Joanna Danielczak codziennie wczesnym rankiem jeździ do pracy przez ul. Ciołkowskiego w Białymstoku. Dziś (28.10) ok. godz. 6:30 zauważyła dwójkę dzieci ubranych w piżamy i z "kołderkami pod pachą". Jak relacjonuje nasza czytelniczka, chłopiec i dziewczynka miały ok. 9 lat.
- Na zewnątrz było ciemno. Podjeżdżam do nich i pytam: czy coś się stało, co tutaj robią o tak wczesnej godzinie? One odpowiadają "idziemy do tatusia, on mieszka przy ul. Waryńskiego". To nie był ten kierunek, dzieciaki szły w stronę Dojlid. Wyszłam z samochodu i zaczęłam je pytać o to co się wydarzyło. Przyznały się, że uciekły z domu, z rodziny zastępczej, bo nie chciały tam przebywać, bo wolałyby być z ojcem - opowiada nam pani Joanna.
Kobieta przez dłuższą chwilę próbowała przekonać dzieci do kontaktu z policją, strażą miejską lub pogotowiem.
- Zabrałam je do samochodu, bo na zewnątrz było bardzo zimno, a dzieci były lekko ubrane. Jedno z nich miało jeszcze maskotkę w ręku. Widok przerażający. Prosiły, żeby nikogo nie informować, ale w końcu zaufały mi i mogłam zadzwonić po policję - mówi nam Joanna Danielczak.
Nietypowa interwencja
Kobieta następnie wybrała numer alarmowy, poinformowała o tym, że dzieci są bardzo małe i być może dzieje im się krzywda. Radiowóz miał przyjechać po ok. pół godziny.
- Policjantka mnie spisała i podeszła do dzieci. Rozmawiała z nimi przez chwilę, po czym wyciągnęła telefon i wybrała jakiś numer. Policjanci chyba tak się nie kontaktują z "dyżurką". Mówi tak: "Cześć (...), mam twoje dzieci". Z rozmowy wynikało, że kobieta, która odebrała telefon była zdziwiona, dyskutowała, że to niemożliwe, ale po kilku chwilach potwierdziła, że te dzieci jej "zginęły" - opowiada zaskoczona sytuacją czytelniczka.
Zdaniem Pani Joanny, to nie był pierwszy raz, gdy doszło do takiej sytuacji. Uważa, że policjantka dobrze znała swoją rozmówczynię i musiała już wcześniej interweniować w podobnej sprawie.
- Skończyły rozmawiać, więc pytam policjantkę - co teraz? A ona odpowiada mi, że zawiezie te dzieci do tej kobiety. Przekazałam funkcjonariuszce, co mówiły mi dzieci, że wcześnie wyszły z domu, uciekły, może warto wezwać pogotowie w takiej sytuacji. Policjantka odpowiedziała mi, że "nie będzie mi Pani mówić, co ja mam robić" - mówi Joanna Danielczak. Potem miała odjechać, a dzieci pozostać z funkcjonariuszką w radiowozie. Skontaktowaliśmy się z Komendą Miejską Policji w Białymstoku, by uzyskać informacje na ten temat.
- Potwierdzam, że otrzymaliśmy zgłoszenie w tej sprawie, tuż przed godz. 7:00, zgłaszająca zauważyła dwójkę 9-letnich dzieci idących chodnikiem. Dzieciom nic się nie stało, całe i zdrowe trafiły do swojej rodziny. Wiem, że dzieci znały swój adres, numer telefonu, wiem, że policjantka skontaktowała się z rodzicami zastępczymi, ale nic mi nie wiadomo na temat ewentualnych nieprawidłowości podczas tej interwencji, trudno mi się do tego odnieść - mówi nam asp. Katarzyna Molska-Zarzecka z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.
Policja zaznacza, że ta sytuacja będzie jeszcze badana. - Na tę chwilę to wszystkie informacje, które mogę przekazać ze względu na dobro dzieci - dodaje asp. Molska-Zarzecka.
Brak odpowiedzi
Pani Joanna mówi nam, że próbowała kontaktować się z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie w Białymstoku w tej sprawie, chciała dowiedzieć się czegoś na temat tego, czy zostało zgłoszone zaginięcie dzieci, czy będzie podejmowana jakaś interwencja wobec rodziny zastępczej. Ostatecznie powiedziano kobiecie, że MOPR wie już o sprawie, ale nie może przekazać na ten temat żadnych informacji.
To samo usłyszeliśmy my, gdy zadzwoniliśmy do placówki MOPR-u przy ul. Białej w Białymstoku. - Ja nie udzielam żadnej informacji, więc można próbować z panią dyrektor, ale jest nieobecna w pracy - słyszymy podczas rozmowy z osobą z zespołu ds. pieczy zastępczej. Odmówiono nam kontaktu osobistego oraz telefonicznego.