Protest w Białymstoku wygląda inaczej niż w pozostałych dużych miastach. Nie ma u nas wieców, marszów, przemówień. Organizatorzy "Pogrzebu praw kobiet" od razu bowiem postanowili dostosować się do obowiązujących od soboty obostrzeń, wśród których jest zakaz zgromadzeń powyżej pięciu osób.
Dlatego białostocki protest jest rozciągnięty w czasie. Rozpoczął się w piątek, ma potrwać do sobotniego wieczoru. Po to, by ludzie nie musieli przebywać w tłumie, by zachowali dystans społeczny.
Jednak mimo to przed siedzibą PiS przy ulicy Stołecznej cały czas pojawiają się nowe znicze, wieszaki, kartki, na których napisano gorzkie słowa o nieszanowaniu praw kobiet przez dzisiejszą władzę. Cały czas ktoś przychodzi. Czasem ze łzami w oczach, czasem rozżalony, smutny, a czasem po prostu zły. Wszyscy mówią tu jednym głosem: zabiera się Polkom prawo do decydowania o sobie, o swoim życiu, zdrowiu, bezpieczeństwie. "Piekło kobiet" - te słowa przewijają się tu cały czas.
- Przyszłam tu, bo to mój obowiązek, żeby nie zgadzać się, gdy ktoś nie respektuje praw innych - mówi młoda kobieta.
- Kobiety stały się obywatelkami gorszego sortu. Nasze prawa nie są już istotne - komentuje orzeczenie TK Dorota Zerbst, członkini Komitetu Obrony Demokracji, jedna z organizatorek akcji. Jak mówi, przyszła pod siedzibę PiS, by bronić praw człowieka.