Psy terroryzują wieś. Atakują mieszkańców, gryzą inne zwierzęta

Psy nas terroryzują - żalą się mieszkańcy podbiałostockiej wsi Krupniki i proszą o pomoc. W centrum miejscowości blisko 70-letnia mieszkanka hoduje około 20 psów. Zwierzęta są agresywne, przeskakują przez płoty, atakują ludzi i zagryzają inne psy. Lokalne władze niewiele mogą zrobić.

Krupniki to niewielka miejscowość w gminie Choroszcz. W środku tej spokojnie wsi jednak spokoju nie ma. Na jednej z posesji właścicielka trzyma stado psów: większych i mniejszych. Z relacji sąsiadów wynika, że bywają tygodnie, gdy na posesji kobiety mieszka jednocześnie nawet 30 zwierząt. Ludzie mówią, że psy całymi dniami przeraźliwie ujadają. Ale nie to jest największym problemem mieszkańców Krupnik.

- Notorycznie psy wydostają się poza ogrodzenie i sieją postrach w okolicy. Każdy, kto tamtędy przechodzi jest atakowany. Psy skaczą na ludzi, wręcz nas terroryzują. Zwyczajnie boimy się o swoje bezpieczeństwo. Tylko czekać aż zdarzy się jakaś tragedia - zaalarmowała nas Justyna Butkiewicz, mieszkanka Krupnik.

- Biegają po całej okolicy z pianą na pysku. Są bardzo agresywne, zachowują się jak dzikie. Bywają dni, że nie można wyjść z domu. Boimy się o siebie, o dzieci - mówi pani Magda, mieszkanka Krupnik, która woli pozostać anonimowa i dodaje, że te bardziej agresywne zwierzęta atakują słabsze, zagryzając je.

/Fot. Justyna Butkiewicz/

/Fot. Justyna Butkiewicz/

Jak dowiedzieliśmy się we wsi, właścicielka psów mieszka w Białymstoku, przyjeżdża jedynie wieczorami by nakarmić swoje zwierzęta. Mieszkańcy wielokrotnie rozmawiali z sąsiadką. Prosili, aby pozbyła się groźnych zwierząt, lub chociaż ograniczyła ich ilość. Bezskutecznie.

- Sąsiadka ma już swoje lata i mam wrażenie, że w ogóle nie radzi sobie ze zwierzętami. Nie dopuszcza do siebie żadnych argumentów - dodaje Justyna Butkiewicz.

Skontaktowaliśmy się z właścicielką stada psów. Jednak i z nami nie chciała rozmawiać.

- Psy są zaszczepione i nikomu krzywdy nie robią. To moja tajemnica, ile ja ich trzymam i po co - skwitowała jedynie i odłożyła słuchawkę (nazwisko kobiety do wiadomości redakcji).

Mieszkańcy interweniowali i na policji, i w urzędzie gminy. Jednak władze - jak zapewniają ludzie - zrobiły już wszytko, co mogły.

- Problem trwa już kilka lat i znamy go doskonale. Wyczerpaliśmy wszystkie środki prawne by pomóc mieszkańcom. Przeprowadziliśmy akcje odławiania psów, jednak już następnego dnia właścicielka odebrała wszystkie zwierzęta ze schroniska - mówi Grzegorz Gabrian, zastępca burmistrza Choroszczy. - Nawet wspólnie z policją i towarzystwem ochrony nad zwierzętami odwiedziliśmy kobietę na jej posesji, żeby sprawdzić w jakich warunkach żyją zwierzęta. Stwierdzono, że warunki są zadowalające na tyle, że nie było podstaw do ponownego odebrania kobiecie zwierząt. Jedyne co pozostaje mieszkańcom to w momencie zagrożenia wzywać policje - radzi zastępca burmistrza Choroszczy.

Również policja niewiele może zrobić.

- Funkcjonariusze policji, którzy przyjeżdżają na każde zgłoszenie mieszkańców, potwierdzają że watahy od pięciu do siedmiu psów błąkają się po ulicy. Są agresywne - mówi mł. asp. Adam Romanowicz z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. - W ubiegłym roku interweniowaliśmy dziewięć razy, w tym roku już dwukrotnie. Za każdym razem kierujemy wniosek do sądu o ukaranie kobiety. Kobieta płaci kary i w dalszym ciągu hoduje psy. Bywały sytuacje, że zwierzęta na nasz wniosek były odławiane, jednak właścicielka po kilku dniach wykupowała je ze schroniska i z powrotem przywoziła do Krupnik. Kobieta działa na granicy prawa, a my jedyne co możemy robić to interweniować za każdym razem, gdy mieszkańcy czują zagrożenie - dodaje Adam Romanowicz.

Zobacz również