Maciej Aronowicz: Na początku naszej rozmowy proszę przyjąć szczere gratulacje z powodu narodzin wnuczki. Jak Pan się czuje, jako świeżo upieczony dziadek?
Zenon Martyniuk: Bardzo dziękuję! To cudowny moment w życiu mojej rodziny. Laura, bo tak wnuczka ma na imię, jest naszym oczkiem w głowie, prawdziwym promykiem słońca. Pyta Pan, jak się czuję jako dziadek? Wspaniale, to naprawdę niesamowite uczucie. W żadnym wypadku nie czuję się staro, Laura dodaje mi skrzydeł. Powszechnie wiadomo, że jestem bardzo rodzinny i absolutnie się z tym nie kryję. Dlatego radości z powodu przyjścia na świat wnuczki też nie zamierzam skrywać. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
M. A.: A czy swoją wnuczkę zamierza ją Pan oswajać z muzyką? Może w przyszłości jakaś nauka gry na gitarze?
Z. M.: Czemu nie, bardzo lubię grać na gitarze, więc z tym nie powinno być problemu. Mój dom zarówno ten w Gredelach, jak i obecny był i będzie pełen muzyki. U nas zawsze chętnie się śpiewało, grało czy tańczyło. Mam nadzieję, że to będzie się rozwijać. Jeśli moja wnuczka wykaże jakiekolwiek zainteresowania muzyczne, zawsze chętnie będę ją w tym wspierał. Bez względu na to, czy będzie to gra na instrumencie, śpiew czy taniec. Trzeba rozwijać pasje swoje i swoich najbliższych.
M. A.: Powszechnie się uważa, że Disco Polo to muzyka odzwierciedlająca klimat Podlasia. Skąd więc tak ogromna jej popularność w całej Polsce, jak i poza jej granicami?
Z. M.: Myślę, że ta muzyka nie jest tylko "podlaska". Fakt - jest bardzo mocno związana z naszym regionem. Proszę wziąć pod uwagę, jak wiele zespołów stąd pochodzi. Chociażby to już o czymś świadczy. Natomiast sama muzyka Disco Polo jest lekka, bardzo melodyczna i łatwo wpada w ucho. A jeśli pojawia się jeszcze piękny tekst, to staje się bardzo uniwersalna, dlatego ludzie z różnych stron świata uwielbiają jej słuchać i bawić się w jej rytmach. Mnie to w ogóle nie dziwi.
M. A.: Jaki wpływ na Pana muzyczną drogę ma więc pochodzenie.
Z. M.: Moim zdaniem pochodzenie danego artysty nie ma aż tak ogromnego znaczenia. Oczywiście każdy z nas wyrasta w pewnym środowisku i jest nim nasiąknięty. Ja pochodzę z miejscowości Gredele obok Bielska Podlaskiego i w moim domu od zawsze były obecne dźwięki. Szczerze mogę powiedzieć, że od najmłodszych lat jestem im wierny i ma to bezpośrednie przełożenie na nurt muzyczny, w którym się poruszam. Nie oznacza to jednak, że wychodząc z innego domu, nie byłbym w stanie grać Disco Polo. Myślę, że byłbym (śmiech). Poza tym proszę pamiętać, że prywatnie słucham bardzo różnorodnej muzyki, często też takiej, której w Gredelach nie było.
M. A.: Jakie Pana zdaniem najważniejsze emocje można odnaleźć w tej muzyce?
Z. M.: Przede wszystkim są to uczucia związane z miłością, życiem, radością, ale też tęsknotą i nostalgią. Przynajmniej takie tematy staram się poruszać w swoich utworach. Ale to też pytanie do słuchaczy. Chyba każdy odbiorca powinien sam sobie odpowiedzieć, jakie emocje wywierają na nim moje piosenki. Ciężko jest to jednoznacznie określić, każdy człowiek odbiera inaczej.
M. A.: Jak wygląda Pana proces twórczy? Co z reguły jest pierwsze ? słowa czy melodia?
Z. M.: Z tym bywa bardzo różnie, zależy od tego, jaki mam w danej chwili nastrój. Czasami melodia "sama gra w głowie", a czasami układają się wspaniałe teksty. Warto tu też wspomnieć o całym procesie twórczym, który nie kończy się wraz ze stworzeniem melodii prowadzącej utwór czy zalążka tekstu. Po tym zaczyna się całe szlifowanie związane z aranżacją piosenki, dopracowywaniem jej szczegółów. Tak samo jest z tekstem, który często w wersji ostatecznej mocno różni się od tego, jak wyglądał na początku. To jest bardzo skomplikowany proces, który zajmuje najwięcej czasu i wymaga największej uwagi. Całe szczęście nie muszę przez to przechodzić sam, od dłuższego czasu pracuję z profesjonalnymi muzykami i tekściarzami, którzy bardzo mi w tym pomagają. Kiedy pracujesz nad czymś w pojedynkę, tracisz niezbędny dystans, spojrzenie innych ludzi potrafi wnieść sporo świeżości, która jest bardzo potrzebna.
M. A.: A ma Pan swoje ulubione dźwięki/akordy?
Z. M.: Jeśli chodzi o proces twórczy, to staram się nie skupiać ciągle na tych samych dźwiękach. Granie w kółko tego samego na dłuższą metę jest nudne, a ja bardzo lubię różnorodność. Natomiast słuchając muzyki, bardzo lubię sięgać do utworów, które mają na mnie wpływ. To są piosenki, które zwyczajnie lubię i często do nich wracam. Z mojego repertuaru na pewno są to "Dźwięki strun" (śmiech). Jak już wspomniałem wcześniej, słucham dużo muzyki spoza obszaru Disco Polo, lubię różne gatunki muzyczne. Bardzo cenię pop z lat 80 czy rockowe brzmienia z 90. Do moich ulubionych zespołów należą: Bad Boys Blue, Modern Talking, Savage, Fancy, i wiele innych.
M. A.: Jest pan współtwórcą nazwy Disco Polo i jednym z najważniejszych jej przedstawicieli, reprezentującym jeszcze tą "starą szkołę". Czy czuje się Pan legendą?
Z. M.: Za życia raczej nie jest się legendą i nie powinno się w ten sposób nikogo określać. Może kiedyś fani mnie tak nazwą, lecz to jest daleka przyszłość. Obecnie natomiast mogę być dumny z tego, że poprzez swoją karierę muzyczną mogłem i wciąż mogę współtworzyć, rozwijać oraz umacniać muzykę Disco Polo. Tak, jestem współtwórcą nazwy Disco Polo. Przyznam, że to bardzo miłe uczucie wymyślić termin, który staje się powszechnie znany i używany.
M. A.: A może już ten proces pokrywania się spiżem trwa? Niedawno ukazała się Pana biografia?
Z. M.: Tak, udało się wydać książkę, która zebrała bardzo dobre recenzje i spodobała się odbiorcom. Ale czy to ma związek z byciem legendą? Nie sądzę. To raczej wskazówki, jak postępować, jeśli się chce zrealizować swoje marzenia. A raczej opowieść o tym, jak ja to zrobiłem. Tytuł "Życie to są chwile" nie jest przypadkowy. Uważam, że jeśli bardzo czegoś chcemy, powinniśmy starać się to zrealizować. Często może być ciężko, mogą nas nachodzić wątpliwości, ale nie możemy rezygnować z siebie. Ta książka to też zapis wielu przeciwności, jakie mnie spotkały. Moim fanom może się wydawać, że Disco Polo to łatwe i przyjemne życie, a okazuje się, że bywa różnie. Tak więc życie to są chwile, raz lepsze, raz gorsze, ale powinniśmy je chwytać i wykorzystywać. Okazuje się, że sny się czasem spełniają (śmiech).
M. A.: Książka to dopiero początek. Wszyscy wiemy, że niedługo w kinach pojawi się film o Pana życiu. Kilka słów na ten temat?
Z. M.: Film jest wciąż realizowany. Do nakręcenia zostały jeszcze sceny letnie, ale powoli zbliżamy się do końca. Nie chcę zdradzać szczegółów przed premierą, bo nie byłoby efektu zaskoczenia podczas oglądania. Mogę jednak powiedzieć, że to obraz pokazujący prawdziwego Zenka, jego życie i muzyczną drogę bez niepotrzebnych upiększeń. Szczerze powiem, że czasem trochę dziwnie jest oglądać swoje życie z zewnątrz, ale z drugiej strony to bardzo ekscytujące. Wiadomo, że ja raczej nie będę wobec tego filmu obiektywny, ale na tym etapie nie tylko mnie się ten film podoba. Tak więc już teraz serdecznie zapraszam do kin! Zaznaczę, że wielu z moich fanów będzie miało okazję zobaczyć tam kultowe miejsca na Podlasiu, w których odbywały się koncerty Disco Polo w latach 90. Myślę, że taki emocjonalny powrót do tamtych wspaniałych czasów będzie bardzo fajnym przeżyciem.
M. A.: Kolejnym elementem układanki jest mural z Pana podobizną. Czy wreszcie zostanie namalowany? Temat pojawił się kilka lat temu i co jakiś czas wraca. Uda się to zrealizować?
Z. M.: O to powinien Pan pytać pomysłodawców, czyli członków grupy Nienormalny Białystok. Jakiś czas temu otrzymałem taką propozycję i chętnie na nią przystałem. Mural ma powstać w Białymstoku. Wiem, że autorem ma być artysta malarz Rafał Roskowiński, a farby ma dostarczyć marka Primacol z Wasilkowa, tak więc wszystko jest bardzo lokalną inicjatywą. Były już nawet jakieś ustalenia, ale temat został zamrożony. Obecnie do tego wracamy i mam nadzieję, że wiosną bieżącego roku uda się go zrealizować. Projekt mamy wstępnie wybrany, zastanawiamy się jeszcze nad miejscem i terminem realizacji. Mam informację, że zaangażowały się w to bardzo poważne białostockie instytucje, tak więc są naprawdę spore szanse.
M. A.: Jeśli jest już wybrany projekt, to proszę zdradzić, jak będzie wyglądał?
Z. M.: Nie chcę wszystkiego opowiadać. Poczekajmy, aż mural powstanie i wtedy możemy rozmawiać. Na pewno będzie to malowidło jednoznacznie kojarzące się ze mną i z muzyką, jaką wykonuję. Będą ciepłe i soczyste kolory, ewidentne nawiązania do Podlasia i postaramy się odzwierciedlić klimat mojej muzyki, tak, jakby namalować dźwięki.
M. A.: Na koniec chcę jeszcze zapytać o Podlaską Markę, której w zeszłym roku został Pan ambasadorem. Byłem na gali w Operze i pamiętam, jak brawurowo wykonał Pan "Oczy zielone" w wersji jazzowej. Jak Pan to wspomina?
Z. M.: Bardzo miło to wspominam. Pomysł nominacji na ambasadora Podlaskiej Marki bardzo mi się spodobał i chętnie przystałem na propozycję ówczesnego pana Marszałka. Nigdy nie wyprę się Podlasia i zawsze chętnie je promuję. Samo zaśpiewanie "Oczu zielonych" w dalece odmiennej stylistyce uważam za ciekawe doświadczenie. Na co dzień nie robię takich eksperymentów, dlatego uczestniczyłem w tym z ogromnym zainteresowaniem. Nie ukrywam, że było też trochę stresu, bo to w końcu całkowicie inny aranż. Ale udało się. Wyszło to lepiej, niż mi się wydawało i bardzo pasowało do klimatu spektaklu, który stworzono na potrzeby gali. Zawsze staram się być otwarty i stawiać czoła nawet najbardziej karkołomnym wyzwaniom. To wykonanie zawsze będę miło wspominał. A kto wie, może w ramach ciekawostki kiedyś uda się to nagrać i dołączyć do jakiegoś singla?
M. A.: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Z. M.: Dziękuję.