Niektórzy doszukują się w tym zjawisku wyłącznej winy prezydenta i władz miasta, którzy jakoby nie dbają o atrakcje w reprezentacyjnej dzielnicy miasta (chociaż to są ci, którzy winę prezydenta widzą we wszystkim). Większość jednak (tzw. milcząca większość) nie robi sensacji z faktu, że handel nieuchronnie przenosi się w inne miejsca.
Zarząd Mienia Komunalnego wystawia właśnie do przetargu między innymi dwa lokale przy ulicy Sienkiewcza (między Rynkiem Kościuszki a Piłsudskiego) oraz jeden przy ul. Marii Skłodowskiej-Curie. Te dwa lokale przy Sienkiewicza mają swoją legendę. Dziś paradoksalnie ta legenda może pomóc zrozumieć, jakie sklepy mogłyby się utrzymać w centrum miasta. Pod numerem 18 dziś mieści się sklep obuwniczy Szewczyk. Starsi białostoczanie pamiętają dobrze ten sklep przy Sienkiewicza, przy którym zawsze było pełno ludzi. A przechodząc obok wejścia można było usłyszeć konfidencjonalne "bony, bony" (albo desperackie już: "dolary, dolary"). To miejsce, gdzie narodziły się kariery i fortuny co najmniej kilku dzisiejszych poważnych biznesmenów. Pod Sienkiewicza 18 mieścił się sklep "Pewex" (to skrót od pełnej nazwy: Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego). A przed sklepem zawsze można było spotkać cinkciarzy, ludzi okazyjnie sprzedających "nadmiar" obcych walut. Dziś do dzierżawy przeznaczona jest ta nowsza część Pewexu, o którą powiększył się sklep, gdy nadeszły ciężkie czasy schyłku Gierkowszczyzny a później Karnawału i Postu. W części starszej mieści się sklep z książkami i artykułami szkolnymi i jakoś prosperuje. Buty Szewczyk nie dały rady przyciągnąć klientów, może nie bez znaczenia jest fakt, że po drugiej stronie ulicy też jest sklep z szyldem Szewczyk.
A właśnie po drugiej stronie ulicy Sienkiewicza obok wspomnianego Szewczyka jest drugi lokal do wystawiony do przetargu - też obuwniczy, tylko z marką Ray. Miejsce równie symboliczne jak Pewex. Pod Sienkiewicza 9 w latach 70. mieścił się ekskluzywny i bardzo popularny wówczas sklep "Zbyszko i Jagienka". To był na owe czasy sklep inny, bo były w nim ubrania dla młodzieży. Władza ówczesna w latach 70., gdy zaczynała się krótka epoka Gierkowskiego dobrobytu, zauważyła młode pokolenie. Zauważyła, że młodzi potrzebują innych strojów niż "starzy". Młodzi nie chcieli chodzić w szarych marynarkach i spodniach na kant. Chcieli swobodnych kurtek, spodni dżinsowych i butów brekautów. Te stroje były po drugiej stronie ulicy - w Pewexie, ale za dolary. "Zbyszko i Jagienka" to był konkurencja Pewexu, tyle że w formacie z Szuflandii.
Jakkolwiek oba sklepy dzieliła przepaść, dziś łączy je wspólny los - brak klientów i potrzeba znalezienia nowego wymiaru. Dlaczego w tym rejonie, w ścisłym centrum Białegostoku odpadają kolejne sklepy (latem Contessa i Finezja, później kolejne odzieżowe przy Lipowej)? Odpowiedź prosta: ludzie nie kupują w centrum miasta. W centrum są albo przejazdem, albo w celu załatwienia spraw, albo dla podtrzymywania kontaktów towarzyskich. W centrum nie zaspokajają swojego współcześnie podstawowego nałogu: nałogu kupowania. Od jakiegoś czasu do karmienia nałogu służą świątynie kupowania - tzw. galerie handlowe. I to się akurat nie zmieni: po co chodzić od sklepu do sklepu na przykład zimą, gdy śnieg sypie lub deszcz zacina. Lepiej pojechać do galerii, zostawić auto na parkingu i polecieć w sweterku na zakupy połączone z rekreacyjnym promenowaniem długimi galeriowymi pasażami. Wygoda i przyjemność wygrała z tułaczką i męczarnią. I w tej materii nie będzie powrotu do zakupów w tradycyjnych sklepach. Zwłaszcza gdy w tych ulicznych sklepach na półkach są takie same lub podobne towary. Czy butów Ray nie znajdziemy w galerii czy hipermarkecie, czy odzieży w przystępnej cenie nie ma w galerii? Wszystko jest. I są jeszcze ludzie, często znajomi, z którymi można porozmawiać bez obawy o przemarznięcie.
Upadek tradycyjnych sklepów w centrum miasta nie może dziwić. Dziwić mogłoby co najwyżej, gdyby w miejsce tych sklepów pojawiały się nowe, tak samo skazane na upadek. Może w takim razie nie ma sensu w ogóle wynajmowanie tych pomieszczeń na działalność handlową, to znaczy "sklepową". Ale przecież banki także już przenoszą się do galerii, bo tam jest teraz świątynia pieniądza, nie na Lipowej czy Sienkiewicza. A ile w centrum miasta może być pubów, pizzerii, restauracji? Co więc miałoby rację bytu w miejscu tych dwóch sklepów przy Sienkiewicza? Na pewno coś, co przyciągnęłoby do środka ludzi tamtędy (czyli przez centrum) przechodzących.
Tylko kto tamtędy przechodzi z myślą o zakupach, albo z otwartością na zakupy? Miejscowi śpieszą się albo do pracy, albo do domu, albo na zakupy do galerii czy też na spotkanie ze znajomymi. Jedynymi, którzy przechadzają się po centrum miasta są turyści, przyjezdni, którzy chłoną atmosferę miasta i szukają czegoś wyjątkowego, charakterystycznego. Tak naprawdę tylko oni są zainteresowani kupnem czegoś w centrum miasta. Ale przecież nie kupnem kolejnej pary butów, które znajdą i tak u siebie - w swoich świątyniach kupowania. Kupią coś wyjątkowego. Wstąpią do sklepu, w którym zobaczą na przykład drewniane "podlaskie" łyżki czy kubki, a może garnki siwaki z Czarnej Wsi Kościelnej, może nawet sery korycińskie, czy tradycyjnie wędzone wędliny, a może wreszcie - inne pamiątki, upominki charakterystyczne dla tego miejsca. Takich produktów w centrum Białegostoku kupić dziś nie sposób.
Może więc szansa na handlowy sukces znajduje się dziś, tak jak kiedyś w latach 70. ubiegłego wieku w formacie z Szuflandii. I w tym przypadku nawet PoloKokta (ale w odwrotną stronę) byłaby atrakcyjna.
O zakupach w centrum - w naszej sondzie - mówią sami białostoczanie.