę nosiłaś się z zamiarem napisania własnej książki? 

Tak, kilka lat minęło zanim z chęci przeszłam za chwycenie pióra do notatek i wreszcie klawiatury. Z napisaniem kryminału chodziłam w sobie od dawna, tylko ciągle brakowało mi czasu. Praca w mediach jest absorbująca. Pomysł nieustannie uwierał mi w głowie, a że jestem osobą, która potrzebuje mieć deadline, a do tego najlepiej działam pod presją czasu. Stypendium artystyczne, które dostałam od Miasta za pomysł napisania kryminału, było też nakierowane na to, aby mieć wyznaczoną tę granicę czasu. I bardzo dobrze, że po kilku latach ubiegania się wreszcie je dostałam, bo podejrzewam, że mogłabym tę książkę pisać jeszcze do dziś. 

Wniosek o stypendium artystyczne składałaś jeszcze przed pandemią?

Tak, bo wniosek o stypendium musiałam złożyć do października 2019 roku. Nikt wówczas nie miał pojęcia o pandemii. Oczywiście nakreśliłam zarys, jakie będą daty kluczowe w tej książce, ale nie wiedziałam czy otrzymam to stypendium i czy w ogóle zacznę pisać. Zarys pandemii w fabule, został nieco uwypuklony przez wydawnictwo. W moim odbiorze pandemia jest w tle, w reportażowym ujęciu, jak sobie zaplanowałam z prowadzeniem czasu akcji. 

Na początku 2020 roku dostałam informację, że przyznano mi to stypendium, a pierwszy przypadek koronawirusa w Polsce wykryto w marcu. Ta informacja trochę mi zdezorganizowała pracę, ale nadała większej tajemnicy, może odrobinę grozy, więc finalnie nawet dobrze się złożyło. Mam to na co dzień, bo jak to w dziennikarstwie bywa, nigdy nie wiesz, co cię zastanie jutro.

Czyli zarys fabuły miałaś dość ogólny. Kryminał z miejscem akcji osadzonym w Białymstoku...

Miałam gotowy szkielet mojej historii, a zarys fabuły faktycznie był bardzo ogólny. Przez kilka miesięcy prowadziłam dokumentację miejsc zbrodni, gromadziłam książki, przeczesywałam internetowe bazy muzealne. Takiego rzeczywiste pisanie trwało blisko 6 miesięcy, ale to nie było tak, że pisałam regularnie, określoną liczbę godzin czy stron dziennie. Bywało różnie. Miałam momenty, że 2 tygodnie nie byłam w stanie złożyć jednego zdania.

Dopadł brak weny?

Nie wiem, czy to mogę nazwać weną czy jakimiś predyspozycjami zależnymi chociażby od pór roku. Jesienią jestem zdecydowanie mniej efektywna. Na czas pisania zrezygnowałam z pracy zawodowej, co dało mi też możliwość na większe zaangażowanie w pracę nad kryminałem. Fabuła miała mieć odniesienia do historii. W tło wydarzeń chciałam wpleść dużo miejsc z Białegostoku. Może momentami za bardzo naukowym językiem są one opisane, bo takie komentarze też usłyszałam, ale ukończyłam też studia historyczne ze specjalizacją obrona i promocja dziedzictwa narodowego. Zatem w książce z premedytacją wypunktowałam kilka istotnych momentów z historii Białegostoku, które nie każdemu musiały przypaść do gustu, bo najpewniej są dość niewygodne. Mam dużą estymę wobec zabytków, dlatego opisuję w książce miejsca, które często są miejscami zapomnianymi, nawet przez mieszkańców naszego miasta.

Fabuła toczy się wokół wyrachowanej gry mordercy z organami ścigania. Ciała kolejnych ofiar naprowadzają na trop mrocznych kart historii naszego miasta. Te zbrodnie zaczynają zazębiać się z zagładą białostockich Romów. Łączysz fikcję z faktami o tragicznym losie grup etnicznych, o których wiele osób nie pamięta lub nie chce pamiętać...

Moje zainteresowanie romską historią zaczęło się od historii Roma z Knyszyna, z mojego rodzinnego miasta i opowieści mojej mamy o jego rodzinie. Książka pierwotnie miała być pisana z miejscem akcji w Knyszynie, ale że zdecydowałam się złożyć wniosek o stypendium artystyczne, to przeniosłam ją do Białegostoku. Tak naprawdę tamta historia jest jeszcze do opowiedzenia, choć zazębia się z tą, którą opisałam w „Pochłoniętych". Kiedy zaczęłam drążyć, to mi te wszystkie fakty się „wysypywały". 

Mówisz o romskim Holokauście, o którym historycznie nie wiemy tyle, co o zagładzie Żydów.

Szukałam Romów, którzy przeżyli w Auschwitz, a nie było ich wielu. Około 21 tys. osób było oficjalnie zarejestrowanych w tzw. cygańskim obozie familijnym. O „Cyganie" z Knyszyna usłyszałam od mamy, a ona część tej historii znała od mojej babci. Długo szukam informacji na jego temat. Ludzie w Knyszynie go pamiętają, ale bez szczegółów. Wiem, że był więźniem w Auschwitz. Moja mama osobiście widziała na jego ciele przeszczepione fragmenty sierści zwierzęcej, mówiła o przedramionach i łydkach, a to był wątek, który mnie szczególnie zainteresował. Ona widziała to jako 15-latka. Próbowałam te informacje weryfikować w Muzeum i Archiwum w Auschwitz-Birkenau, jednak tam takich przekazów nie odnotowano. Ten wątek w historiografii w ogóle nie istnieje. 

Możliwość, że takie doświadczenia mogły być wykonywane jest bardzo realna, bo przecież znamy przypadki irracjonalnych eksperymentów doktora Mengele. Ta historia była punktem zwrotnym mojego zainteresowania Romami. Moja mama pamięta, że mężczyzna ten miał córkę o imieniu Ewa. On sam się zapił, ludzie znaleźli go martwego na przystanku autobusowym w Knyszynie, a żona i córka wyjechały, ponoć do Warszawy, ale nie udało mi się póki co tego ustalić. Mam cichą nadzieję, że usłyszy od kogoś, że jej szukam, że uda nam się nawiązać kontakt, że ta Ewa się odezwie i poznam historię „Cygana" z Knyszyna.

Wreszcie, kiedy grzebałam w przeszłości miasta, znalazłam daty dwóch wywózek ludności cygańskiej pojmanej przez Niemców z terenu Białostocczyzny, która z Dworca Poleskiego wyjechała do nazistowskiego obozu zagłady. Te dwie daty stały się osią książki, a ja symbolicznie je uwypukliłam.

W twojej książce jest wiele symboli...

W „Pochłoniętych" jest dużo komunikatów, informacji zawartych między słowami. Nie chciałam, aby przekaz był prosty, dosłowny. Jest dużo symboliki, bardzo mi na tym zależało, aby pewne fakty historyczne wyryły się w pamięci czytelników. Człowiek, który po przeczytaniu książki widzi gdzieś namalowany, opisywany przeze mnie brązowy trójkąt skierowany w dół, z gwary obozowej zwany winklem, od razu może skojarzyć, że tak naziści oznaczali kategorie więźniów w obozach koncentracyjnych. Ten naznaczał wówczas ludność cygańską.

Przedstawiona w książce historia Romów jest ogólnoświatowa, choć nie chcę tu być megalomanką. Jest Holokaust, czyli eksterminacja Żydów, a z romskiego Porajmos, czyli „pochłonięcie" [przy. red. stąd aluzja do tytułu książki] to eksterminacja Romów i Sinti. Porajmos to równie masowy i bezwzględny pogrom, jak planowanie mordowanie ludności żydowskiej, jednak nie jest znany na tak szeroką skalę, jak Holokaust. Ten temat nie wraca zbyt często nawet w publikacjach dziennikarskich. Oprócz naukowych opracowań sprzed kilkudziesięciu lat w dawnych lekarskich czasopismach, w artykułach o skutkach pogromu ludności romskiej, nie znalazłam więcej, by zgłębić ten temat. Wojenne losy Romów to zapomniana historia, nie tylko w Białymstoku.

Na kartach swojej książki na ofiary wybrałaś kobiety, nieprzypadkowo?

Kobiety jako ofiary wybrałam w pełni świadomie. M.in. po to, aby wywołać dyskusję. Funkcjonuje taki stereotyp, że to kobiety są słabsze. Fakt, zazwyczaj, kiedy czytamy, czy oglądamy kryminały, to giną kobiety. Dlaczego w mojej książce są to również kobiety, to oczywiście się wyjaśnia. 

Można to też odczytać w taki sposób, że Romowie, którzy trafiali do obozów zagłady, przez choroby, które wybuchały w skupiskach ludzi, byli zagazowywani, ponieważ stanowili dla nazistów „nieprzydatny element społeczny". W książce giną kobiety, które również mierzą się z ciężkimi chorobami.

Podkreślam, że „Pochłonięte" to kryminał historyczno-reportażowy. Wydarzenia, miejsca, czas akcji, to wszystko działo się na bieżąco. Opisywałam historie, które miały miejsce te 3 lata temu, początek pandemii, strajki kobiet. To, gdzie akurat byłam i czego doświadczyłam, również pojawia się na drodze bohaterki Olgi Bukowskiej. Już wcześniej zaplanowałam, że okolice Ratusza - miejsce historyczne, zabytkowe - które jest tłem licznych historii na przestrzeni wielu lat miasta, będą też miejscem kulminacyjnym w powieści. Miejsca akcji poprowadziłam wedle pewnego klucza, dwóch ważnych dla dawnego Białegostoku dróg, które przecinają się akurat przy Ratuszu. W historii, jak w naturze: nie ma niczego bez przyczyny i skutku...

I zwiastujesz tą opowieścią jej ciąg dalszy.

Planuję kontynuację, a nawet kryminalną serię. Nieopowiedzianych historii Romów jest bardzo dużo. Po wojnie zostali z ogromną traumą, o której też wiele się nie pisało i wciąż niewiele się mówi.

Gwoli wyjaśnienia. Początek książki to moja polemika z Marią Dąbrowską, która w 1924 roku przyjechała do Białegostoku, żeby napisać reportaż o mieście. Tekst „Brzydkie Miasto" w dwóch częściach opublikowała potem w ilustrowanym tygodniku dla kobiet „Bluszcz". Na wstępie „Pochłoniętych" skonfrontowałam to, jak wygląda dzisiaj Białystok, a jak wyglądał w oczach Dąbrowskiej. Moja bohaterka Olga przemierza w książce tę samą drogę, kiedy po latach wraca do zupełnie innego Białegostoku. Choć podąża jej śladami, to jednak już inną drogą - nieoczywistą, pełną skrywanych tajemnic.

Dziękuję za uchylenia rąbka tajemnicy dotyczącego pracy nad książką. Czekamy na dalsze opowieści, które rzucą też więcej światła na zapomniane historyczne fakty.

Dziękuje! Zapraszam czytelników do sięgnięcia po „Pochłonięte". Warto poznać choć zarys historii, jaka przydarzyła się grupie etnicznej Romów, bo nie jest to tylko historia lokalna.

Galeria

Zobacz również