- Takiej afery narobili, że zabójca. Mąż się nie denerwuje, bo jest niewinny. Musieli wznowić postępowanie, dlatego to zrobili. Ale nie mogli normalnie przyjechać, dać nakaz, a nie robić tu u nas taki nawał, brać męża w kajdanki? Czyż on już taki zabójca?! - mówi oburzona żona Jerzego K, która otworzyła nam drzwi.
Jerzego K. (67 l.) i jego syna Dariusza (40 l.) zatrzymano we wtorek, 23 października, dokładnie w 29. rocznicę zbrodni. To oni, tego felernego dnia w październiku 1989 roku byli w lesie, w którym znaleziono ciała rodzeństwa. 11-letnia Monika i jej 9-letni brat Janusz zostali napadnięci, dziewczynka prawdopodobnie wykorzystana seksualnie, a na koniec uduszeni skakanką, którą Monika miała przy sobie. Jerzy K. tłumaczy, dlaczego był tego dnia w lesie.
- Koło lasu zepsuło nam się koło w przyczepie. I tam dokonywaliśmy naprawy. Gdybym ja wiedział, że tam coś się stanie to ja bym w życiu nie pojechał do tego lasu - wspomina pan Jerzy. - Policjanci mi mówili, że jak przyjadę do wsi to mnie powieszą, a ja przyjechałem spokojnie, bo ja niewinny jestem. Jak badali mnie wariografem to też wiedziałem, że trzeba nerwy na bok odłożyć - dodaje ze spokojem w głosie.
Miejsce zbrodni fot. Bia24 /J.M./
NIE MA WINNEGO, ALE SPRAWA PRZEDAWNI SIĘ ZA KOLEJNE 10 LAT
Prokuratura Okręgowa w Łomży zdecydowała o zwolnieniu mężczyzny z aresztu. Jego syn, który wówczas miał 11 lat, został wypuszczony dzień wcześniej. Jerzy K. do domu wrócił dziś na ranem. W wydanym komunikacie prokuratura informuje, że mężczyzna był przesłuchiwany jedynie w charakterze świadka, pobrano materiał do badań genetycznych.
- Pytali, czy ja coś słyszałem, skoro tam byłem. Ale nie, nic nie słyszałem. Żadnego szmeru, żadnych trzasków. Zresztą my zajęci byliśmy tym kołem - mówi pan Jerzy. Przyznaje, że najbardziej bolą go wpisy, które czyta w internecie. - Ja najbardziej uwrażliwiony jestem na to co ludzie piszą. Brata syn mi wydrukował trochę tych komentarzy. Ludzie radochę mają z tego - dodaje.
Mężczyźnie nie postawiono żadnych zarzutów. Śledztwo zostało przedłużone do 23 lutego 2019 roku.
- Śledztwo zostało przedłużone i na pewno z racji na powagę tej zbrodni nie ustaniemy w działaniach do ostatniego dnia śledztwa - mówi Rafał Kaczyński, zastępca Prokuratora Okręgowego w Łomży. Prokuratura czeka teraz na opinie biegłych.
W przypadku zabójstwa przedawnienie następuje po 30 latach. W tej sprawie miało to nastąpić w przyszłym roku. Jednak z związku z wszczęciem postępowania okres ten wydłuża się o kolejne 10 lat.
NIEWYJAŚNIONA ZBRODNIA
23 października 1989 r., ok. godz. 15. morderca napadł na spacerującą samotnie po lesie
11- letnią Monikę, a gdy w pobliżu pojawił się jej młodszy braciszek - 9 - letni Janusz, zabił także jego. Dziewczynka miała przy sobie skakankę, którą zabójca wykorzystał do uduszenia rodzeństwa. Następnie ułożył ciała w zagłębieniu terenu i przysypał je igliwiem.
Zaniepokojeni rodzice wszczęli akcję poszukiwawczą, w której udział wzięli sąsiedzi, MO oraz żołnierze. Dzieci znaleziono następnego dnia. Szyja dziewczynki wciąż była owinięta sznurem skakanki, jej drugi koniec sprawca przywiązał do drzewa.
W tej sprawie wytypowano kilku podejrzanych, sporządzano rysopisy i portrety nieznanych osób, które widziano w pobliżu lasu. Przesłuchano dziesiątki świadków, sporządzono ekspertyzy laboratoryjne, publikowano apele w prasie i telewizji. Podejrzewano, że dzieci mogły znać sprawcę, ale przez blisko 30 lat nic nie przyniosło skutku.
Polana, na której bawiły się dzieci i las, w którym znaleziono ich ciała /fot. M.S./