A miało być tak pięknie. Wypoczęta ja i kolejny trening, na którym pojawia się nowy trener. Dziś był trening cardio i jak zawsze, krótka rozgrzewka, a później zestaw dwóch ćwiczeń razy 4 powtórzenia razy 6 zestawów. A to wszystko pod wspólnym mianownikiem, który można określić słowem: dramat. Jak ja się zmęczyłam! Jak ja się zepsułam! Po treningu doczołgałam się pod prysznic. Po prysznicu nałożyłam tylko sukienkę, nic więcej, za duży wysiłek, bo jeszcze trzeba doczołgać się do samochodu, potem do domu. Na całe szczęście wczoraj zrobiłam więcej pysznej kaszy w warzywami i nie trzeba będzie długo stać przy kuchence. Niestety, w domu okazało się, że nawet widelcem ciężko mi było machać. A jeszcze ubranie muszę z pralki wyjąć i po schodach wchodzić. To nie tak miało być!
I jeszcze jedna refleksja, nie tylko manie dziś słabość dopadła (ta słabość fizyczna przekłada się na zaćmienie umysłowe). Moje koleżanki z #wakacji fit też lekko oszołomione z treningu musiały wyjść. A dokładniej. Wychodzimy z budynku Fitosfery, patrzę, dziewczyny stoją przy jednym z samochodów i go wypakowują. Pytam: - Na wakacje jedziecie?
Bo tak to by wyglądać mogło, pootwierane drzwi, bagażnik, powystawiane pakunki, a one jakby przystępowały do wymontowywania foteli.
Ale one odpowiadają: - Telefonu szukamy, gdzieś tu jest , bo słychać jak dzwoni, ale...
No jak nie pomóc. Podchodzimy z koleżanką, a dziewczyny przystępują do prezentacji sygnału zagubionego telefonu.
Nagle przemawia Basia: -Kszszczhxxxszczhhhszcz - mówi, a w zasadzie zaczyna się śmiać, bo telefon leżał na dachu.
A co do wyczerpującego treningu, jest i pozytyw. Zdobyłam opaskę ninja i pot mi oczu nie zalał.
Wspomniana opaska to tylko część moich zdobyczy. Można powiedzieć, że mam cały nowy kostium. Ja mistrzyni okazji i królowa wyprzedaży w jednym drogą kupna posiadłam:
- spodenki, z wysokim stanem, niepozwalające na wylanie się boczków i fałdów brzusznych, są za kolanko, nie takie całkiem długie, tak żeby trochę chłodu dochodziło, ale i nie krótkie, długość zakrywająca tzw. zwis nadkolanowy (terminologia dotycząca owego zwisu zaczerpnięta od T. Jacykowa),
- biustonosz sportowy (ten słynny crop-top, o którego istnieniu mnie moje dziecko uświadamiało) - miękki, ale niespłaszczający całkowicie biustu, za to elastyczny i podobno oddychający,
- koszulkę do zarzucenia na wierzch, ukrywająca brzuch,
- i wspomnianą opaskę ninja, z łyżwą na przodzie! Wszystkiego dopełnia to, co niewidoczne, czyli sportowe stringi, dzięki którym pod spodenkami nic nie prześwituje i nie wbija w ciało. W tym miejscu mogę się pochwalić że najtańszy element mojej nowej garderoby kosztował 1,4 PLN, najdroższy 24,99 "ziko". Można? Można!!
Podsumowując, a równocześnie spoglądając na całość, może faktycznie inaczej się ciało prezentuje w tej microfibrze, ale jakie ja mam pupsko!! I pomyśleć że ludzie za to płacą. Mi to niczego nie trzeba przeszczepiać, ja mogę się podzielić.
Dzień po TYM treningu. Wstałam rano, było ciężko, ale stan swój doprecyzowałam dopiero po kilkunastu minutach, kiedy postanowiłam nałożyć buty na obcasie. Doszłam do drzwi i zmieniłam je na baleriny. Moje nogi są jakby sparaliżowane od kolan w dół, długo by mówić, to będzie długi i bolesny dzień.
W sumie to już trzeci tydzień projektu. Osobiście doszłam do wniosku, że zorganizowanie czasu na wysiłek jest o wiele łatwiejsze, niż przeorganizowanie otaczającej mnie codzienności tak, aby było widać efekty podejmowanych wysiłków.
Wiem też, że to nad czym powinnam popracować, to dieta, czyli planowanie posiłków zgodnie z zasadami diety rozdzielnej i picie wody w ilości zalecanej. Bo z piciem wody to chyba mam problem... Niby piję, ale ciągle za mało. Wiem, że jeżeli o piciu pamiętamy, to w efekcie nawadniania się rośnie pragnienie. Dziś nawet zaczęłam podejrzewać koleżankę z pracy o podpijanie mi z kubka, bo co przyniosę - to zaraz jest pusty. Niestety, pamięć moja zawodną jest i mogę zapomnieć nabrać wody do kubka. Czyli nawyki. Muszę nad nimi popracować.
Dziś jest czwartek i kolejny terning w Fitosferze. Wiem, że czwartkowe treningi są ciężkie. Ale wystarczy odpowiednie nastawienie psychiczne, przestawienie trybu na zadaniowy i jest dobrze. Trener wymaga od nas skupienia i zaangażowania, to nie zawsze jest łatwe i nie każda kobieta, często mama, jest w stanie odciąć myślenie, jednak ciągle się uczymy, ja się uczę.
A trening, jak to trening, ponownie dobry. Jestem doskonale zmęczona, przyjemnie boli mnie ciało. Dziś jednak strzelam focha, a co! Podobno ktoś źle liczył powtórzenia ćwiczenia, oszukał, najpierw o jedno powtórzenie, później o dwa. Za karę dodatkowe 25 krokodylków robiłyśmy. I nie byłby to problem, gdybym nie zdobyła wiedzy, że źle liczyć podobno miałam ja. A dam sobie rękę uciąć, że nie kantowałam. Ja wiem, że cyfry mnie stresują, wszystkie i zawsze: waga, wypłata, wiek?. Ale do 10 to liczyć umiem. Tak mi się wydaje. Trener też wie swoje, jednak ja się obrażam. Czuję się trochę jak Kasia z 3a, to taki szkolny rodzaj bezsilności.
Zamykamy tydzień treningowy spotkaniem w Zaścianku Podlaskim. Dziś mamy szkolenie z NORDIC WALKING, a prowadzi je Pani Beata, nasza dietetyczka, kobieta orkiestra... Tak, jest również instruktorem owej techniki. Osobiście bardzo lubię chodzić, to zdecydowanie coś dla mnie. Mieszkając na wsi, gdzie po lewej stronie drogi jest puszcza, a po prawej dolina rzeki Supraśl, warunki mam idealne. Tak naprawdę obejrzałam kilka filmów, poczytałam trochę i trochę pochodziłam. Sądziłam, że robię to dobrze, bo i efekty, w postaci solidnych zakwasów były. Jakie było moje zdziwienie, kiedy styl prezentowany przez panią Beatkę, okazał się? niespójny z moją wiedzą. Na całe szczęście mój wcześniejszy kijkowy epizod trwał chyba ze trzy dni, więc złe nawyki szybko zresetowałam. Jak czysta kartka kodowałam nowa wiedzę i umiejętności. NORDIC WALKING jest bardzo efektywną formą treningu, pozwala spalić nawet 120 kcal więcej niż w przypadku marszu bez kijków, angażuje blisko 90 proc. mięśni, powoduje wzrost wydatku energetycznego w granicach 20-40 proc. Jak z tego nie korzystać?! Dzisiejsze spotkanie zaliczam do mega owocnych. Jestem przeszczęśliwa, bo jest to aktywność, która zależna jest tylko ode mnie, bez względu na warunki pogodę, porę roku, liczą się tylko chęci.
Jest coś jeszcze.
Po treningu czekała na nas niespodzianka. O tak, pyszna fit kolacja to coś dla nas, bo przecież dobre jedzenie to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Poczęstunek przygotowała nam "Zdrowa Micha". W menu znalazły się: chleb gryczano-jaglany, sałatka z kaszą gryczaną (plus seler naciowy, fioletowa cebula, nać pietruszki, pestki, może coś jeszcze, nie wiem, ale smakowało wybornie) oraz na deser ciasto marchewkowe z żurawiną i mus czekoladowy z kaszy jaglanej. Mniam, mniam, na samo wspomnienie ślinianki są w gotowości do produkcji śliny. A dla "Zdrowej Michy" dziękuję bardzo w imieniu własnym i koleżanek, po treningu, to jest ta kropka nad i.
I teraz wygląda na to, że dla mnie najważniejszy był poczęstunek. Otóż nie.
Cieszy mnie wiele rzeczy, fakt że zdobyłam ważną i użyteczną wiedzę, która ma szansę pozostać ze mną na długo. Otrzymałam też certyfikat uczestnictwa w szkoleniu i teraz mogę wiedzą się dzielić. A że skąpa nie jestem, już dwa dni później szusowałam szlakiem z własną koleżanką. Mam to szczęście, w odległości kilkuset metrów od domu znajduje się oznakowany szlak NORDIC WALKING. Nigdy wcześniej nie przeszłam tej drogi, ale wiem, że jest, pewnie też szum Puszczy Knyszyńskiej często się wkradał do mojej głowy i mnie wołał. Koleżanka natomiast co prawda kijków nie miała, ale może nie myślała, że ja, na serio chcę te 10 km pokonać. Wyznaczony szlak okazał się dużą odległością, szczególnie jeżeli jest się tak mocno zaangażowanym jak ja w stosowanie wszystkich porad i zaleceń z przebytego szkolenia. Tym razem trasę nieco skróciłam, ale myślę że moje 8 km też wypada dobrze. Efekty chodzenia z kijkami podsumujemy za miesiąc. Wtedy mamy się spotkać z panią Beatką i sprawdzimy, co udoskonaliłyśmy w swojej technice, co natomiast kuleje. Bardzo się cieszę, że mogę, że umiem, że mi się chce.