To jeden z wyborczych postulatów kandydata Sawickiego. Zgłaszał ich już kilkanaście, w większości dotyczących konkretnych miejsc bądź miejskich problemów. Dziś pokazuje kartę Białostoczanina, która według jego obliczeń może przynieść od 3 do 6 milionów złotych rocznie dodatkowych pieniędzy do budżetu miasta. A chodzi o podatki PIT.
Karta Białostoczanina to dokument z zapisanymi specjalnymi ulgami dla jego posiadacza. Może tam być ulga na przejazdy komunikacją miejską, pierwszeństwo w przyjęciu dziecka do żłobka czy przedszkola, bezpłatny wstęp na imprezę miejską czy nawet atrakcyjne rabaty w "zaprzyjaźnionych z miastem" sklepach. Masa różnych fajnych atrakcji. Nie to jednak generuje wpływy do budżetu.
Nowość propozycji Sawickiego polega na tym, kto może dostać kartę. Otóż kartę dostaje ten, kto pokaże, że rozlicza swój PIT w Białymstoku, czyli kto jest białostockim podatnikiem. Każdy podatnik może sam zadeklarować, gdzie odprowadza podatek, wystarczy deklaracja dotycząca miejsca zamieszkiwania. Mogą tak zrobić ci, którzy w Białymstoku mieszkają a nie mają tu formalnego zameldowania.
- W Warszawie po wprowadzeniu karty warszawiaka w 2016 roku przybyło 21 tysiące nowych podatników w stołecznych urzędach skarbowych, średnio jeden podatnik odprowadzał do kasy miasta około trzech tysięcy ośmiuset złotych, co razem dawało ponad 70 dodatkowych milionów złotych w budżecie stolicy - mówi Marcin Sawicki.
Komitet Kocham Białystok spróbował policzyć, ile to by mogło być w Białymstoku. Jak mówi Marcin Sawicki, przyjęto, że Białystok jest siedmiokrotnie mniejszy niż Warszawa, a podatnicy zarabiają przeciętnie mniej niż warszawiacy. To i tak dało - jak mówi Sawicki - "od trzech do sześciu milionów rocznie" dodatkowych złotówek do budżetu miasta.
Co ciekawe, w regionie od września Suwałki wprowadzają właśnie taką Suwalską Kartę Miejską, której posiadaczem może być podatnik suwalskich urzędów skarbowych. Istniejąca dziś Białostocka Karta Miejska jest praktycznie tylko biletem komunikacji miejskiej.