ROZMOWA. To nie jest zwykła grypa - rozmowa o chorowaniu na COVID-19

Na koronawirusa umiera się w samotności. Bez obecności bliskich. W towarzystwie szumu maszyn. Jeżeli pacjent jest na intensywnej terapii, jest pozbawiony świadomości, wtedy nie wie, że umiera.

Na zdjęciu prof. Joanna Zajkowska /foto. Medyk Białostocki/

Na zdjęciu prof. Joanna Zajkowska /foto. Medyk Białostocki/

Świat skupia się na statystykach. Przyroście liczby zakażonych, liczbie zajętych respiratorów i nowych łóżkach "covidowych". A my pytamy o sedno sprawy, czyli o to, jak się choruje na koronawirusa? Czy to boli, jak sobie radzić z chorobą, jak ją pokonać?

Rozmawiamy z prof. Joanną Zajkowską, zastępcą kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji. To jedna z dwóch naszych klinik zakaźnych dedykowana do leczenia pacjentów chorych na COVID-19. Klinika pracuje na swoich maksymalnych obrotach.

 

Rozmowa o chorowaniu na COVID-19

Katarzyna Malinowska-Olczyk: Pani Profesor jak się umiera na koronawirusa?

Prof. Joanna Zajkowska, zastępca kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji:

 - To bardzo trudne pytanie. Pierwsza rzecz, która przychodzi mi na myśl to jest ta, że umiera się w samotności, w izolacji, bez obecności bliskich, często w towarzystwie tylko szumiących maszyn. Umierają pacjenci z objawami duszności i niewydolności oddechowej. Za tym idzie niewydolność krążenia. Cicha, ciężka śmierć. Mój przyjaciel, który trafił do szpitala w ciężkim stanie, napisał "boję się".

W męczarniach?

- Jeżeli pacjent jest na intensywnej terapii, jest zaintubowany, pozbawiony świadomości, wtedy śmierć jest mniej... Nie wiem, jak to powiedzieć. Po prostu chory nie wie, że umiera. Jeśli bez pomocy intensywnej terapii, to najpierw jest duszność z postępującą niewydolnością krążenia. Z powodu niedotlenienia również w pewnym momencie dochodzi do utraty świadomości, ale najpierw jest lęk, niepokój, przerażenie w oczach.

Mieliście pewnie w klinice pacjentów, których stan się gwałtownie pogarszał. Na co się skarżyli?

- Najpierw pojawiał się przyspieszony oddech i niska saturacja, czyli utlenowanie tkanek, które możemy zmierzyć na obwodzie. Potem u chorych pojawiało się zasinienie kończyn. Pogarszała się świadomość. Pacjenci tracili kontakt, nie można było się z nimi porozumieć. 

Pacjenci, którzy do Was trafiają, w jakim są wieku?

- W większości są to osoby starsze. Są też osoby w wieku średnim. Ale mieliśmy też 19-letnią dziewczynę, która ciężko przechodziła chorobę. Jednak w przypadku młodych zazwyczaj jest towarzysząca choroba przewlekła. Młodzi mają też nieco inne objawy. Mniej u nich wyrażona jest duszność, ale skarżą się na zmęczenie, utratę węchu i smaku, utratę wydolności fizycznej. Ale wszystkim chorym towarzyszy duże poczucie lęku.

Czego się boją?

- Tego, jak ta choroba będzie u nich przebiegała. Chorowanie w izolacji nie jest łatwe. Do sali wkraczają tylko pielęgniarki i lekarze ubrani w kombinezony, u których nawet ciężko zobaczyć twarz. To wszystko nie stwarza przyjaznych warunków. Nie ma odwiedzin. My mamy ten plus, że nasza klinika jest na parterze. Czasem zdarza się, że bliscy przychodzą pod szpital, stoją na podwórku i można tę rodzinę zobaczyć przez okno. I można widząc się z daleka porozmawiać przez telefon. Ta sytuacja jest szczególnie trudna dla osób starszych. Oni mają już swój świat. Czasem jest tak, że wymagają opieki osób bliskich, a tu raptem tej opieki zostają pozbawieni. I kiedy trafiają do takiej wyizolowanej szpitalnej sali, to często się gubią. Nie mogą się odnaleźć, są niespokojni, nie wiedzą, gdzie są, i dlaczego.

Czy w tym chorowaniu jest jakaś powtarzalność? Czy każdy choruje inaczej?

- Zwykle te objawy są na początku łagodne i niestety muszę to powiedzieć, są bagatelizowane. Pojawiający się drobny katar czy ból głowy przypisywany jest jesiennemu przeziębieniu. Potem te objawy narastają. O tym, czy przebieg będzie ciężki, to już widać w pierwszym tygodniu.

Czyli rozumiem, że jak ktoś się cieszy, że w pierwszych dniach choroby czuje się dobrze, to ta radość może być przedwczesna. Na co zwracać uwagę? Jakie objawy są niepokojące?

- Niepokojąca jest bardzo duża duszność wysiłkowa. Pokonanie wysokich schodów zwykle nas męczy i to jest normalne. Natomiast małe wysiłki fizyczne, jeżeli przebiegają z dusznością, to jest to już powód do niepokoju. Pacjenci mówią, że mają kłopot, żeby przejść z jednego pokoju do drugiego, albo żeby się przesiąść z fotela na krzesło. I takie objawy są bardzo niepokojące. Ta duszność wysiłkowa sygnalizuje, że jest za mało tlenu we krwi, a saturacja jest niska. Równie niepokojąca jest tachykardia, czyli szybkie bicie serca. To są kompensacyjne mechanizmy, które wyrównują niedotlenienie tkanek.

Słyszałam o takich przypadkach, że pacjent mówi, że czuje się w miarę, a on ma saturacje na poziomie 50 proc. (norma powyżej 95 proc. - red.)!!! Czy często jest tak, że stan kliniczny, nie wskazuje na to, że stan pacjenta jest już tak poważny?

- Dokładnie tak jest. Pacjent przychodzi w dobrym stanie. A pogorszenie następuje z dnia na dzień. Jest w dobrej kondycji, a spadek saturacji pojawia się dosłownie z godziny na godzinę. A nie wszyscy pacjenci mają świadomość, że pomiary parametrów życiowych są niezwykle ważne w monitorowaniu tej choroby.

Słyszałam, że ludzie kupują do domów pulsoksymetry, czyli urządzenia do nieinwazyjnego pomiaru saturacji krwi. Czy to dobry kierunek?

- Tak, warto mierzyć poziom saturacji. Bo jeżeli saturacja trzyma się w dopuszczalnych granicach, to lepiej zostać i chorować w domu. W takich lżejszych przypadkach leczenie na koronawirusa jest tylko objawowe. Ważne jedynie, by pamiętać, żeby nie zakażać pozostałych domowników.

Słyszałam jednak, że koronawirus potrafi zmienić parametry krwi?

- To prawda. Niestety covidowi przypisane są powikłania zatorowo-zakrzepowe, czyli związane z krzepnięciem krwi. Rzadziej, ale również pojawiają się powikłania immunologiczne. To nie jest zwykła grypa, to jest dużo cięższa choroba.

Coraz więcej osób choruje. W interencie można znaleźć mnóstwo porad, co przyjmować, co pomaga, a co nie. Np. że na zbicie gorączki bardziej pomaga paracetamol niż ibuprofen. Czy jakieś rady można dać chorym, którzy łagodnie przechodzą chorobę w domu?

- Te rady są podobne jak przy grypie. Czyli zalecamy zmniejszony wysiłek fizyczny. Nie robimy porządków w domu, odpoczywamy jak najwięcej, żeby nie obciążać serca, żeby ograniczona wydolność oddechowa zapewniła nam dostateczne utlenowanie. Staramy się oszczędzać. Jeśli jest gorączka, to ją obniżamy paracetamolem. Trzeba też wypijać dużo płynów. I oczywiście obserwujemy organizm. Jeśli pojawią się nasilająca się duszność, spadek saturacji na pulsoksymetrze, jeśli pojawi się tachykardia, której nie było wcześniej, a która nie jest poprzedzona wysiłkiem - to na pewno są te sygnały, które trzeba skonsultować z lekarzem. Są pewne choroby, które predysponują do ciężkiego przebiegu koronowirusa: cukrzyca, nadwaga. Ale czasami także u młodych osób, wysportowanych, bez tych obciążeń, można obserwować ciężkie przebiegi.

Czy Pani zdaniem nie brakuje czegoś w systemie leczenia pacjentów covidowych?

- Moim zdaniem nie radzimy sobie jeszcze z wykrywaniem choroby na wczesnym etapie. Pacjenci wyczekują, aż poczują się gorzej, bo to tylko ?przeziębienie?. Może dzieje się też tak, ze względu na trudności w szybkim wykonaniu badania, czy obawy nałożenia izolacji i wyłączenia z aktywności. A w tym czasie zakażają. Podoba mi się model szwedzki. Szwedzi mają możliwość pozostania w domu przez 5 dni, bez usprawiedliwienia, gdy mają lekkie objawy, bez potrzeby kontaktu z lekarzem. To umożliwia im pozostanie w domu na samym początku zakaźności. A jeśli choroba nie mija, wówczas lekarz przedłuża zwolnienie.

Dziś myślę, że gdyby lekarze rodzinni, którzy mają najbliższy kontakt z pacjentami, mieli od początku możliwość kierowania na badanie w kierunku COVID, nawet bez badania fizykalnego, szybciej byśmy identyfikowali osoby zakażone, i zachorowania nie szerzyłyby się teraz tak gwałtownie.

Od lat zajmuje się Pani chorobami zakaźnymi. Czy Pani zdaniem jeszcze za kilka lat będą pojawiać się późne powikłania?

- Takie badania już się prowadzi. Wczesne powikłania tzw. zatorowo-zakrzepowe, pojawiają się wcześnie, 2-3 tygodnie po ostrym okresie choroby. Jednak pierwsze badania pacjentów, którzy już wyzdrowieli, sygnalizują, że może dochodzić do innych późnych ciężkich powikłań dotyczących mięśnia sercowego, do zmian w układzie krążenia czy płucach. Pewne badania prognozują zmiany w ośrodkowym układzie nerwowym, które mogą się ujawnić w przyszłości. Jest jeszcze jednak za wcześnie, by mówić o tych powikłaniach odległych.

Rozmawiała Katarzyna Malinowska-Olczyk / Medyk Białostocki

Zobacz również