ROZMOWA. Gospodarcze skutki inwazji na Ukrainę

Nie milkną echa napaści Rosji na Ukrainę. Czy Polacy odczują jej skutki gospodarczo-ekonomiczne? Jakie sankcje najbardziej zabolą Władimira Putina? Między innymi o tym rozmawiamy z dr Ewą Tokajuk - ekonomistką z Politechniki Białostockiej.

Jakie będą gospodarcze skutki rosyjskiej inwazji na Ukrainę? [fot. pexels.com]

Jakie będą gospodarcze skutki rosyjskiej inwazji na Ukrainę? [fot. pexels.com]

Patryk Śledź, bia24.pl: Jakie sankcje najbardziej dotkną Rosję w obecnej sytuacji?

Dr Ewa Tokajuk, Politechnika Białostocka: Powinniśmy być świadomi, że jeżeli chcemy, by sankcje miały wymierne oddziaływanie, to muszą to być sankcje bardzo dotkliwe. Powiedzmy to konkretnie, z Ukrainą walczy tylko jeden człowiek - Putin. Rosja nie walczy jako państwo, nie ma do tego podstaw, potrzeby, ani chęci. Aby zatrzymać tego człowieka, nie można stosować sankcji wobec niego. Trzeba uderzyć nimi bezpośrednio w rosyjskich obywateli. Oni są, poprzez propagandę putinowską, zupełnie nieświadomi tego, co się dzieje. Są przekonani, że Rosja działa w imię przyjaźni rosyjsko-ukraińskiej. Rosjanie muszą odczuć problemy finansowe. Trzeba im uniemożliwić dokonywanie transakcji, obrót pieniądzem np. poprzez zablokowanie systemu SWIFT. Muszą zostać od niego odcięci. Wtedy, jako obywatele, którzy nie chcą walczyć - być może staną przeciwko Putinowi, powiedzą "my się temu sprzeciwiamy". Jeżeli nie poczują się zagrożeni, Putin będzie dalej robił to, co uważa.

Takie odcięcie jest w ogóle możliwe?

Jest, ale dotychczas żaden kraj nie chciał tego zrobić. Mówię to z przykrością, ale wszyscy obliczają własne straty, które poniosą w związku z sankcjami. Nikt nie myśli o obywatelach Ukrainy, o tym, że zginą setki, a być może tysiące ludzi. Dopóki tak jest, Putin będzie robił to, co mu się podoba. Być może, będzie udawał - zrezygnuje z niektórych działań, nieco się wstrzyma, ale to tylko gra pozorów. Nie liczmy na to, że Ukrainie uda się wygrać z ogromnym mocarstwem, które dzięki pieniądzom europejskim i światowym, uzbroiło się na takim poziomie, że chyba nie ma nikogo kto mógłby mu zagrozić.

Rosję stać na tę wojnę?

Zdecydowanie. Rosja ma "całą tablicę Mendelejewa", ma wszystko. Może sobie odkręcić kurki bardziej, wydobyć czegoś więcej... Dodatkowo, współpracuje z innymi mocarstwami. Od strony ekonomicznej, jeżeli pozwolimy Rosjanom na prowadzenie tej wojny, to w pewnym momencie możemy się obudzić w świecie, w którym największymi imperiami są Rosja i Chiny.

A czy Ukrainę stać na swoją obronę?

Z tego, co przekazuje Ukraina - są nieźle przygotowani pod względem militarnym i finansowym, mają spore rezerwy. Pamiętajmy jednak, że od dłuższego czasu podkreślali, że liczą na NATO, na Stany Zjednoczone. To nie wróży długotrwałej obrony. Ukraina nie może równać się siłami z Rosją.

Polacy powinni obawiać się skutków ekonomicznych wojny na Ukrainie?

Galopująca inflacja na pewno się nie zatrzyma. To, co wydarzyło się na Ukrainie, spowodowało panikę, strach. Widzieliśmy ogromne kolejki na stacjach benzynowych, ludzie przyjechali po paliwo, tak jakby miało go nagle zabraknąć. Gdy mamy do czynienia z bardzo dużym popytem - ceny idą w górę. W wielu miejscach nawet o kilkadziesiąt procent. Jeżeli ta sytuacja się utrzyma, będzie miało to wpływ na wzrost cen innych produktów - nie tylko benzyny. W ten sposób nie uda się utrzymać inflacji w ryzach na poziomie 7-8 proc., jest to niemożliwe. Dotychczasowe działania rządu takie jak obniżenie akcyzy, zmniejszenie niektórych podatków, zwyczajnie przestaną przynosić odpowiedni skutek.

Paliwa nie zabraknie?

Nie powinno. Zapewnia o tym rząd i ma to sens, bo współpracujemy z krajami arabskimi - one w tej chwili w dużym stopniu je nam dostarczają i mają spore rezerwy. Paliwo będzie dostępne, bo nie jesteśmy w tej sprawie uzależnieni od Rosji. Gorzej będzie z ceną benzyny.

Ludzie tłumnie ruszyli nie tylko na stacje paliw, ale i do bankomatów.

Polacy zobaczyli kolejki przed bankami na zdjęciach z Ukrainy i spanikowali. Doszli do wniosku, że lepiej mieć gotówkę "na wszelki wypadek". Nasze banki utrzymują płynność finansową, pieniądze są w systemie, jesteśmy w dobrej sytuacji. To, że w pewnym momencie zabrakło gotówki w bankomatach, oznacza tylko tyle, że za dużo jej wypłacono w jednej chwili. Nie mamy się czego bać. Pamiętajmy też, że w razie np. wyjazdu za granicę, nasze fundusze ulokowane są na kartach kredytowych i debetowych, które są obsługiwane przez wszystkie instytucje europejskie i światowe. Ukraina jest w innej sytuacji, ludność ucieka nie mając pewności, czy kiedykolwiek wróci na jej terytorium. Oni potrzebują fizycznie tych pieniędzy. Część przeniosła rachunki na konta zagraniczne.

Czyli reagujemy na wyrost?

Zdecydowanie. Emocje i strach w niektórych sytuacjach bywa pożądany, ale dzisiaj w Polsce to nieodpowiednia reakcja. Pamiętajmy, że to, co się dzieje na Ukrainie, nie dotyczy nas bezpośrednio, jesteśmy w lepszej sytuacji, jesteśmy członkiem NATO. Każde z państw sojuszu ma obowiązek chronić pozostałe. To inna sytuacja niż w czasie II Wojny Światowej, gdy nie udzielono Polsce wsparcia. Dziś nikt nas nie zostawi samych.

Czy odczujemy problemy np. z dostawami, przepływem towarów?

W tej chwili możemy być pewni, że może dojść do zakłóceń jeśli chodzi o handel w całej Europie. Jak dużych? Tego nie da się jeszcze ocenić. Trudno powiedzieć, jak będzie wyglądał transport towarów, czy będzie bezpieczny - zwłaszcza ten, który dotychczas przebiegał przez Rosję lub Ukrainę. W aspekcie kupna i sprzedaży - nie powinniśmy się bać. Wychodzimy z pandemii, która była dla nas niezwykle trudna. Rzeczy, które przez dłuższy czas były niedostępne, teraz są produkowane bez większych kłopotów. Przede wszystkim, powinniśmy zachowywać spokój, bo jeszcze za wcześnie, by przewidywać możliwe negatywne scenariusze. 

Zobacz również