Zarzutów jest cała lista. Pracownicy mówią, że reżim sanitarny w ich placówce jest fikcją, że podział na strefę brudną i czystą nie jest przestrzegany, że pacjenci zakażeni leżą razem z tymi, którzy koronawirusa nie mają, że brakuje środków ochrony osobistej.
W DPS przy ul. Świerkowej przebywa obecnie 169 mieszkańców (na 188 miejsc). Placówka powoli wychodzi już z COVUD-u (ognisko zakażeń ujawniło się tu około miesiąca temu). Teraz zakażonych jest 13 pensjonariuszy - trzech z nich przebywa w szpitalu. Ozdrowieńców jest tu 46.
Do opieki nad pacjentami zatrudnionych jest 129 pracowników. Niestety, nie wszyscy przychodzą do pracy. Bo zakażonych koronawirusem jest pięciu z nich (ozdrowieńców jest już 22), ale są też inni przebywający na zwolnieniach z innych powodów. W związku z tym mniej pracowników może dyżurować przy pacjentach.
O tym, że brakuje rąk do pracy, a przez to pensjonariusze domu pomocy społecznej nie otrzymują dostatecznej opieki, jedna z pracownic napisała w mediach społecznościowych.
"(...) jestem zrozpaczona i zupełnie bezsilna. Tak strasznie zrozpaczona (...) - pisze pani Ewelina. - W naszej placówce pracuje obecnie 1osoba na zmianie. Jedyny opiekun medyczny dla 54 pacjentów. Nie sposób pomagać 54 osobom przez 12 godzin. To są ludzie, pacjenci , chorzy, niepełnosprawni, niektórzy całkowicie sparaliżowani. Wymagają mycia, karmienia, przewijania (...). Zakład jest zamknięty dla odwiedzających z powodu covidu. Pacjenci nie mają kontaktu ze swoimi rodzinami. Żadnej pomocy, nikogo (...) Schodząc z dyżuru mam łzy w oczach. Moje Koleżanki tak samo. Łzy bezsilności. Bo nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim. Pacjenci covidowi mieli mieć osobną obsługę, a nie mają. Na cały budynek , 200 pacjentów , jest jedna (...) pielęgniarka. 60 letnia, emerytowana pielęgniarka, która z całego serca chciałaby pomoc wszystkim i nie jest w stanie".
Urszula Styczyńska, dyrektorka DPS przy ul. Świerkowej, zapewnia, że to nieprawda, że wszystko u niej w placówce jest w porządku. Że jest zachowany reżim sanitarny, że nie brakuje środków ochrony osobistej: - Dostaliśmy je z grantów, dostaliśmy od wojewody, od prezydenta, kupowaliśmy też je sami - wymienia. Zapewnia też, że pacjenci zakażeni nie leżą razem z tymi niezakażonymi...
- Fakt, gdy robiliśmy testy, okazało się, że na tej samej sali są pacjenci, którzy mają COVID, i tacy, którzy nie mają. Po powtórnych testach okazało się, że ci ujemni byli fałszywie ujemni - tłumaczy. Zapewnia, że jeśli po powtórnych testach okazywało się, że na jednej sali leżą i pacjenci dodatni, i ujemni - to byli od siebie odseparowywani - tłumaczy. Dlaczego więc pracownicy opowiadają coś zupełnie innego? - Być może nie wiedzą wszystkiego - zastanawia się Urszula Styczyńska. Dlatego zapewnia, że teraz jeszcze bardziej niż do tej pory będzie stawiać na przekazywanie informacji, na rozmowę. Ma nadzieję, że to wyjaśni wszelkie nieporozumienia. Bo - według niej - to, co opowiadają pracownicy DPS, to właśnie nieporozumienie.
Podobnie ocenia informacje o braku kadry. Owszem, przyznaje, że taka sytuacja, jak ta opisana w internecie, zdarzyła się. Tyle tylko, że to był weekend, a pracowników na zmianie miało być więcej. Niestety, w ostatniej chwili ktoś nie przyszedł do pracy. I trudno było znaleźć zastępstwo. Na pewno więc tym, którzy zostali na zmianie, było ciężko.
Jednak dyrektorka nie zgadza się z tym, że pod opieką jednej osoby było kilkudziesięciu obłożnie chorych pensjonariuszy. Jak mówi - na jednym oddziale przebywają zarówno osoby niewstające z łóżka, jak i te niemal całkowicie samodzielne, które dobrze sobie radzą w codziennych czynnościach.
Żałuje tylko, że pracownicy z problemem nie przyszli do niej. Jak mówi - jest gotowa na rozmowy.
Na rozmowy jest też gotowy Zbigniew Nikitorowicz, zastępca prezydenta Białegostoku. Umówił się już z dyrektor Styczyńską. Mają spotkać się na początku przyszłego tygodnia, by wyjaśnić, co się dzieje w DPS-ie.
- To bardzo niepokojąca sytuacja - przyznaje prezydent. - W DPS przebywają osoby starsze, często niedołężne, schorowane. One muszą mieć zapewnioną odpowiednia opiekę. Bardzo się niepokoimy, czy pani dyrektor na pewno sobie z tym radzi.
Jak mówi - to właśnie dyrektorka powinna wystąpić z wnioskiem o pomoc - i to zarówno jeśli chodzi o pomoc rzeczową, jak i personalną, gdy brakuje ludzi do pracy. - Nie wystąpiła z taka inicjatywą. Wręcz przeciwnie, dwa dni temu wysłała pismo uspokajające, że sytuacja jest pod kontrolą.
Jak mówi - polecił już MOPR-owi, by pilnie zajął się sytuacją w DPS. - I ewentualnie podjął środki zaradcze.
No a oprócz tego - oczywiście zlecił kontrolę w DPS-ie przy ul. Świerkowej w Białymstoku. Zastrzega jednak, że tu możliwości są są ograniczone - ze względu na sytuację epidemiczną jest problem z wejściem kontroli.
Ale nie ma wątpliwości, że sprawdzenie tego, co mówią pracownicy, jest konieczne. Bo wyniki wcześniejszych - przeprowadzanych latem i jesienią kontroli - są niepokojące.
- Te kontrole potwierdziły, że w DPS jest problem z przestrzeganiem procedur, prawa pracy, standardów wyposażenia - wymienia prezydent Nikitorowicz. - Była też kwestia, że niektórzy pracownicy wykonują obowiązki będąc pod wpływem alkoholu czy też innych środków odurzających. Dyrekcja powinna dołóżyć
.