Relacja uczestnika wypadku na kładce Śliwno - Waniewo. Słoneczna niedziela zamieniła się w traumatyczne przeżycie...

"Nasza córka mogła się utopić. Dla nas to traumatyczne przeżycie" - relacjonuje uczestnik wypadku, do którego doszło podczas przeprawy przez rzekę Narew. W niedzielę (24.03) około godz. 13 jedna z tratw na trasie Śliwno - Waniewo wywróciła się. Wszyscy wpadli do wody, w tym niespełna 3 - letnia dziewczynka. Jej wózek poszedł na dno.

Świadkowie zdarzenia podnoszą tratwę. Upewniają się, czy nikt się pod nią nie znajduje /fot. Wojciech Winogrodzki/

Świadkowie zdarzenia podnoszą tratwę. Upewniają się, czy nikt się pod nią nie znajduje /fot. Wojciech Winogrodzki/

Maciej i jego żona Joanna nie umieją pływać. On, w chwili wypadku trzymał na rękach córkę. Ona - wózek. Gdy wpadli do wody Joanna próbowała trzymać wózek, ale prąd wyrwał jej go z rąk. W dodatku jej noga zaklinowała się w barierce. Podobnie jak smycz psa, z którym byli inni uczestnicy przeprawy. Głębokość wody wynosiła około dwóch metrów, do brzegu mieli tyle samo. Na ratunek do wody wskoczyła jedna osoba - szwagier Macieja.

- To była jedna z krótszych przepraw. Wsiadłem na tratwę jako pierwszy. Zaraz za mną żona z córką, teściowa i siostra żony. Szwagier się nie zmieścił. Został na kładce. Z tego co pamiętam, łącznie z nami na tratwie było około 12 osób. Wypłynęliśmy normalnie, ale po chwili osoby będące po drugiej stronie tratwy poczuły, że woda wlewa im się do butów, nagle zaczęły przechodzić na naszą stronę. Wtedy tratwa się rozbujała, a po chwili całkiem wywróciła - relacjonuje Maciej, uczestnik przeprawy.

Jak mówi, wszystko trwało dosłownie chwilę. Nie dało się temu zapobiec. Prawdziwe chwile grozy zaczęły się, gdy wszyscy wylądowali w wodzie.

- Te dwa metry, dla kogoś, kto nie umie pływać, w dodatku z dzieckiem na rękach, to odległość nie do pokonania. Szukałem pod stopami dna, gdy tylko je poczułem, stojąc na palcach podałem córkę osobom stojącym na kładce. Teściowa krzyczała, bo ktoś próbował się po niej wdrapać, wciągając ją pod wodę - relacjonuje. - Gdy w końcu udało nam się wdrapać, natychmiast zaczęliśmy biec kładką w stronę samochodu. Ktoś na brzegu dał córce suchą bluzę - dodaje.

Maciej zauważa, że nigdzie nie było żadnej osoby nadzorującej funkcjonowanie tratw. Nie mieli się do kogo zwrócić. Informacja Turystyczna była zamknięta. Dlatego nie czekając na przyjazd służb wsiedli do samochodu i odjechali. Po kilkunastu minutach na miejsce przyjechały dwa zastępy straży pożarnej i policja. Wszyscy pozostali turyści zostali ewakuowani.

- Nikt nie wskoczył do wody żeby nam pomóc. Ale nie oceniam bo to w cale nie była prosta sytuacja. Bardziej bulwersują mnie komentarze w internecie, że tam zapewne jest wody po kolana, że się trochę zmoczyliśmy - zauważa Maciej. - Dla nas to traumatyczne przeżycie. Żona ma poobijaną, spuchniętą nogę. Potopiliśmy telefony, wózek dla dziecka. Nie chce nawet myśleć, co by było gdybyśmy wcześniej nie wyjęli z niego córki - dodaje.

Jak zauważają uczestnicy wypadku, w żadnym miejscu na tratwach czy kładce nie ma kół ratunkowych ani żadnych innych elementów, które w takiej sytuacji mogłyby pomóc osobom w wodzie. Podobnie jak informacji, ile osób może wejść na tratwę czy instrukcji obsługi. Platformy obsługują sami turyści. Poruszają się pomiędzy pomostami wzdłuż rozciągniętej liny, która pełni też rolę ręcznego napędu.

fot. Narwiański Park Narodowy

ATRAKCJA PO REMONCIE

Kładka Śliwno - Waniewo to jedna z najchętniej odwiedzanych atrakcji turystycznych w naszym regionie. Półtorakilometrowy pomost po Narwi, wieża widokowa czy właśnie samoobsługowe tratwy sprawiają, że Przyrodę Narwiańskiego Parku Narodowego można podziwiać będąc niemalże jej częścią. Kładka Waniewo - Śliwno została oddana do użytku niemalże kilka dni temu, po trwającym blisko rok remoncie.

Na razie nieznane są dokładne przyczyny tego wypadku. Zapytaliśmy dyrektora Narwiańskiego Parku Narodowego o opinię na ten temat.

-To się nie powinno zdarzyć. Kładka jest nowa, świeżo odebrana. Poprzednia, identyczna, jeszcze przed remontem, funkcjonowała 10 lat i nic się nigdy nie zdarzyło. Gdzieś został popełniony błąd. Jest wykonawca, kierownik budowy, inspektor - to trzeba ustalić, na którym etapie wady tej tratwy zostały przeoczone - wyjaśnia Ryszard Modzelewski, dyrektor Narwiańskiego Parku Narodowego. - Cała ekipa, która była za to odpowiedzialna ma się ze mną spotkać i odpowiedzieć na dwa proste pytania: dlaczego i jak to się stało? - dodaje.

Dyrektor zaznacza jednak, że nie zamierza przerzucać odpowiedzialności.

- Nie mam zamiaru uciekać, chować głowy w piasek. Choć błąd musi tkwić w wykonaniu kładki. To Park, którego jestem przedstawicielem, wpuścił na nią turystów. Jestem w kontakcie z osobami, które znalazły się w wodzie. Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia - mówi Ryszard Modzelewski.

Nasi rozmówcy potwierdzają ten fakt. Dyrekcja Parku wprowadziła zakaz korzystania z kładki. Sprawą zajmuje się policja.

Zobacz również