Zaczęło się w sobotę wieczorem - do street artowego mostu łączącego Białystok z Melbourne w Australii. Most przerzucił Jarek Mosiejewski, białostoczanin, który w stanie wojennym wyemigrował do Australii. Od lat fotografuje tam ściany zmalowane działami street artu. Po drugiej stronie znalazł się Bogusław Florian Skok, białostocki fotografik, który uwiecznił na zdjęciach białostockie murale. Wystawa złożona z kilkudziesięciu plansz pokazuje bliskość i odmienność dwóch stron świata i ściennych malowideł.
Dyskusja o street arcie i pokaz filmów pozwoliły widzom zorientować się, co wydarzy się następnego dnia. A w niedzielę na placu zameldowali się artyści. I ci, którzy street art już tworzyli, ale też artyści plastycy, którzy na ogół po ścianach nie malują.
Grzegorz Radziewicz zajmuje się street artem, w Białymstoku na placu NZS maluje "Ducha puszczy". Zaczyna od człowieka w meloniku, by w finale zamieć go na lecącego żubra. Obok Krzystzof Koniczek, białostocki artysta plastyk, który na ustawionej na placu tablicy szukał wspólnego mianownika między życiem, wolnością i sztuką.
Między tymi dwoma biegunami - inni artyści malujący wałkiem, pędzlem, sprayem: Hanka Rutkowska, M. Ceirowski, Przemysław Sieńko, Robert Szczebiot.
Plac NZS ożył. Nie tylko dzięki artystom, ożył dzięki widzom, przechodniom i organizatorom spotkania. Przy dźwiękach muzyki na żywo miksowanej można było spokojnie bez obaw wejść na tę wypaloną murawę, która nagle okazała się całkiem przyjaznym miejscem do życia i do tworzenia sztuki.