Schemat jest zawsze ten sam. Drewniany, atrakcyjnie położony, ale opuszczony dom. Zazwyczaj pomieszkują w nim bezdomni. Pewnego dnia ktoś zaprósza w nim ogień, a wezwana na miejsce straż pożarna gasi już zgliszcza.
- Wcześniej w ten sam sposób płonęły Bojary, teraz seria podpaleń przeniosła się tu - mówi pan Tomasz, bezdomny. Spotkaliśmy go przy skupie złomu na rogu ulic: Angielskiej i Bema. Zdawał puszki i pręty metalowe. I bez wahania dodaje: - Za zaprószenie ognia płaci 200 zł?
- Kto i komu? - dopytujemy.
- Głupie pytanie, a komu? Tym dla których 200 złotych to majątek - odpowiada.
Pora na Angielską
Mowa o placu w centrum miasta, który aż dziw uchronił się przed ingerencją deweloperów. Zielony skrawek, trochę zapomniany przez wszystkich, pomiędzy osiedlami: Bema i Przydworcowym. A konkretnie o krótkiej łączącej po skosie ulice: Wyszyńskiego i Kopernika - ulicy Angielskiej. Przez wiele lat mieszkańcy okolicznych osiedli traktowali ją jako skrót na dworzec czy do Hali Mięsnej. Dziś tamtędy już się raczej nie chadza. Bo droga dziurawa, a i nie wiadomo kto zza rogu wyjdzie.
Przy Angielskiej stoją głównie powojenne, drewniane domy. Spora część to pustostany, w których żyją bezdomni.
Mieszkańcy dość nieufni, w końcu jednak godzą się na rozmowę. Mówią, że seria podpaleń zaczęła się dwa lata temu. Pierwsze spłonęły pustostany bliżej ul. Wyszyńskiego.
- Jednej nocy to potrafiły trzy domy spłonąć. Strażacy nie wiedzieli, który gasić. Wtedy mówiło się, że developer chce tu bloki stawiać. Później uspokoiło się u nas, za to u sąsiadów po drugiej stronie Angielskiej, bliżej Kopernika zaczęły się. Tamtędy z kolei ma biec droga. Drżymy o swój dobytek i przede wszystkim siebie. Każdej nocy przed snem proszę Boga by uchronił mnie przed pożarem - opowiada właścicielka jednego z domów, którą spotkaliśmy przy Angielskiej. Prosi o anonimowość.
Inny mieszkaniec, który najpierw przysłuchiwał się rozmowie, aż w końcu dołączył do sąsiadki.
- Zaraz po ostatnim pożarze przyszedł do mnie do domu człowiek, który proponował w zamian za mój dom dwupokojowe mieszkanie w nowym bloku. Całe życie mieszkam w domu, gdzież mi do klatki na stare lata. A poza tym to jest moja ojcowizna - mężczyzna jest około siedemdziesiątki.
"Podejrzewam, że ta seria podpaleń ma na celu pozbycie się mieszkańców. Mieszkam na tej ulicy prawie 26 lat i zawsze było bezpiecznie, ostatnio boje się o życie swoje i rodziny" - takiego z kolei e-maila dostajemy na skrzynkę redakcji zaraz po powrocie z ul. Angielskiej. Mężczyzna nie podpisuje się, poproszony o spotkanie odpisuje: "Niewielu nas na tej ulicy zostało. Jak się ujawnię, spalą mnie żywcem."
Służby działają, ale nie ustalają
Paweł Ostrowski, rzecznik prasowy białostockich strażaków nie wie jakie są przyczyny ostatniego podpalenia domu przy ul. Angielskiej.
- Odebrano nam te kompetencję. Teraz ustalaniem przyczyn zajmuje się policja, która nie ma obowiązku nas informować o wynikach swojego śledztwa - powiedział Ostrowski.
- Policja nie prowadzi w tej sprawie dochodzenia bowiem tego typu przestępstwo jest ścigane na wniosek pokrzywdzonego, czyli właściciela domu. Mimo, że właściciel był na miejscu zdarzenia to do dnia dzisiejszego nie złożył do nas stosownego wniosku - usłyszeliśmy w biurze prasowym Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.