FOTO. W supraskiej Zajmie na talerzach podają kwiaty

Tu albo nie można dziwić się niczemu, albo odwrotnie - należy być zadziwionym wszystkim. I tym, że w kuchni pracują artyści. Że czasem po tej kuchni kręci się nawet kilkanaście osób. Że pachnie tu ziołami. Że nad barem wisi kajak. A koło baru stoi szafka-straganik ze skarbami, które produkują przyjaciele lokalu. Że dla każdego znajdzie się tu dobre słowo i chwila na pogawędkę. Że na każdym talerzu jest pełno kwiatów. A kelnerka Nataszka, która niesie ten talerz, potrafi ni z tego ni z owego zaśpiewać nagle mocnym głosem.

fot. Zajma

fot. Zajma

Restauracja Zajma jest już w Supraślu od wielu lat. Ale zaledwie od kilku miesięcy prowadzi ją Anna Wojtecka. Co za kobieta! W kilka chwil sprawiła, że o Zajmie mówi się i Supraślu, i w Białymstoku, i w Warszawie. Zdjęcia potraw ozdobionych kolorowymi kwiatami aż furkoczą po Facebooku. Każdy chce tu być. Każdy chce tu zjeść. Każdy chce spróbować, jak smakują kwiatki. - Nie sztuką jest otworzyć restaurację w sezonie. Sztuką jest utrzymać ją poza sezonem - mówi jednak Anna Wojtecka. Ale przyznaje jednak, że sukces cieszy. I zapewnia, że ma już plany, co zrobić, by Zajma - taką jak ona sobie wymarzyła - na dobre wpisała się w supraski krajobraz.

Anna Wojtecka to białostoczanka. Z duszą artystki. Nie tylko zresztą z duszą. Ma umiejętności, które artystce są potrzebne, i odpowiednią wrażliwość. Przez lata mieszkała w Warszawie. Robiła scenografię w teatrach. I prowadziła restauracje. No i firmę kateringową.

Jak przekonuje - zawód kucharza i scenografa mają wiele wspólnego. - Przede wszystkim to, że i kucharz, i scenograf chowają się przed publicznością tuż przed finałem, przed premierą - śmieje się Anna Wojtecka. No i fakt - ma rację. Bo gdy już dopracuje scenografię - spokojnie może zejść ze sceny. Na premierze tak naprawdę wcale nie jest już potrzebna. Tak samo jest z tworzeniem potraw. Zestawia składniki, smaki, gotuje i... podaje gotowy talerz kelnerowi. To ten już niesie potrawę gościom.

Zresztą ta praca w teatrze i gotowanie jakoś jej zawsze się tak dobrze komponowało. Znajdowała czas i na jedno, i na drugie. Lubiła też i jedno, i drugie. Bo i jedno, i drugie, to zabawa zmysłami. Nie było więc powodu, by z czegokolwiek rezygnować.

Jednak po kilkunastu latach spędzonych w Warszawie uświadomiła sobie: mam już dość wielkiego miasta.

Namówiła partnera, namówiła córkę: wracamy do Białegostoku.

- Ale okazało się, że i Białystok jest już dla nas za duży - śmieje się pani Ania. Pomyślała wtedy o Supraślu. A właściwie - przypomniała sobie. Bo o tym, by zamieszkać w tym miasteczku, po cichu marzyła od dawna.

- Supraśl zawsze był moim przystankiem dla wytchnienia duszy - opowiada. Tu zresztą przecież jest też teatr Wierszalin. A pani Ania, jeszcze przed laty, gdy po raz pierwszy zobaczyła Wierszalin na scenie, zaplanowała: będę z nimi pracować. O tych dawnych planach przypomniała jej babcia, gdy... No właśnie - gdy zaczęła pracę w Wierszalinie, jako plastyk oczywiście. Tę pracę w pracowni plastycznej wspomina cudownie: wspaniali ludzie, wspaniałe projekty, wspaniały czas.

- Ale Zajma cały czas mnie wzywała - przyznaje.

Pensjonat działał w Supraślu od lat. Ale działo się tu niewiele. Co jakiś czas komercyjne prezentacje garnków, czasem jakaś rodzinna uroczystość, czasem osiemnastka...

Chciałoby się, by działo się tu trochę więcej. Pomysł na Zajmę Ania miała już od dawna. - Znajomi, którzy przyjeżdżali tu z Polski, pytali: ile można jeść babkę i kiszkę - wspomina. Bo takie regionalne potrawy serwują restauracje w Supraślu. Ania przyznaje: przepyszne. Ale wie, że gdy turysta do Supraśla przyjeżdża na tydzień, to po kilku dniach chciałby zjeść jednak coś innego. Postanowiła więc, że zrobi właśnie coś zupełnie innego.

Udało jej się w końcu namówić właściciela Zajmy, by jej podnajął lokal - i restaurację, i działający na piętrze pensjonat. Urządziła je na swój sposób. Na ziołowo. W pensjonacie jest pokój lawendowy, jest tatarakowy, jest szałwiowy...

A na dole, w restauracji - bar, nad którym wisi kajak - zrobiony na specjalne zamówienie przez znajomego artystę.

- Łączy nam rzekę, las i całą naturę - wyjaśnia pani Anna.

Meble, też wykonane przez znajomych artystów, są na sprzedaż. Na sprzedaż są też podlaskie specjały. Stoją sobie razem - herbatki, nalewki, owocowe przetwory, kremy, maceraty. Jest też przepięknie pachnący preparat na biust - ukręciła go kelnerka Nataszka (tak, tak - to ta, co tak pięknie śpiewa).

Na półkach i w kuchni mnóstwo tu i innych wyrobów ludzi z Podlasia. W Zajmie jest i lawenda z Dworzyska, i piwo warzone przez pasjonata-piwowara z Zaścianek (Krzyś - jak mówi Ania - cudowny człowiek). No i są tu kwiatki z Gospodarstwa Ciwoniuki - przywożona w koszach, cięte specjalnie do każdego dania. To groszek, kiełki, nasturcje, szczawik zajęczy, bratek, bobik, nagietek, chaber.

Nad jednym ze stolików wisi podlaski pająk - upleciony z papieru na "powodzenie Zajmy". Stolików zresztą jest tu niewiele - bo COVID, bo bezpieczeństwo, bo takie czasy... - Bywa, że klienci zwracają nam uwagę, że zmieściłoby się tu jeszcze z pięć tych stolików. Może kiedyś - planuje Anna Wojtecka.

Bo na wszystko będzie czas. Znak od losu pani Ania dostała już na początku. Gdy zaczęli remont - wprowadzono pierwszy lockdown. Z jednej strony - nie musieli się spieszyć. Wiedzieli, że mają czas, by wszystko przygotować jak trzeba. Z drugiej - nie wiedzieli, czy jest sens prowadzić te przygotowania. Nie wiedzieli, co się jeszcze wydarzy.

Jest jeszcze trzecia strona. Ten remont bez pośpiechu był taki fajny. Pomóc przychodzili znajomi. Przy tym malowaniu ścian, skręcaniu szafek tyle było rozmów: ciekawych, ciepłych, przyjacielskich.

W końcu otworzyli. I do Zajmy zaczęli ściągać goście i... nowi pracownicy. Takich na stałe jest tu kilka osób, ale współpracowników - co niemiara. Są i aktorzy, i plastycy, i muzycy. Zawodowcy, ale i dzieciaki z liceów czy studenci. Nie ma tu głównego szefa, który ma decydujący głos. Każdy ma prawo wymyślić jakieś danie i wprowadzić je do karty - choć na jeden dzień. Dlatego zresztą i menu Zajmy tak bardzo się rozrosło. W planach było, że w karcie mają być trzy dania. Teraz jest ich około 10 - jak inaczej pogodzić tylu kucharzy?

- Cała aura Zajmy to praca wielu rąk i wielu głów - przyznaje Anna Wojtecka. I widać po niej, że bardzo, ale to bardzo taki stan rzeczy i taki tłok w Zajmie się jej się podoba. Podoba się również gościom - którzy chętnie tu zaglądają. Ba! Bywa nawet, że nie ma tu wolnego stolika. - Wtedy prosimy, by goście poszli na spacer - uśmiecha się pani Anna. Gdy wracają - zwykle Zajma już może ich ugościć.

To powodzenie cieszy, bo Zajma w nowej odsłonie po raz pierwszy pokazała się równo rok temu - 29 czerwca ubiegłego roku. - Ale nie sztuka otworzyć restaurację w sezonie - powtarza Anna Wojtecka. Bo kolejna zima również przywitała ich lockdownem. Na ten kolejny lockdown mieli już plany: organizowali pisanie ikon, wynajmowali Zajmę na kameralne spotkania. A teraz - znów jest sezon. I znów Zajma jest trendy. A Anna Wojtecka planuje, co zrobić, by ta dobra passa trwała nadal.

Tych planów ma mnóstwo. Niektóre już wciela w życie - już odbyło się tu kilka spotkań, koncertów, nawet transmisja spektaklu. Choć pani Ania zdaje się tego nie zauważać - wielu gości przychodzi tu także dla niej - do każdego zagada, z każdym pożartuje, podpowie, co jeszcze można zwiedzić w Supraślu. A jak ktoś ma chwilę, to i opowie o miasteczku. A oko ma niekiepskie. Wie, co tu się dzieje, o czym ludzie rozmawiają, kto ciekawy tu mieszka. Jej historiom daleko jednak to wścibskich plotek. Wszystkie są ciepłe, dobre, przyjazne... Takie jak Zajma.

Galeria

Zobacz również