Opowiedzmy o Pani trochę naszym widzom. Jest Pani ulubioną artystką Krystiana Lupy, znaną aktorką teatralną oraz filmową i reżyserem, wykładowczynią w szkołach teatralnych: we wrocławskiej filii Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie oraz Wydziału Aktorskiego Europäisches Theaterinstitut Schauspielschule w Berlinie. I co ważne, Pani jest białostoczanką! Czy to sentyment był impulsem decyzji, by reżyserować w Dramatycznym?
Tak. Bardzo się cieszę, że reżyseruję tutaj, w tym mieście, w którym zdarzyły się dla mnie najważniejsze rzeczy w moim życiu. I tę pracę także traktuję jako początek nowego etapu, po wieloletnim reżyserowaniu spektakli dyplomowych ze studentami. Po wielokrotnym wystawianiu tekstów scenicznych polskich dramaturgów w Instytucie Polskim w Berlinie oraz w Teatrze im. Maksyma Gorkiego w Berlinie. Zawsze uważałam, że praca w teatrze to jakaś misja do spełnienia. Już tutaj w szkole średniej w teatrze amatorskim, a potem w łódzkiej filmówce kształtowały się moje wybory i miłość do poezji. Uczyłam Wiersza w szkole teatralnej i to było moim głównym nurtem. Byłam jedną z wiernych aktorek Lupy, ale spotkaliśmy się dopiero w 1998 r., bo wcześniej grałam przez dziesięć lat w Teatrze Polskim we Wrocławiu i w filmach, a potem wyjechałam do Niemiec i byłam tam dziesięć lat. Grałam w Berlinie w Teatrze Kreatur, który był międzynarodowym zespołem i miał ogromne sukcesy. Graliśmy po niemiecku, m.in. Brunona Schulza, Izaaka Babla, a nawet Tadeusza Słobodzianka. A znałam go z białostockiego liceum, w którym wspólnie zdawaliśmy maturę. Potem wróciłam z Berlina do Wrocławia i tam zagrałam w „Prezydentkach” Krystiana Lupy. Ta praca zaczęła się od jednej rozmowy i duchowego porozumienia. Wspominam ją jako niezwykłe doświadczenie i wzbogacenie moich umiejętności, w tym pracy nad budowaniem postaci.
Propozycja dramatu Sarah Ruhl „Posprzątane” wyszła od Pani czy to zaproszenie od Pana Dyrektora Półtoraka?
Miałam kilka innych propozycji, ale pan Dyrektor Piotr Półtorak mi zaproponował tę sztukę. Byłam bardzo ostrożna i właściwie dopiero po drugim czytaniu uznałam, że to jest bardzo dobry tekst, bo zawiera symbole i archetypy – tę głębię Jungowską, której poszukiwania nauczyłam się w pracy z Lupą.
Jakich problemów dotyka Pani przedstawienie?
Najbardziej zainteresowało mnie to sprzężenie miłości ze śmiercią, bo tam jest bohaterka, która jest śmiertelnie chora i nagle spada na nią i jej ukochanego miłość. To stary temat i są ślady w tym tekście, że autorka bardzo głęboko, metafizycznie drążyła problem życia po życiu – czy miłość tę barierę pokona? Jest taka scena, kiedy bohaterowie próbują się porozumieć telepatycznie, by mogli się gdzieś spotkać w kosmosie. To mnie niezwykle zainteresowało. Autorka naszej sztuki jest bardzo dobrą pisarką, uhonorowaną dwukrotnie nagrodą Pulitzera, zafascynowaną motywem Eurydyki i Orfeusza. Napisała libretto operowe pod tytułem „Eurydyka”. Zwykle to Orfeusz jest na pierwszym planie, a ona to odwróciła.
Jak Pani odczytuje archetypiczną więź kobiet w tej sztuce?
Na początku mamy tu tradycyjne spojrzenie na kobiety, które są rywalkami, konkurentkami i się nie cierpią, nawet siostry. Pokazane są kobiety znane z życia. Jest między nimi tylko walka. Ale wobec zagrożenia śmiercią, przed którym stoi Anna – one się jednoczą. I nieważne stają się wcześniejsze konflikty, bo trzeba wspólnie zadziałać. I to jest dla mnie istotne.
Z pewnością scenografia i muzyka będą ważnymi elementami przedstawienia?
To będzie scenografia abstrakcyjna. Odpowiada za nią André Putzmann, scenograf, artysta malarz, który robi swoje wystawy w Berlinie i nie tylko tam. Tworzy malarstwo abstrakcyjne. Znamy się od czasów Teatru Kreatur w Berlinie, gdzie André był asystentem scenografa. Kiedy reżyserowałam dyplomy ze studentami w Berlinie, to go prosiłam do współpracy, bo fantastycznie się dogadujemy. Będzie realizm, ale i transcendencja.
Za kostiumy odpowiada Hanna Sibilski znana z innych prac w spektaklach Marka Gierszała?
Tak, a choreografię tworzy Anna Godowska, która kiedyś prowadziła teatr tańca i my idziemy za sugestią autorki, by wykonać sambę, która wniesie klimaty Brazylii, skoro jedna z postaci – Matylda jest Brazylijką. Będzie zresztą tańca więcej, zmysłowego, erotycznego, który stanowi przenośnię relacji łączących postaci sceniczne.
Myśli Pani w teatrze obrazami czy emocjami?
Ważne są i obrazy, i emocje. Idąc tropem Junga i Krystiana Lupy to nie słowo jest najważniejsze, a instynkty, intuicja. A słowo wynika z konieczności dookreślenia. Przecież my się doskonale porozumiewamy bez słów. Słowa pomagają nam precyzyjnie się wyrazić, ale najpierw są doznania, emocje, zwyczajne jak sympatia, nadzieja, współczucie. A potem dopiero pojawia się słowo. Zawsze powtarzam studentom, co powiedział Peter Brook, że zanim pada słowo, jest cała droga, przez którą pisarz prowadzi postać i dopiero na końcu ona coś mówi. To jest efekt końcowy, a nie początek.
To będzie trudny dla widza spektakl czy wzruszający?
Myślę, że nie będzie trudny. To będzie zabawne i wzruszające przedstawienie, bo jest w nim mnóstwo zaskakujących mini sytuacji, dialogów, a postaci kobiece są tak skontrastowane, że jest w tym duża dawka humoru.
Jaką funkcję pełnią wizualizacje?
Projekcje pełnią dwie funkcje. Pierwsza to wzbogacenie obrazów świata rodziców, który bohaterka przypomina. Są to przestrzenie, które dopełnią świat wspomnień przez perspektywę jakiejś uliczki w San Paulo czy innego miejsca. Jest też wyprawa Charlesa na Alaskę. Pracujemy teraz nad tym z Mikołajem Pływaczem.
A druga funkcja wizualizacji to są sceny nierealne. I podróż w głąb świata oceanu do naszych prapoczątków. Mamy jakiś metafizyczny związek z oceanem. Jest to właściwie odniesienie do zaświatów. I jest jeszcze tajemnicza ryba…
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Premiera spektaklu odbędzie się 18 listopada na scenie Uniwersyteckiego Centrum Kultury.
Bilety dostępne są w kasie Teatru (ul. Suraska 1) oraz w sprzedaży internetowej na stronie: dramatyczny.pl.
Źródło:Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku