Wybory na politechnice. Żadna z kandydatek na rektora nie ma poparcia senatu uczelni

Pierwsze głosowanie już 16 czerwca. To wtedy ma się okazać, kto zostanie kolejnym, 13. już rektorem Politechniki Białostockiej. Kandydują dwie kobiety. To prof. Joanna Ejdys i dr hab. Marta Kosior-Kazberuk. Okazuje się jednak, że żadna z nich nie uzyskała pozytywnej opinii senatu uczelni.

Źródło: PB

Źródło: PB

Jeszcze w poprzednich wyborach byłaby to dyskwalifikacja. Teraz jednak, po reformie szkolnictwa wyższego przeprowadzonej przez Jarosława Gowina, w każdej uczelni jest jeszcze rada uczelni - złożona z członków nie związanych z uczelnią; są to na przykład reprezentanci biznesu, lokalnych inicjatyw, eksperci z zewnątrz. Rada przejęła część kompetencji, jakie do tej pory przysługiwały senatowi uczelni. Ma m.in. przywilej wskazywania kandydatów w wyborach na rektora. I tak się właśnie teraz stało.

Bo na początku kandydatów było trzech. Oprócz prof. Ejdys i dr Kosior-Kazberuk, prof. PB, na stanowisko rektora PB chciał kandydować dr inż. Mirosław Świercz, prof. PB. Jednak do głównej rywalizacji rada uczelni dopuściła tylko dwie kandydatki. Kandydatura dr. Świercza została odrzucona. Z kolei kandydatki nie uzyskały pozytywnej opinii senatu.

Część środowiska naukowego uczelni ta sytuacja oburza. - Obie panie przepychane są na siłę przez radę uczelni - mówią nam anonimowo. - Senat to najważniejszy organ uchwałodawczy uczelni, dużo od niego zależy. Oczywiście, teraz jego opinia nie jest wiążąca dla rady uczelni, ale dobry zwyczaj i tradycja zwykle kazały uwzględniać taki głos - przekonują.

Jak mówią, opinię senatu trzeba by wziąć pod uwagę zwłaszcza teraz, gdy jest niepozytywna. Dlaczego? Dlatego, że ta negatywna opinia jest bardzo rzadko wydawana. - Takie opinie zwykle są pozytywne, bo załatwia się je dużo wcześniej i to w kuluarach, a głosowanie senatu to formalność. A tu obie panie są na nie; już samo to oznacza, że coś się dzieje, że to naprawdę nie są dobre kandydatki - mówią nam naukowcy z PB.

Zdradzają też, o czym plotkuje się na uczelni. - Mówi się, że część elektorów zbojkotuje wybory i odda nieważne głosy.

Elektorów, bo rektora nie wybiera się w powszechnych wyborach, ale za pośrednictwem wybranych powszechnie elektorów, jest ich 100 - trochę jak amerykańskiego prezydenta. Chcą oddać nieważne głosy i w ten sposób unieważnić wybory. Bo nie zgadzają się na to, by uczelnią rządził rektor, który nie ma poparcia senatu. A na to się właśnie teraz zanosi.

- Wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Senat tylko opiniuje, a rada może tę opinię przyjąć albo nie. Porządek nie został naruszony - mówi natomiast prof. Lech Dzienis, obecny rektor PB i przewodniczący senatu.

Swoją opinię na ten temat zamieścił też na stronie internetowej uczelni: "Zmiana w sposobie powoływania kandydatów na to stanowisko jest istotna i może rodzić wątpliwości. Środowisko akademickie zawsze ostrożnie podchodzi do wszelkich nowości" - pisze tam. I dalej: "Ustawa 2.0 wprowadziła nowy organ uczelni, jakim jest Rada Uczelni, posiadający wyłączne kompetencje i pełną autonomiczność w szeregu spraw, które wcześniej należały do kompetencji Senatu. Rada dodatkowo uzyskała przywilej podejmowania decyzji w sprawie wskazywania kandydatów na rektora. Jest to sytuacja, która w historii polskiego szkolnictwa wyższego nigdy wcześniej nie miała miejsca. Rada Uczelni ma silny wpływ na życie uczelni, a jej członkowie w większości wywodzą się ze środowisk bezpośrednio nie związanych z Politechniką Białostocką. To właśnie oni - reprezentanci biznesu, lokalnych inicjatyw, eksperci z zewnątrz oraz pozostali członkowie Rady będący pracownikami uczelni - mają zadanie wskazać najlepszych kandydatów do pełnienia funkcji rektora. Czy >ludzie spoza< zrobią to lepiej od nas samych? Uważam, że TAK. Po pierwsze, ich zaletą jest pozaakademickie spojrzenie na potencjalnych kandydatów w aspekcie obiektywnej oceny kompetencji oraz potencjału niezbędnego do zarządzania ogromną instytucją. Rektor uczelni w dzisiejszych czasach powinien być głównie skutecznym menadżerem, który realizuje strategiczne cele, oceniane przez Radę Uczelni. Po drugie, ocenianie siebie samych jest często obarczone niepotrzebnymi emocjami i sentymentami, które utrudniają obiektywne spojrzenie na konkretną kandydatur (...). O wiele bardziej skomplikowanym problemem jest wewnętrzne przekonanie nas samych o możliwości zaakceptowania drugiego, równie niezależnego i autonomicznego organu uczelni ? Rady, obok posiadającego kilkusetletnią tradycję - Wysokiego Senatu".

Jednocześnie prof. Dzienis zrezygnował z niepisanej tradycji do wskazania swojego następcy. Poprosił tylko członków Uczelnianego Kolegium Elektorów o głosowanie zgodne z własnymi odczuciami oraz indywidualnymi kryteriami oceny kandydatek startujących w tegorocznych wyborach.

Zobacz również