To była pierwsza i ostatnia rozprawa w tej sprawie. W Sądzie Rejonowym w Białymstoku po przesłuchaniu świadków, zapadł wyrok. 33 - letni Marcin Ł. został skazany na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Musi także wpłacić 5 tys. złotych nawiązki na konto Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami w Białymstoku, które poniosło koszty leczenia szczeniaka. Oskarżony nie zjawił się dziś w sądzie.
16 listopada 2017 roku Marcin Ł. będąc pod wpływem alkoholu, wyszedł na balkon swojego mieszkania na czwartym piętrze, przy ul. Storczykowej w Białymstoku, w rękach trzymał szczenię. Jak zeznała dziś świadek zdarzenia, kobieta mieszkająca w sąsiednim bloku, mężczyzna rozejrzał się w obie strony, po czym spuścił psa w dół. Szczenię spadło na trawnik pod blokiem. Po chwili kobieta zobaczyła jak Marcin Ł. wychodzi z klatki, przygląda się leżącemu, krwawiącemu psu, a następnie odchodzi. Obserwatorka tego zdarzenia natychmiast zadzwoniła na policję.
-Zwierzę czuje i myśli, jest bezbronne, a człowiek jest mu winny poszanowanie i opiekę. Stosunek do zwierząt jest miarą naszego społeczeństwa. Zachowanie oskarżonego to jest po prostu barbarzyństwo. Każdy człowiek powinien sobie uświadomić, że znęcanie się nad zwierzętami zawsze prowadzi do kary - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Sądu Rejonowego Barbra Paszkowska.
W wyniku upadku pies, który wtedy miał około dwóch miesięcy, doznał krwawienia z wargi dolnej, licznych otarć na skórze kończyn, objawów wstrząsu pourazowego oraz problemów z koordynacją ruchową. Miał połamaną kość udową w tylnej łapie.
Podczas dokonania tego czynu, Marcin Ł. miał we krwi blisko 2 promile alkoholu. Na ten fakt powoływał się podczas późniejszych zeznań. Przyznał się do tego co zrobił. ale twierdził, że nic nie pamięta. Braku pamięci sąd nie uznał jako okoliczności łagodzącej. Podobnie jak fakt, że mężczyzna zachowywał się agresywnie podczas zatrzymania przez policję, uciekał i nie reagował na polecenia. 33-latek odbywał już wcześniej karę więzienia. Ten fakt również nie działał na jego korzyść.
Podczas dzisiejszej rozprawy, w sądzie zjawiła się również Anna Jaroszewicz, kierownik białostockiego Schroniska dla Zwierząt oraz prezes Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. To ona zajmowała się psem, bo tym tragicznym wypadku. Towarzystwo poniosło koszty operacji zwierzęcia oraz rehabilitacji. Kolejne dwa miesiące pies spędził w domu Anny Jaroszewicz. Dziś zwróciła się do sądu z wnioskiem o uwzględnienie Towarzystwa jako oskarżyciela posiłkowego w sprawie. Na to było już za późno. Sąd zezwolił jednak na jej udział w sprawie w roli świadka z urzędu.
-Pies doznał urazu nie tylko fizycznego, ale i psychicznego. Podejrzewam, że został za wcześnie odebrany matce, jest nieprawidłowo socjalizowany, ma olbrzymi lęk separacyjny, nie potrafi zachować się w obecności innych zwierząt - mówiła w sądzie Anna Jaroszewicz. - Dziś zwierzę przebywa w naszym schronisku, niestety możemy mieć olbrzymie problemy ze znalezieniem mu domu. Obawiam się, że przez krzywdę jaka została mu wyrządzona, jest skazany na spędzenie całego życia w schronisku - dodała.
Wyrok nie jest prawomocny.