Jak wynika ze wstępnych danych Ministerstwa Sprawiedliwości, w 2020 roku do sądów w całej Polsce wpłynęło 2860 wniosków o ogłoszenie upadłości firm. To o 1278 mniej niż rok wcześniej, kiedy było ich 4138.
- W pierwszej chwili można pomyśleć, że to paradoks. W kryzysie mamy przecież mniej wniosków o ogłoszenie upadłości firm. Jednak dane nie są zaskakujące, bo dzięki działaniu państwa udało się ograniczyć problem. Miliardy złotych, które zostały przelane przedsiębiorcom w ramach tarcz antykryzysowych, to główny powód spadku - komentuje ekonomista Marek Zuber.
Silna obrona przed bankructwem była zadaniem numer 1 dla wielu przedsiębiorców, co podkreśla prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i były wiceminister finansów. I dodaje, że pomoc ze strony państwa sprzyjała realizacji tego celu. Firmy sięgały również po własne środki, które jednak w ciągu roku znacznie się zmniejszyły. W ocenie ekspertów może to oznaczać, że zagrożenia przeniosły się na 2021 rok, zwłaszcza w branżach, które najbardziej odczuwają skutki pandemii.
Ekspert zwraca też uwagę na sytuację w przemyśle i budownictwie, gdzie nastąpiło bardzo duże odbicie w trzecim i czwartym kwartale 2020 r.
- Jeśli popatrzymy na wyniki przemysłu, to one nie tylko wróciły do dynamiki sprzed pandemii, ale wręcz były lepsze. Mamy więc pozytywną sytuację. Zobaczymy, co będzie dalej, bo przemysł jest związany z eksportem, a pod koniec roku mieliśmy mocne mrożenie gospodarki w Niemczech. W temacie związanym z upadłościami dochodzi też kwestia ograniczenia działalności sądów. To bardziej mogło opóźniać składanie wniosków w kwietniu czy maju, bo potem już to lepiej funkcjonowało - dodaje Marek Zuber.
Z kolei jak stwierdza Andrzej Głowacki, prezes zarządu DGA Kancelarii Restrukturyzacji i Upadłości, przedsiębiorcy czekali na wsparcie z tarcz antykryzysowych. Ponadto wiedzieli o moratorium na składanie wniosków o upadłość na skutek pandemii, które wynikało z ustawy o COVID-19. Dodatkowo preferowali otwarcie postępowań restrukturyzacyjnych. Do tego ekspert zwraca uwagę, że część wniosków o ogłoszenie upadłości jest oddalanych. Najczęściej dzieje się to ze względu na brak środków na koszty postępowania.
- Spadek liczby tych wniosków był do przewidzenia. To efekt wejścia od 24 marca 2020 r. nowelizacji przepisów regulujących upadłość osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej, tj. konsumentów. Obecnie mogą z niej skorzystać również byli przedsiębiorcy. Większość firm jest prowadzona przez osoby fizyczne. Wystarczy wykreślić działalność z CEDiG, aby uzyskać możliwość skorzystania z uproszczonego trybu ogłoszenia upadłości - podkreśla Adrian Parol, radca prawny i doradca restrukturyzacyjny.
Jak prognozuje Marek Zuber, wyraźny wzrost liczby upadłości zobaczymy dopiero w bieżącym roku, gdy skończą się otrzymane pieniądze i przedsiębiorcy zaczną rozliczać uzyskane pożyczki. Wtedy też zapewne wzrośnie bezrobocie, choć nie musi to być duży wysyp upadających firm. W wybranych branżach zmieniono bowiem zasady umorzenia. Ono może być całkowite, a nie do 75 proc. Może też się okazać, że właśnie dzięki tym środkom i restrukturyzacji część firm stanie na nogi.
- W przemyśle zatrudnienie nie jest ogromne. Inaczej sytuacja wygląda w sektorze usług, gdzie mamy dużo mikrofirm i małych przedsiębiorstw. W związku z tym w 2021 roku można spodziewać się większej liczby bankructw i wzrostu bezrobocia, mimo że PKB nie będzie już spadać. Te negatywne efekty ujawnią się w sektorach najbardziej dotkniętych pandemią - prognozuje prof. Gomułka.
Natomiast mec. Parol przewiduje, że na pewno wzrośnie liczba wniosków o ogłoszenie upadłości osób prawnych. To będzie wiązało się z koniecznością znaczącego zaangażowania syndyków w proces likwidacji masy upadłości, w sprawy sądowe. Oni będą prowadzić upadłości formalnie ogłaszane jako konsumenckie, które w rzeczywistości będą gospodarczymi.
- W Polsce mamy w sumie ok. 2 mln przedsiębiorstw. Przeważnie są to mikrobiznesy i małe firmy, zatrudniające do 50 pracowników. I to one są najbardziej zagrożone upadłością. W tej chwili rząd się wstrzymuje z kontynuacją pomocy na wielką skalę. I mamy sytuację bardzo dramatyczną, np. w szeroko pojętej gastronomii czy hotelarstwie - zaznacza główny ekonomista BCC.
Do tego Adrian Parol nie spodziewa się, że w Polsce wzrośnie liczba wniosków w tej kwestii od osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą. Jednak duże przyrosty mogą być w woj. śląskim, mazowieckim oraz małopolskim. Spowodowane to jest strukturą gospodarczą tych terenów.
- W Małopolsce ten problem będzie dotyczył nie tylko miejscowości górskich, ale również samego Krakowa, który ewidentnie jest nastawiony na turystów, zwłaszcza zagranicznych. W ubiegłym roku wyglądało to katastrofalnie - podsumowuje Marek Zuber.
Materiał nadesłany przez serwis agencyjny MondayNews