Tydzień po Marszu Równości i towarzyszących mu protestach środowisk katolickich oraz chuligańskich wybrykach grupy ludzi próbujących siłą powstrzymać przemarsz, na bazie gorących jeszcze emocji i relacji nazywających przeciwników marszu faszystami - lewica wzywa do wyrażenia sprzeciwu wobec przemocy.
Ten gorący temat przyciągnął na plac przed Teatrem Dramatycznym około 400 osób. Z pewnością spora część tych osób przyjechała do Białegostoku autokarami, które stały zaparkowane na ulicy Branickiego. Przy tak świeżych wspomnieniach, tak silnych emocjach i dużym nagłośnieniu wiecu trzeba jednak przyznać, że ludzi było niewiele, a białostoczan zapewne tylko garstka.
Przygotowany nowocześnie, ze sceną, dobrym oświetleniem i z dobrym nagłośnieniem więc przebiegł według założonego scenariusza. W punkcie kulminacyjnym wystąpili trzej przywódcy partii, które właśnie zadeklarowały wspólny start w wyborach parlamentarnych: Robert Biedroń, Adrian Zandberg i Włodzimierz Czarzasty. Przed nimi mówili działacze lokalni, wśród nich Katarzyna Sztop-Rutkowska (kandydatka na prezydenta Białegostoku w ostatnich wyborach samorządowych), której pojawienie się w te konfiguracji zwiastuje zapewne start w wyborach parlamentarnych.
Potwierdzać to mogą i jej słowa, szczególnie: "Skandalem jest, by w moim kraju żyli obywatele i obywatelki, którzy z perspektywy państwa nie zasługują na pełne życie w swoich rodzinach, z kochanymi przez siebie ludźmi, ze swoimi dziećmi".
Przemówienie Roberta Biedronia porwało tłumy. Wśród haseł: potrzeba miłości, nadzieja na budowanie nowej Polski, "normalnej Polski", w której dobrze będzie się czuł "nie tylko Jarosław Kaczyński z kotem, ale także chłopak i dziewczyna, dwie dziewczyny, dwóch chłopaków będą czuli się jak w domu".
- Bądźmy wobec siebie solidarni, kiedy trzeba, stańmy obok siebie, nie tylko w obronie osób LGBT, ale kiedy ktokolwiek jest poniżany: kobieta, mężczyzna, katolik, ateista, Polak czy Polka. Każdy z ans na koniec dnia jest człowiekiem i nie to nas połączy. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy - wołał do manifestantów Robert Biedroń.
Obok słów hymnu państwowego drugie zawołanie, jakie wspólnie wykrzykiwali uczestnicy marszu, brzmiało: Nie ma wolności bez solidarności. Nawet Włodzimierz Czarzasty, lider SLD poczuł się lekko zaskoczony tym hasłem, odnoszącym się do ruchu społecznego, który rozsadził komunizm w Polsce. Tym bardziej, że gdy występował na scenie, wyraźnie z tłumu padło przypomnienie historycznego kontekstu istnienia SLD. Skandowanie "SLD - KGB" było krótkie i zostało przez tłum jakby niezauważone.
Podobnie jak niezauważone i bez komentarza pozostawione zostały czerwone flagi organizacji pod nazwą Pracownicza Demokracja - organizacji o charakterze marksistowskim, która dąży do obalenia kapitalizmu i zastąpienia go demokracją pracowniczą, czyli oddolnym socjalizmem.
Z wystąpień na scenie kolejnych osób można stworzyć obraz Polski jako kraju, w którym nie ma "równości wszystkich obywateli", osoby LGBT walczą o uznanie ich praw, lewica zaś walczy o zmianę Konstytucji RP w taki sposób, by można było zawierać małżeństwa homoseksualne. To jest dziś głównym zawołaniem tej koalicji lewicowej. Nie ma mowy o programach społecznych, o opiece socjalnej. Kampania wyborcza lewicowej koalicji zaczyna się więc od postulatu małżeństw jednopłciowych.
Wiec przed teatrem przebiegał spokojnie, policja na wszelki wypadek zmobilizowała duże siły. Obok lewicy na tym samym placu także legalnie manifestowali członkowie ruchu Stop pedofilii. Czasami byli nawet głośniejsi od "tęczowych". Na placu też pojawiła się grupa działaczy katolickich z transparentami "Stop nienawiści do Kościoła", "Stop nienawiści do Białegostoku" i "Stop przemocy wobec matek". To ostatnie hasło wzbudziło najwięcej emocji, a trzymający je młody człowiek przez dobrych kilkanaście minut prowadził rozmowę z uczestnikami wiecu "Polska przeciw przemocy".