"Wspomnienia" Józefa Kowalczuka, żołnierza 3. Dywizji Strzelców Karpackich to najnowsze wydawnictwo Muzeum Wojska w Białymstoku. Książka to krytyczne wydanie drukiem rękopisu, który do zbiorów instytucji trafił na początku lat 90. XX wieku. Zapiski można określić jako przykład tzw. literatury dokumentu osobistego. Otwierają czytelnika na zderzenie z przeszłością, przekazują głos postaciom, które nie miały do tej pory możliwości wypowiedzi. Mężczyzna przez większość życia był mieszkańcem Rudki, małej miejscowości w województwie podlaskim.
-Wspomnienia Józefa Kowalczuka podzielone są na dwie części. W pierwszej autor opisuje wydarzenia głównie z roku 1943, związane z formowaniem Armii Polskiej na Wschodzie. Część druga poświęcona jest bitwie pod Monte Cassino, w której uczestniczył jako starszy strzelec 2. batalionu 3. Dywizji Strzelców Karpackich 2. Korpusu Polskiego - mówi Marcin Koziński z Muzeum Wojska w Białymstoku, odpowiadający za redakcję wydawnictwa. - Kowalczuk ma wielki dar opowieści, która miejscami przyjmuje tradycyjną formę gawędy. Pozostaje w tym bardzo autentyczny, a swobodny styl, luźna kompozycja, dygresje, bezpośrednie zwracanie się do czytelnika sprawiają, że jego pamiętnik po prostu świetnie się czyta. - dodaje.
Tekst został uzupełniony o historyczne fotografie żołnierzy 2. Korpusu Polskiego, ilustrujące konkretne fragmenty wspomnień. Zdjęcia zostały wykonane w tym samym czasie i miejscu, które opisuje autor i pochodzą ze zbiorów Muzeum Wojska w Białymstoku.
Sam Kowalczuk również przez wiele lat pozostawał postacią tajemniczą, znaną jedynie ze swoich zapisków. W trakcie przygotowania wydawnictwa, dzięki pomocy pracowników Urzędu Gminy w Rudce, udało się odnaleźć i dotrzeć do jego córki Zofii Jadwigi Roguckiej, która od kilkudziesięciu lat mieszka za granicą. Tak przytacza historię ojca:
"Mój ojciec urodził się 16 września 1914 roku, w Rudce, jako najstarszy syn Aleksandra i Anny Kowalczuk z domu Zabijak. Pochodził z wielodzietnej rodziny Ojciec był zesłany na Syberię, gdzie pracował przy wyrębie lasów. Wspominał, że udało mu się przeżyć tylko dzięki wybieranym ze śmietników głowom śledzi i cebuli, którą jadł wtedy w dużych ilościach. Od razu po "amnestii" zgłosił się do "armii Andersa". Był tak zniszczony, że mimo 28 lat, wszyscy nazywali go "dziadkiem" . Tato niechętnie opowiadał o wojnie, starał się żyć tym co teraz. Do Polski wrócił w 1945 roku, z żoną, prawdziwą Włoszką. Moja mama, Armida Grassetti, pochodziła z małej miejscowości w okolicach Rzymu. "