Węzeł Porosły to inwestycja, na którą udało się uzyskać dofinansowanie unijne w ramach programu Polska Wschodnia. Na jej realizację Unia Europejska przeznaczyła 172,5 mln zł. Całkowity koszt przedsięwzięcia wynosi 203,5 mln zł. Węzeł ma połączyć ul. Gen. F. Kleeberga z Al. Jana Pawła II do drogi na Warszawę.
Miasto zaczęło starania o pozwolenie na budowę w połowie 2017 r., bezskutecznie. Procedura została zawieszona. 13 lutego 2018 r. ponownie wszczęto postępowanie ZRID - czyli staranie o Zezwolenie na Realizację Inwestycji Drogowej. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zezwolenie powinno pojawić się w połowie marca. Z kolei do 27 lutego 2018 trwa przetarg mający wyłonić wykonawcę węzła w Porosłach.
BIZNES BIZNESOWI NIERÓWNY
Wydawanie 200 mln zł to po prostu biznes. Unia Europejska płaci, my bierzemy, ale musimy wywiązać się z umowy. Jak dwóch partnerów biznesowych. Terminy gonią, rozpoczęcie prac powinno nastąpić na przełomie 2017/2018 roku. Tymczasem mamy koniec lutego, a więc okres dwóch lat wyznaczony przez Unię bezlitośnie się kurczy.
Ale Węzeł Porosły ma jeszcze jeden aspekt biznesowy, który jest jednocześnie czynnikiem ludzkim. We wsiach Porosły, Kolonia Porosły, Łyski czy Krupniki swoją lokalizację ma wiele lokalnych firm, obszar przy wyjeździe na Warszawę stał się strefą handlowo-usługową. To właśnie ci przedsiębiorcy, przez kształt obecnego projektu inwestycji, mogą najbardziej ucierpieć.
Oprócz likwidacji niektórych wjazdów i zjazdów, z których część prowadzi do ich firm, projekt zakłada tylko jedno miejsce, w którym do ruchu będą włączali się kierowcy jadący z dużych arterii - Trasy Generalskiej i powstającej Trasy Niepodległości. Mówiąc dokładniej, projekt zakłada utworzenie jednego ronda, z którego trzeba będzie zjechać, by trafić na boczne drogi prowadzące do przedsiębiorstw czy sklepów. Jeśli kierowca przegapi ten zjazd, będzie musiał jechać aż do Choroszczy, by tam zawrócić i dojechać ponownie do wytyczonych zjazdów. Ponadto mieszkańcy i przedsiębiorcy obawiają się zatorów na rondzie i na światłach przy wyjeździe z Krupnik. Bo ten fragment trasy ma być jedynie połączony z nowym węzłem, a nie dodatkowo poszerzony.
Na dzisiejszym spotkaniu w Choroszczy lokalni przedsiębiorcy rozmawiali z przedstawicielami gminy, Urzędu Miejskiego w Białymstoku, Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz Zarządu Dróg Wojewódzkich. Wnioskowali o zmianę projektu i uwzględnienie w nim tzw. bajpasu drogowego, który byłby dodatkową, boczną drogą. Co ciekawe, bajpas we wstępnym projekcie był, ale na kolejnym etapie procedowania - zniknął. Projektant powołuje się na kwestie bezpieczeństwa, przedsiębiorcy uważają, że to tylko wymówka.
-Jakiekolwiek zmiany do tego projektu, który tu państwo widzicie, mogą być wprowadzone dopiero po otrzymaniu decyzji ZRID. Owszem, my zastrzegliśmy w ofercie przetargowej, że potem jakieś drobne zmiany mogą być wprowadzone, ale jeśli teraz wstrzymamy procedurę uzyskania pozwolenia, to opóźni wszystko o kolejne pół roku, a wtedy możemy się pożegnać z pieniędzmi. Nie wywiążemy się z terminów - mówiła na spotkaniu Bożena Zawadzka, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich w Białymstoku.
- My się boimy, że to jest pułapka, że potem powiecie, że jest już za późno. A przecież zawsze można doprowadzić do jakiegoś kompromisu, może trzeba było to uwzględnić wcześniej, a nie stawiać nas przed gotowym projektem. Ścierają się takie dwie kwestie: czysto teoretyczne projektowanie i patrzenie na ludzi. Wy tu nie żyjecie, nie wyobrażacie sobie jak to wszystko zmieni. Przecież tu żadna nowa firma nie powstanie jeśli nie będzie miała dojazdu. A jak wtedy ma się gmina rozwijać? Jak my się mamy rozwijać? - pytał Grzegorz Pogorzelski, przedsiębiorca.
Przedstawiciele gminy Choroszcz, Urzędu Miejskiego w Białymstoku, Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz Zarządu Dróg Wojewódzkich. /fot.BIA24/
PROBLEM Z KOMUNIKACJĄ. MIESZKAŃCY CZUJĄ SIĘ NIEDOINFORMOWANI
Mieszkańców gminy Choroszcz, którzy mieszkają w okolicy planowanego węzła, było dziś niewielu. Trudno jednak pojawić się na spotkaniu, o którym się nie wie. Jak twierdzą ci obecni, gmina o niczym ich nie informuje. Niektórzy dostali już pisma z decyzją jaki fragment ich działek zostanie zabrany w ramach spec ustawy drogowej, nie wiedzą jednak czy coś im się za te działki należy, ani czy mają cokolwiek do powiedzenia. Jak mówią - żadnych konsultacji, żadnego dialogu.
Do sprawy wrócimy...
KOMENTARZ
Do przepisów można się dostosować, pieniądze uzbierać, problemy techniczne rozwiązać. Ale czynnika ludzkiego pominąć się nie da. Trudno mówić o sukcesie, kiedy jednym się daje, a innym zabiera. Brak kompromisu, bez wątpienia może zrujnować lokalne biznesy. To istotny argument, którego nie powinien urzędnikom przysłaniać pośpiech w wydawaniu unijnych pieniędzy.