W niedzielę, tuż przed 22 do białostockiej komendy zadzwonił mężczyzna i powiedział, że potrzebuje pilnej pomocy. Dodał, że jest osłabiony, a jego przedramiona obficie krwawią.
Dyżurny szybko ustalił, że zaginiony prawdopodobnie znajduje się w lesie, przy ulicy Andersa w Białymstoku.
Czas i miejsce nie sprzyjały działaniom policjantów z białostockiej "patrolówki". Z uwagi na panujący już zmrok i gęste zarośla, przybyły na miejsce patrol, rozpoczął poszukiwania zaginionego od wołania mężczyzny. Początkowo nikt nie odpowiadał. Po przejściu około dwóch kilometrów, funkcjonariusze usłyszeli krzyk mężczyzny, a po chwili zobaczyli w oddali klęczącą osobę.
Policjanci podbiegli do mężczyzny. Jego przedramiona obficie krwawiły, a on sam był osłabiony. Mundurowi wiedzieli, że liczy się każda minuta. Policjantka pobiegła do radiowozu, który pozostał na skraju lasu, aby rannego mężczyznę szybko przejąć na pokład samochodu.
Z kolei funkcjonariusz niósł poszkodowanego w kierunku sygnałów świetlnych pochodzących z radiowozu. Wszystko po to, aby mieszkaniec Białegostoku, jak najszybciej trafił pod opiekę załogi karetki pogotowia, która znajdowała się w rejonie miejsca zdarzenia.