WYWIAD. Paweł Domagała: Aktorstwo i muzyka to światy równoległe

Wielu z Was wie, że Paweł Domagała grał niedawno koncert w Białymstoku. Wystąpił dla pełnej sali i został świetnie przyjęty. Po koncercie udało nam się go namówić na krótką rozmowę. O czerpaniu radości z grania muzyki, spełnieniu na polu artystycznym i pozytywnych zaskoczeniach, jakie zdarzają się w najmniej oczekiwanym momencie opowiedział Maciejowi Aronowiczowi.

  /autorzy zdjęć: Natalia Zakrocka, Piotr Bukartyk/

/autorzy zdjęć: Natalia Zakrocka, Piotr Bukartyk/

Maciej Aronowicz dla BIA24: Jesteśmy świeżo po koncercie. Porwałeś publiczność, której nie udało się usiedzieć do końca Twojego występu. Opera wręcz kołysała się w rytm piosenek. Jak oceniasz ten wieczór ze swojej perspektywy?

Paweł Domagała: Każdy koncert jest inny, a najwspanialszy jest zawsze ten, który właśnie zagraliśmy. Koncert jest dla mnie metafizycznym przeżyciem, mam też poczucie, że rozwijamy się jako zespół w czasie intensywnej trasy, a koncerty są coraz ciekawsze.

Zauważyłem, że pod koniec występu jeden z fanów pod sceną rzucił Ci jakąś kartkę. Co to było? I czy często zdarza się sytuacja, że w trakcie koncertu dostajesz coś od publiczności?

- To był rysunek dziecka. Tak, zdarza mi się dostawać prezenty od fanów.


A nie miewasz czasami zwyczajnie dość? Przeciwności, stres, irytujący ludzie, niewygody ciągłej podróży, tęsknota za rodziną? Czy trasy koncertowe są warte takich wyrzeczeń?

- Nie odbieram trasy jako udręki. Po pierwsze to moja praca, po drugie koncerty pozwalają na spełnienie artystyczne, kontakt z fanami i filozoficzne rozmowy w busie (śmiech). Po trzecie staramy się wszystko tak ułożyć, by móc spędzać czas z rodziną. To jest praca, którą sobie wymarzyłem, więc jak mógłbym narzekać?

Obserwując zachowanie publiczności na koncercie, można śmiało i bez trudu stwierdzić, że masz bardzo świadomych fanów. Ja szczerze zastanawiałem się, ile osób przyjdzie tylko na "Weź się przytul", a ile na cały koncert. Ludzie znają Twoje utwory, śpiewają z Tobą itp. Jak myślisz, co jest tak magnetycznego w Twojej muzyce, że po wydaniu dwóch płyt masz tak zdeklarowanych fanów?

- O to trzeba zapytać moich fanów. Z Łukaszem Borowieckim tworzymy muzykę, którą lubimy i jakiej sami chcielibyśmy słuchać. A teksty piszę o codzienności, cieszę się, że ludzie odnajdują siebie w naszych piosenkach.


Odnoszę wrażenie, że na żywo Twoja muzyka nabiera jeszcze większego rozmachu i różnorodności. W dźwiękach dało się wyczuć wpływy zimnofalowe, wczesnego rocka, elektroniki, coutry, a momentami wręcz metalu. Co Cię inspiruje?

- Słucham bardzo różnej muzyki. Inspirują mnie Dave Matthews Band, The Record Company, John Mayer i Mumford & Suns - countrowe, folkowe i bluesowe sytuacje. Podobała mi się ich niewymuszony styl. Inspiruje mnie też David Glover - scenarzysta i aktor, jako muzyk znany pod pseudonimem Childish Gambino. Słucham też sporo hip-hopu, który cenię za szczerość i prostotę.

Uważasz się za rockandrollowca?

- Nie czuję się rockandrollowcem, bo z tym wiąże się określony styl życia. Taki jakby na krawędzi. Ja jestem Paweł Domagała, tworzę muzykę i gram koncerty.

Jak dzielisz swój zawodowy świat pomiędzy aktora i piosenkarza? Czy jedno z drugim współgra czy wręcz antagonizuje?

- Po prostu kiedy jestem muzykiem, nie jestem aktorem i odwrotnie. Czasem komponując lub nagrywając piosenki, zastanawiam się "po co mi aktorstwo", przecież robienie muzyki jest super. Na planie filmowym myślę jednak, że aktorstwo to też fajny zawód. Tak naprawdę nie mogę żyć bez jednego ani drugiego, ale oba zawody traktuje jako światy równoległe. Dzięki aktorstwu, mogę tworzyć muzykę jaką lubię, bez chodzenia na kompromisy z rynkiem, czy trendami.

Zatrzymując się na moment na graniu w filmach. Paweł, śledząc Twoje role, można odnieść wrażenie, że najczęściej wcielasz się w postacie pozytywne, nieco zakręcone, ale jednak to są dobrzy ludzie. Ja tylko raz widziałem, żeby kreowana przez Ciebie postać była negatywna, przy czym to była krótka rola w serialu. Czy świadomie dobierasz takich bohaterów czy po prostu samo tak się jakoś dzieje?

- To raczej efekt propozycji, które dostaję, ale mam nadzieję, że wkrótce pojawię się w nieco innej roli i innym gatunku filmowym.

A kogo najbardziej chciałbyś zagrać? Jest taka postać?

- Nie ma konkretnej roli, o której marzę. Chciałbym grać w dobrych komediach środka, chciałbym też spróbować się jako reżyser. Moja żona, Zuza Grabowska napisała scenariusz i powoli przymierzamy się do produkcji. Chcemy zrobić komedię o malej społeczności poddanej presjom szybko zmieniającego się świata.


Wracając do muzyki, nie można nie zapytać o Twój największy hit. Czy nagrywając "Weź nie pytaj" miałeś przeczucia, że ten numer osiągnie tak niebywały sukces?

- Zupełnie się nie spodziewaliśmy. Z Łukaszem Borowieckim myśleliśmy raczej, że jeśli uda się utrzymać zainteresowania na poziomie pierwszej płyty, będzie bardzo dobrze. Wrzucając do sieci "Weź nie pytaj" liczyliśmy na milion, może dwa miliony wyświetleń.

A czy następnym razem, sięgając po gitarę, nie będziesz czuł presji, że musisz stworzyć coś, co przebije ten kawałek?

- W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Lubię wszystkie piosenki, które napisałem, ale do każdej mam inny stosunek. Wszystkie opisują sytuacje, w których się znalazłem. "Weź nie pytaj" jest rzeczywiście najpopularniejszą piosenką i dużo jej zawdzięczam, ale nie czuję presji, by stworzyć kolejny hit, bo to publiczność decyduje, co jest hitem. Ja nie mam na to przepisu.

Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? Co zamierzasz robić po zakończeniu trasy - odpoczynek, nowa płyta czy może chcesz bardziej skupić się na aktorstwie?

- Najbliższe plany to trasa koncertowa, która z kilku koncertów rozrosła nam się do 50. a po kilku miesiącach od wydania "1984" wiemy już, że płyta zarobiła na powstanie kolejnej, więc w przyszłym roku wracamy do studia nagrań.

Dziękuję za rozmowę.


Autorzy zdjęć: Natalia Zakrocka, Piotr Bukartyk.

Galeria

Zobacz również