Ściekające po ścianach ludzkie odchody, rozkładające się odpady spożywcze, góra puszek po piwie i petów. Do tego robactwo, szczury i gniazda jaskółek na instalacji elektrycznej - tak dziś wygląda mieszkanie w jednym z bloków w gminie Gródek. Sąsiedzi wielokrotnie interweniowali w Gminnym Ośrodku Pomocy Społecznej w Gródku. Jednak zamiast faktycznej pomocy - jak twierdzą - pracownicy socjalni uciążliwemu sąsiadowi na ławce pod blokiem przekazywali dokumenty niezbędne do otrzymania zapomogi.
- Pracownicy gminni do jego mieszkania nawet nie wchodzili bo musieliby coś z tym robić czy posprzątać czy zabrać sąsiada na jakieś leczenie. Tymczasem on zagraża nie tylko sobie, ale przede wszystkim nam. O potwornym smrodzie, z którym przyszło nam żyć już nawet nie mówimy, ale boimy się tego że którejś nocy wszyscy spłoniemy. Pożary w tym mieszkaniu to norma, ostatnio przez okno wyrzucił płonącą kołdrę... Tylko czekać jak dojdzie do tragedii... - narzeka Anna Dużej, mieszkająca na parterze bloku.
Wieś Łużany leży tuż przy granicy z Białorusią. Kilkanaście domów, kilka magazynów i blok. Dwupiętrowy, z dwiema klatkami schodowymi. Niegdyś symbol dobrobytu, dziś ruina która nie ma właściciela. Blok został wybudowany blisko pół wieku temu przez Rolniczą Spółdzielnie Produkcyjną, do której należeli wówczas wszyscy rolnicy w okolicy. Tworzono je przymusowo - taki polski odpowiednik "kołchoz". W zamian za przekazanie ziem, a także urządzeń rolnych można było starać się o mieszkanie w bloku i gwarancję zatrudnienia. Dwadzieścia lat temu Spółdzielnia działająca w Łużanach została rozwiązana. Wówczas powołano "likwidatora", który miał za zadanie sprzedać jej majątek. Co lepsze poszło "pod młotek". Kilka lat temu "likwidator" zmarł zostawiając blok bez właściciela, a jego lokatorów bez jakiegokolwiek prawa do własności.
- Cztery mieszkania są zamieszkałe, pozostałe cztery tylko w okresie wakacyjnym bo okolica piękna. Ludzie przyjeżdżają na grzyby - opowiada Janina Lenkiewicz, inna lokatorka. - Czynszu już nie płacimy, bo nie ma komu. Rachunki mamy jedynie za prąd. Sami wymieniliśmy sobie okna, naprawiamy cieknący dach czy kosimy pod blokiem trawę - dodaje.
Uciążliwy lokator w bloku mieszka od urodzenia, jednak jego nałóg nasilił się pięć lat temu po śmierci rodziców i brata.
- Dzielnicowy z nim wielokrotnie rozmawiał, ale bez efektu. Gmina "asekuracyjnie" nie wtrąca się. Gdy dojdzie do tragedii zawsze urzędnicy będą mogli powiedzieć, że nic nie wiedzieli - narzeka Joanna Aniśko, której rodzice mieszkają w bloku. To ona poprosiła nas o interwencję. - Zostali tu sami starsi, schorowani ludzie. Może w końcu ktoś usłyszy nasze wołanie o pomoc.
Skontaktowaliśmy się kierownikiem Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gródku. Jolanta Bójko odpiera zarzuty sąsiadów, twierdzi że pracownik opieki społecznej bywał w mieszkaniu uciążliwego sąsiada.
- Ostatnia wizyta w mieszkaniu tego mężczyzny miała miejsce w maju ubiegłego roku. Od tamtej pory nie mieliśmy z nim kontaktu. Nie zgłaszał się do nas po pomoc, a z tego co nam wiadomo, pracuje. Nie możemy samowolnie wchodzić do mieszkań, a jedynie na prośbę osoby zainteresowanej lub innych po powzięciu informacji o zagrożeniu zdrowia i życia. Nie mamy narzędzi, które zmuszą kogokolwiek do utrzymywania porządku w swoim domu, możemy jedynie do tego motywować. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej nie jest firmą sprzątającą. Jednak zapewniam, że sprawą zajmiemy się w najbliższym czasie - powiedziała nam Jolanta Bójko, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gródku.
Po naszej interwencji sprawą zainteresował się również Wiesław Kulesza, wójt gminy Gródek.
- Nigdy wcześniej żadne sygnały do mnie nie docierały. Zapewniam, że podejmiemy wszystkie możliwe kroki by ten problem jak najszybciej rozwiązać - powiedział wójt.
Do sprawy wrócimy.