Przede wszystkim falstart, jaki wykonał Jarosław Dworzański. Prominentny działacz, bardzo wrażliwy na punkcie własnych zasług i pozycji w partii poczuł się widać odsunięty od partyjnej czołówki. Dzień przed wyborami ujawnił treść listu skierowanego do partyjnego elektoratu przez szefów kół partyjnych. W swoim liście liderzy podpowiadają masom partyjnym na kogo najlepiej głosować w wyborach szefów powiatów i delegatów na zjazd z Białegostoku. No i wśród tych nazwisk nie było Dworzańskiego, a była na przykład szefowa biura podlaskiego zarządu partii. Tak partia odwdzięcza się za lata rzetelnej służby - mógłby gorzko powiedzieć Jarosław Dworzański.
Bardziej jednak niż rozczarowanie byłego marszałka województwa zostanie w pamięci wyborców fakt, że liderzy partii wskazują, jak mają głosować masy partyjne. I tak jakby się potwierdziły najcięższe zarzuty przeciwników politycznych wobec partii - o koniunkturalizm, klikowość i układ. W dodatku sam Dworzański w późniejszej wypowiedzi kieruje strumień światła na rzeczywistego - jego zdaniem - sprawcę tego listu: "Robert - nie wierzę, że to Ty". Nie ma wątpliwości, że to oskarżenie Tyszkiewicza, oskarżenie o manipulację, o sprzeniewierzenie się zasadom demokracji. A demokracja to przecież święte słowo "totalnej opozycji". O przestrzeganie zasad demokracji walczą w sejmie posłowie platformerskiej mniejszości, a tu proszę - sami ręcznie sterują wyborami.
Historia z listem będzie zapewne jednym z poważniejszych zarzutów pod adresem Platformy Obywatelskiej. Trudno będzie się obronić. O ile oczywiście przeciwnicy zauważą ten epizod, bo na razie wyglądają na tak upojonych wynikami sondaży, jakby zapomnieli, że sympatia wyborców "na pstrym koniu jeździ".
Czy tak naprawdę można się dziwić, że przeciwnicy PO nie zauważają demokratycznej wpadki, skoro po wyborach w Platformie dostali jeszcze jeden prezent, o jakim tylko mogli marzyć?. Bo jak inaczej oceniać wybór Roberta Tyszkiewicza na szefa struktur wojewódzkich partii. Cóż, że po wyborze zadowolony mówi: "Takie wybory mają gigantyczny wymiar dla odnowienia mandatu nowych władz, dla odbudowy klimatu zaufania i współpracy wewnątrz PO i dają poważną przepustkę nowo wybranym władzom do poprowadzenia partii przez nadchodzące kampanie wyborcze".
Przecież to Tyszkiewicz ma prowadzić partię do wyborów. Ten sam Tyszkiewicz, który w poprzednich wyborach przegrał podwójnie - jako szef sztabu wyborczego prezydenta Bronisława Komorowskiego (nazywano go wówczas "człowiekiem, który obalił prezydenta"), a później jako lider podlaskiej Platformy podczas przegranych wyborów w 2015 r. Czy działacze PiS powinni brać sobie do głowy, że drużynę PO poprowadzi do kolejnych wyborów człowiek z takim dorobkiem? A czy potencjalnych uczestników "szerokiej koalicji" ucieszy, że będą szli razem z "człowiekiem, który obalił prezydenta"?
Nie umniejszając bynajmniej zasług Roberta Tyszkiewicza dla rozwoju PO, trzeba jednak stwierdzić, że jego wybór na szefa podlaskich struktur PO nie wróży sukcesu w odbudowie wizerunku partii i budzeniu zaufania elektoratu. Przypomnijmy sobie choćby deklaracje odnowy i odmłodzenia SLD po rządach Leszka Millera i co w rezultacie z tego wyszło. Robert Tyszkiewicz bez wątpienia jest przywódcą Platformy w regionie, ale czy na pewno powinien być jej ikoną?