Niektórzy wyglądają w poniedziałek rano przez okno i widzą las, łąkę czy jezioro. Inni - góry... śmieci wypadających z pojemników. Taka jest rzeczywistość białostockich osiedli wielorodzinnych, tylko czy powinniśmy się do niej przyzwyczaić? W ostatnich latach białostoczanie przeżyli wiele "śmieciowych" rewolucji. Nowości w systemie segregacji, potem kolejne - zmieniające wyrobione wcześniej nawyki czy w końcu zmiana firm odpowiedzialnych za gospodarowanie odpadami. Jedno niestety się nie zmienia: bywają dni, że Białystok ze wschodzącego zamienia się w śmieciowy.
Za wywóz śmieci w mieście, w sześciu sektorach odpowiadają trzy firmy. MPO Sp. z o.o, KOMA Sp. z o.o. z Ełku oraz łomżyńskie Usługi Komunalne Błysk. Niektóre ze zdjęć, które otrzymaliśmy od Czytelników pochodziły z sektora szóstego, obejmującego centrum i przylegające do niego osiedla. Za ten rejon odpowiada firma Błysk. Zapytaliśmy właściciela przedsiębiorstwa, Andrzeja Marczyka, czy pracownicy nie dostrzegają problemu zbyt małej liczby kontenerów w odniesieniu do ilości śmieci.
- Owszem, nasi pracownicy właściwie po każdym weekendzie muszą ręcznie zbierać odpady z ziemi. Niestety, to nie jest zależne od nas. My stawiamy tyle pojemników ile zgłasza administracja osiedla, a następnie miejska spółka Lech - mówi Andrzej Marczyk. - Są takie newralgiczne miejsca, głównie w centrum, gdzie ten problem jest duży i praktycznie co sobotę, poza umową, na własny koszt te śmieci wywozimy - dodaje prezes firmy Błysk.
Faktycznie, firmy odpowiadające za wywóz śmieci w danych sektorach nie mają wpływu na liczbę kontenerów. Bywa, że na 2 czy 3 bloki przypadają cztery kontenery z czego jeden jest tylko na szkło. Załóżmy, że niewielki czteropiętrowy blok, w trzech klatkach liczy 24 rodziny. To około stu osób. Zatem dla trzystu osób muszą wystarczyć trzy pojemniki na cały weekend. O takim stanie decydują administracje osiedli, to one zgłaszają liczbę mieszkańców i zapotrzebowanie na pojemniki. Jednak to komunalna spółka LECH, w imieniu miasta Białystok zarządza kompleksowym systemem gospodarki odpadami komunalnymi i to ona kontroluje "śmieciową" sytuację. Może również nakazać administratorom zwiększenie liczby kontenerów, a nawet nałożyć na nich kary. Spółka zapewnia, ze trzyma kontroluje tę sytuację.
- Biuro Zarządzania Gospodarką Odpadami Komunalnymi natychmiast sprawdza przypadki nieporządku lub przepełnienia kontenerów. Trzeba jednak pamiętać, że za teren wokół pojemników odpowiada zarządca nieruchomości. To on wyznacza, gdzie mają stać kontenery i dba też o porządek wokół. Zdarza się, że administratorzy deklarują zbyt małą liczbę potrzebnych kontenerów. W takim wypadku wyjaśniamy, czy potrzebne jest zwiększenie ich liczby oraz zlecamy wykonawcy dostawienie dodatkowych pojemników - mówi Zbigniew Gołębiewski ze Spółki Lech. - Jednak w większości przypadków gdy otrzymujemy zgłoszenie o śmieciach leżących wokół pojemnika, nie wynika to z jego przepełnienia, a z pozostawiania śmieci obok kosza.
W "odpadowej" machinie każdy z trzech podmiotów: administracje, Spółka Lech i firmy gospodarujące odpadami, ma swoje ważne zadanie. Ale jest też czwarty, równie ważny podmiot: Ludzie. Mieszkańcy. To oni śmieci wyrzucają, to po nich się sprząta i to bezpośrednio oni odczuwają, gdy któraś z jednostek zawodzi. A może gdzie kucharek sześć... tam bałagan pod blokiem.