- Nie ma się nad czym zastanawiać. To przecież może komuś uratować życie - przekonuje Krzysztof Drabikowski. To u niego właśnie jako pierwszego w województwie podlaskim lekarze wykryli koronawirusa. Leżał w szpitalu, potem jego stan okazał się na tyle dobry, że mógł wrócić do domu.
Wyzdrowiał. Jak przyznaje, nie przeszedł na szczęście choroby wyjątkowo ciężko. Ale wie doskonale, że wirus może być śmiertelny. Dlatego przyszedł dziś do Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Białymstoku, by oddać osocze.
Lekarze na świecie coraz częściej wykorzystują terapię tym składnikiem krwi. Jak mówią - przynosi to świetne efekty, nawet w przypadku tych najciężej przechodzących zakażenie.
Białostoccy lekarze też chcieliby w ten sposób pomagać swoim pacjentom. Dlatego też RCKiK wyszło tym potrzebom naprzeciw.
Dziś właśnie osocze oddał pierwszy pacjent - Krzysztof Drabikowski.
Jednak jego osocze nie trafi na razie do żadnego szpitala. Najpierw musi być dokładnie zbadane - tak, żeby nikomu nie wyrządzić niechcący krzywdy.
A RCKiK zaprasza do siebie kolejnych ozdrowieńców.
- Mogą się z nami kontaktować od razu, jak tylko wyzdrowieją. W ciągu tych dwóch tygodni, które muszą upłynąć od wyzdrowienia do pobrania osocza, zrobimy wszystkie potrzebne ustalenia, przeprowadzimy wywiad przez telefon, sprawdzimy, czy taka osoba może w ogóle podchodzić do pobrania osocza - mówi Bartosz Szutkiewicz z RCKiK.
Bo oprócz podstawowych kryteriów, które zwykle stosuje się przy pobieraniu osocza, tu trzeba spełnić jeszcze kilka dodatkowych. Jakich?
- To musi być osoba, która nigdy w życiu nie przeszła transfuzji krwi ani żadnych jej składników - tłumaczy Bartosz Szutkiewicz. Dawcą w tym przypadku nie mogą też być kobiety, który były w ciąży.
Samo pobranie osocza to też nie koniec procedur.
Przyjechał już do Białegostoku pierwszy sprzęt, dzięki któremu będzie można określić poziom przeciwciał. - Ale nie są to aparaty do testów na COVID-19 - zastrzega Szutkiewicz. Takich testów tu się nie wykonuje - nawet dla dawców. Stąd apel, by osoby z podejrzeniem koronawirusa do Centrum się nie zgłaszały. - Bo zamiast pomóc, mogą zaszkodzić - przestrzega Bartosz Szutkiewicz.