Z Panem Władysławem spotkaliśmy się w supraskiej bibliotece. Jest tam częstym gościem, a zwłaszcza fanem audiobooków o przeróżnej tematyce. Co jest już dowodem na to, że nowinki technologiczne nie są mu obce i chętnie podąża z duchem czasu. Pracował do 98. roku życia, chciał z przejściem na zasłużony odpoczynek emerytalny poczekać do setki, ale pandemia pokrzyżowała mu plany. 4 lata temu przeprowadził się do malowniczego Supraśla, gdzie mieszka z córką i zięciem [przy. red, którzy są profesorami Akademii Teatralnej.] Jak mówi nie może znieść bezczynności, śmieje się, że jego plan dnia jest zaplanowany, a on sam „zaprogramowany” i nie ma w nim czasu na nudę, jest za to czas na na coś dla ciała i ducha...
- Mój dom był polski od początku do końca, bardzo patriotyczny – podkreśla senior
Władysław Kreid urodził się w 1922 roku w Schoenanger, na terenie dawnej wsi kolonistów niemieckich, to tereny dzisiejszej wsi Orłów (województwo podkarpackie). Z domu nie wyniósł ani jednego słowa po niemiecku. - Moja matka była wielką patriotką, chociaż pochodziła z takiej rodziny imigranckiej sprzed lat. Z upływem lat, ta wieś się spolonizować – mówi pan Władysław.
Najmłodszy z wielodzietnej rodziny
- Było nas ośmioro. Ja byłem najmłodszy, moje rodzeństwo urodziło się jeszcze przed I wojną światową. Ojciec w 1914 roku w celach zarobkowych wyjechał do Ameryki, zaraz potem wybuchła wojna i już nie mógł wrócić. Mama została sama z siódemką dzieci i przetrwała całą wojnę. Ojciec wrócił po wojnie, a ja jestem „efektem” jego powrotu – tak swoją niezwykle barwną opowieść o życiu rozpoczyna Pan Władysław. O życiu człowieka zdeterminowanego, pracowitego, dbającego o relacje międzyludzkie, tego który przetrwał piekło okupacji i swoją postawą życiową inspirował wiele osób z otoczenia, rodzinnego i tego zawodowego.
Jak mówi Kreid, ojciec był dobrym człowiekiem, ale nie kryształowym, 1926 roku wyjechał do Argentyny i już nie wrócił. - Wychowywaliśmy się pod skrzydłami matki. Stąd też mój ogromny sentyment do kobiet, jestem fanem kobiet. Cenię je i uważa, że są solą ziemi, gdyby nie kobiety, to ten świat by zginął – podkreśla 102-latek.
Recepta na życie w zdrowiu i utrzymanie dobrej formy mimo upływu lat?
- Dobre geny chyba były. Czwórka mojego rodzeństwa żyła ponad 90 lat. Dwójka ponad 80 lat. Przeżyli wszyscy I i II wojnę światową. Moje siostry były naprawdę bardzo dzielnymi kobietami, a matka była dla mnie bohaterką – opowiada. Dziś jak rodzina ma jedno czy dwoje dzieci, samochody, telefony, sklepy w pobliżu, a jeszcze potrafią narzekać, że nie mogą dać sobie rady. Moja matka została w 1914 roku z siedmiorgiem dzieci, prowadziła jeszcze gospodę i nie miała samochodu, telefonu, a musiała przecież się zaopatrywać. Wioska, w której się urodziłem była oddalona od miasta 11 km, jak ona sobie radziła w tej sytuacji przez całą wojnę, to ja nie wiem. W tym czasie Rosjanie przechodzili dwukrotnie w jedną i drugą stronę. Mama mi opowiadała, że jak wpadali do tej gospody, to nawet szklanki kradli i chowali do kieszeni. W 1918 roku przez świat przeszła epidemii hiszpanki. Zmarło więcej ludzi niż podczas wojny. Wszyscy u mnie w domu chorowali na tą hiszpankę, wszyscy przeżyli – mówi.
Pan Władysław w samych ciepłych słowach opowiada o mamie. Po wojnie zaczęła myśleć o tym, by wykształcić dzieci. Jego 3 siostry pokończyły szkoły nauczycielskie, bracia pokończyli gimnazja, on również uczęszczał do miejscowego gimnazjum.
- Oderwaliśmy się korzeni wiejskich i chowaliśmy się już w Mielcu, mieście powiatowym. Fabryka samolotów zadecydowała o przyszłości tego miasta, bo powstało tam wiele miejsc pracy. Podczas II wojny światowej pracowałem w tej fabryce. Niemcy, jak zaatakowali Polskę w 1939r. , pamiętam jak przeleciał pierwszy samolot tego dnia, to był piątek, piękna, słoneczna pogoda. Rzucili bombę koło tego zakładu, ale go nie zniszczyli – opowiada niezwykle szczegółowo, dokładnie pamiętając daty, a nawet dni tygodnia z wydarzeń sprzed kilku dekad.
Szare lata powojenne, zdobywanie doświadczenia zawodowego
- Wojna się skończyła i trzeba było pomyśleć o nauce. Marzyły mi się kierunki humanistyczne, ale uświadomiłem dobie, że okupacja zabrała mi sześć lat życia, trzeba było szybko dochodzić do samodzielności. Doszedłem do wniosku, że chyba ta historia nie będzie dobra, podszedłem do tematu pragmatycznie i wybrałem ekonomię, poszedłem na Akademię Handlową w Krakowie: specjalność rachunkowość. Bo rachunkowość to jest rzemiosło, w każdym ustroju potrzebne, politycznie neutralne. I to był strzał w dziesiątkę. Skończyłem Akademię, uzyskałem dyplom magistra ekonomii. W życiu nie składałem podania o pracę. Wtedy tak brakowało specjalistów i ludzi wykształconych w pewnych dziedzinach, że byli rozchwytywani - opowiada dalej pan Władysław.
Zaczął pracę w Teatrze Młodego Widza w Krakowie [przyp. red. który po kilku latach wrócił do przedwojennej nazwy Bagatela]. Pod koniec lat 50. został mianowany wicedyrektorem do spraw administracyjno–finansowych.
W 1960 roku został służbowo przeniesiony z Krakowa do Warszawy przez Ministra Kultury i Sztuki. Rozpoczął pracę w państwowych Zjednoczonych Przedsiębiorstwach Rozrywkowych, zarządzającymi ośmioma cyrkami. - Podjąłem się trudnego zdania, ponieważ w firmie banował bałagan, jakiego wcześniej nie widziałem. Osiem cyrków, to było osiem przedsiębiorstw, które miało po kilka wozów cyrkowych, a każdy wóz to też mieszkanie z wyposażeniem, samochody, zwierzęta, szkoła cyrkowa – to wszystko nie było w zasadzie ujęte w ewidencji i to był problem. Dodatkowo w tym samym roku przeprowadzano krajową inwentaryzację obejmującą wycenę majątku, chodziło o urealnienie tego majątku, wprowadzenie porządku. Po roku morderczej pracy przygotowałem bilans, który został przyjęty bez żadnej poprawki – mówi.
Podróże zagraniczne
W późniejszych latach 60., jako wicedyrektor do spraw ekonomicznych Zjednoczenia Przemysłu Muzycznego, któremu podlegały fabryki instrumentów, zaczął podróżować zagranicę. Był m.in. w Stanach Zjednoczonych, Francji, Grecji, Austrii czy Norwegii.
- Muszę być czymś zajęty, nie mogę być bezczynny – podkreśla
Czy nadszedł czas na emeryturę? Tak w 1982 roku, ale jak wspomina pan Władysław, wytrzymał na niej zaledwie miesiąc. Z racji, że miał fach w ręku, uprawnienia biegłego rewidenta, jak wspominał wcześniej, czyli coś w rodzaju rzemiosła zawodowego, to dłużej na tej emeryturze nie wytrzymał. Zaczął współpracę z jednym z największych holdingów reklamowych, badając bilanse w jednej z firm. Przepracował kolejne 30 lat. Z upływem czasu chętnie ucząc się nowinek technologicznych. On korzystał w pracy z pomocy młodszych, by „okiełznać” komputer, oni czerpali z jego wiedzy i doświadczenia. Chciał pracować do 100 lat, ale wybuchła epidemia COVID. Pan Władysław przeprowadził się do córki, do podbiałostockiego Supraśla. Mieszka w miasteczku od czterech lat i jest zachwycony. Pytany o to jak wygląda jego dzień? Odpowiada, że jest „zaprogramowany”. Ma czas na spacer, drzemkę, pilnuje, by regularnie spożywać posiłki i cieszy się każdą chwilą!
Pan Władysław listy pisze...
Senior utrzymuje korespondencyjny kontakt z dwiema siostrzenicami, jedna mieszka na drugim końcu Polski (Zachodniopomorskie), druga w Anglii. Co tydzień stara się wysyłać im mailowo listy, w których nie tylko opisuje bieżące wydarzenia, ale umila im czas, opowiadając o swoich zagranicznych wycieczkach z przeszłości [przyp. red. ma mnóstwo widokówek z podróży, które zachował i to one przywołują mu wspomnienia z zagranicznych wyjazdów]. Listy do siostrzenic wzbogaca też anegdotami.
- Mam te dwa adresy komputerowe, piszę jeden list, zaczynam w sobotę, do czwartku. Wypełniam cztery strony tekstu, codziennie po kawałku i jak kończy się tydzień, wysyłam jednym poleceniem na dwa adresy. Potem odpowiadają mi zadowolone. Jedna odpowiada sms-em, a druga odpowiada emailem – opowiada.
Takich listów napisał ponad 800...