Jeszcze w poprzednich wyborach byłaby to dyskwalifikacja. Teraz jednak, po reformie szkolnictwa wyższego przeprowadzonej przez Jarosława Gowina, w każdej uczelni jest jeszcze rada uczelni - złożona z członków nie związanych z uczelnią; są to na przykład reprezentanci biznesu, lokalnych inicjatyw, eksperci z zewnątrz. Rada przejęła część kompetencji, jakie do tej pory przysługiwały senatowi uczelni. Ma m.in. przywilej wskazywania kandydatów w wyborach na rektora. I tak się właśnie teraz stało.
Bo na początku kandydatów było trzech. Oprócz prof. Ejdys i dr Kosior-Kazberuk, prof. PB, na stanowisko rektora PB chciał kandydować dr inż. Mirosław Świercz, prof. PB. Jednak do głównej rywalizacji rada uczelni dopuściła tylko dwie kandydatki. Kandydatura dr. Świercza została odrzucona. Z kolei kandydatki nie uzyskały pozytywnej opinii senatu.
Część środowiska naukowego uczelni ta sytuacja oburza. - Obie panie przepychane są na siłę przez radę uczelni - mówią nam anonimowo. - Senat to najważniejszy organ uchwałodawczy uczelni, dużo od niego zależy. Oczywiście, teraz jego opinia nie jest wiążąca dla rady uczelni, ale dobry zwyczaj i tradycja zwykle kazały uwzględniać taki głos - przekonują.
Jak mówią, opinię senatu trzeba by wziąć pod uwagę zwłaszcza teraz, gdy jest niepozytywna. Dlaczego? Dlatego, że ta negatywna opinia jest bardzo rzadko wydawana. - Takie opinie zwykle są pozytywne, bo załatwia się je dużo wcześniej i to w kuluarach, a głosowanie senatu to formalność. A tu obie panie są na nie; już samo to oznacza, że coś się dzieje, że to naprawdę nie są dobre kandydatki - mówią nam naukowcy z PB.
Zdradzają też, o czym plotkuje się na uczelni. - Mówi się, że część elektorów zbojkotuje wybory i odda nieważne głosy.
Elektorów, bo rektora nie wybiera się w powszechnych wyborach, ale za pośrednictwem wybranych powszechnie elektorów, jest ich 100 - trochę jak amerykańskiego prezydenta. Chcą oddać nieważne głosy i w ten sposób unieważnić wybory. Bo nie zgadzają się na to, by uczelnią rządził rektor, który nie ma poparcia senatu. A na to się właśnie teraz zanosi.
- Wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Senat tylko opiniuje, a rada może tę opinię przyjąć albo nie. Porządek nie został naruszony - mówi natomiast prof. Lech Dzienis, obecny rektor PB i przewodniczący senatu.
Swoją opinię na ten temat zamieścił też na stronie internetowej uczelni: "Zmiana w sposobie powoływania kandydatów na to stanowisko jest istotna i może rodzić wątpliwości. Środowisko akademickie zawsze ostrożnie podchodzi do wszelkich nowości" - pisze tam. I dalej: "Ustawa 2.0 wprowadziła nowy organ uczelni, jakim jest Rada Uczelni, posiadający wyłączne kompetencje i pełną autonomiczność w szeregu spraw, które wcześniej należały do kompetencji Senatu. Rada dodatkowo uzyskała przywilej podejmowania decyzji w sprawie wskazywania kandydatów na rektora. Jest to sytuacja, która w historii polskiego szkolnictwa wyższego nigdy wcześniej nie miała miejsca. Rada Uczelni ma silny wpływ na życie uczelni, a jej członkowie w większości wywodzą się ze środowisk bezpośrednio nie związanych z Politechniką Białostocką. To właśnie oni - reprezentanci biznesu, lokalnych inicjatyw, eksperci z zewnątrz oraz pozostali członkowie Rady będący pracownikami uczelni - mają zadanie wskazać najlepszych kandydatów do pełnienia funkcji rektora. Czy >ludzie spoza< zrobią to lepiej od nas samych? Uważam, że TAK. Po pierwsze, ich zaletą jest pozaakademickie spojrzenie na potencjalnych kandydatów w aspekcie obiektywnej oceny kompetencji oraz potencjału niezbędnego do zarządzania ogromną instytucją. Rektor uczelni w dzisiejszych czasach powinien być głównie skutecznym menadżerem, który realizuje strategiczne cele, oceniane przez Radę Uczelni. Po drugie, ocenianie siebie samych jest często obarczone niepotrzebnymi emocjami i sentymentami, które utrudniają obiektywne spojrzenie na konkretną kandydatur (...). O wiele bardziej skomplikowanym problemem jest wewnętrzne przekonanie nas samych o możliwości zaakceptowania drugiego, równie niezależnego i autonomicznego organu uczelni ? Rady, obok posiadającego kilkusetletnią tradycję - Wysokiego Senatu".
Jednocześnie prof. Dzienis zrezygnował z niepisanej tradycji do wskazania swojego następcy. Poprosił tylko członków Uczelnianego Kolegium Elektorów o głosowanie zgodne z własnymi odczuciami oraz indywidualnymi kryteriami oceny kandydatek startujących w tegorocznych wyborach.