W sobotę wieczorem pani Marzena, która mieszka na os. Bacieczki w Białymstoku, została zaatakowana przez bezdomnego psa. Wróciła do domu i opatrzyła ranę.
- Na początku zbagatelizowałam to. Jednak po rozmowie z sąsiadką przestraszyłam się. Pomyślałam faktycznie, pies bezdomny, brudny, a może ma wściekliznę? Nie mogłam zasnąć, noga zaczęła sinieć. Zadzwoniłam więc na pogotowie, ale skierowano mnie do szpitala, który miał tej nocy dyżur - opowiada kobieta.
Była godzina 4.30 kiedy pogryziona dotarła do USK. Pielęgniarka opatrzyła jej nogę. Następnie kazała pobrać numerek do kolejki i zaczekać przed gabinetem. W poczekalni czekał już młody człowiek, z widocznymi ranami na twarzy. Był po tomografii komputerowej. Jak się później okazało, od ponad godziny czekał na doktora. Gdy wybiła godz. 5 zdenerwowany zrezygnował i wyszedł z budynku. Pani Marzena zaczekała kolejną godzinę i postanowiła zorientować się czy w ogóle lekarz wie, że pacjenci czekają bowiem na karteczce z numerkiem nie zgadzała się ani data, ani godzina jego pobrania...
Kobieta trafiła do szpitala 17 września 2017 r. o godz. 4:30. Na bilecie nic się nie zgadza. /foto.E.Sokólska/
Gabinet był pusty. W pozostałych pokojach również nikogo nie było. Kobieta wróciła więc do rejestracji.
- Zapytałam dlaczego nikt nami się nie interesuje. Usłyszałam, że to nie jest sprawa rejestratorki. Nie chciała mi również powiedzieć, gdzie właściwie jest pielęgniarka i lekarz. Tylko odburknęła, że "nie od tego ona jest". Po chwili zza jej pleców wyłoniła się jednak zaspana pielęgniarka, która podniesionym głosem zapytała mnie po co ja w ogóle przyjechałam w nocy. Stwierdziła, że mój przypadek nie jest "nagły", a w związku z tym lekarz ma sześć godzin, żeby moją ranę obejrzeć. Kazała mi siadać i czekać na swoją kolej. Nieuprzejme, a wręcz aroganckie. Traktowały mnie jak intruza. W końcu wściekła i obolała zrezygnowałam. Podobnie jak pobity mężczyzna wyszłam ze szpitala - opowiada kobieta, która przyszła dziś do redakcji, żeby poprosić o interwencję. - To skandal! Co to w ogóle za podejście do pacjenta? Zniechęcić, zbluzgać i zakrzyczeć - kończy pani Marzena.
Skontaktowaliśmy się z Katarzyną Malinowską - Olczyk, rzecznikiem prasowym Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku by dowiedzieć się ilu pacjentów tej nocy nie doczekało się opieki medycznej i gdzie był lekarz?
- Jedynie ta pani i pobity mężczyzna opuścili szpital. Co do zachowania pielęgniarek to trudno jest mi odnieść się, bo nie byłam świadkiem tych zdarzeń. Niemniej jest mi przykro, jeśli faktycznie doszło do takiej sytuacji. Zapewniam, że pielęgniarkom zostały przypomniane procedury jakie obowiązują je w szpitalu, a zwłaszcza o ich obowiązku informowania pacjentów o na przykład konieczności dłuższego oczekiwania - powiedziała rzecznik.
Malinowska-Olczyk ustaliła również, że biletomat faktycznie w ostatni weekend działał nieprawidłowo i mógł wprowadzać pacjentów w błąd. Do jutra zostanie naprawiony.
A gdzie tej nocy był lekarz dyżurny? Według zapewnień rzeczniczki pełnił obowiązki na oddziale, a do Szpitalnego Oddziału Ratunkowym przyszedł o godz. 6, zaraz gdy nasza bohaterka wyszła z placówki.