Z drugiej strony, przecież od lat mówi się o tym, że lekarzy i pielęgniarek jest w Polsce za mało. Tzw. system ratuje właśnie to, że pracują oni w wielu miejscach.
Jak podaje biuro prasowe wojewody, wczoraj i przedwczoraj do wszystkich podmiotów leczniczych wpisanych do Rejestru Podmiotów Wykonujących Działalność Leczniczą, który prowadzi wojewoda, zostały przekazane pisma z zaleceniem ministra zdrowia w zakresie wykonywania zawodu medycznego. Są tam i prośby o to, by medycy pracowali tylko w jednej przychodni czy szpitalu. Prośby - ale nie zalecenia.
Minister Zdrowia napisał:
"Trudna sytuacja epidemii wymaga od nas bardzo dobrej organizacji i zachowania dużej ostrożności. W związku z tym, proszę w miarę możliwości, o ograniczenie swojej aktywności zawodowej do jednego podmiotu leczniczego.
Tak jak wszystkich Polaków prosimy o ograniczenie kontaktów, tak Państwa - pracowników ochrony zdrowia, również o to proszę. Jeśli więc nie ma ważnych przyczyn, dla których Państwa aktywność zawodowa wymaga pracy w innych jednostkach - bez której te jednostki nie byłyby w stanie funkcjonować, proszę o rozważenie czy nie warto na czas epidemii tej aktywności ograniczyć.
Wiem, że w obecnej sytuacji nie należy wprowadzać kategorycznych zakazów dotyczących wszystkich pracowników służby zdrowia - byłyby one nie tylko niemożliwe do realizacji, ale mogłyby przynieść skutek odwrotny do zamierzonego."
Minister Zdrowia zwrócił się też z apelem do wszystkich kierujących placówkami medycznymi o rozważne podejmowanie decyzji, w porozumieniu z pracownikami tak, by uwzględnić specyfikę pracy każdego z członków zespołu.
Służby wojewody przekazały do szpitali również komunikat Józefy Szczurek-Żelazko, sekretarza stanu w Ministerstwie Zdrowia, adresowany przede wszystkim do pracowników szpitali jednoimiennych, dotyczący powstrzymania się od wykonywania pracy z innymi pacjentami, w innych podmiotach leczniczych czy jednostkach organizacyjnych systemu ochrony zdrowia w przypadku kontaktu z osobami ze zdiagnozowanym zakażeniem albo z podejrzeniem zakażenia.
Sam Bohdan Paszkowski, wojewoda podlaski, nie podejmował w tym zakresie żadnych kroków. Jak przekazuje jego biuro prasowe - sytuacja ma być na bieżąco monitorowana. Jeśli faktycznie lekarze i pielęgniarki zrezygnują z części swojej pracy i dyrektorzy szpitali będą zgłaszali braki personelu - wtedy podejmie działania. Teraz niemożliwie jest ułożenie jakiegokolwiek planu, bo nikt nie zna planów personelu medycznego. Nie wiadomo też - jeśli zdecydują się oni na pracę w jednym miejscu - który szpital wybiorą.
A co na to dyrektorzy białostockich szpitali?
Alicja Skindzielewska, dyrektorka szpitala MSWiA w Białymstoku - o którym już wiadomo, że może być przekształcony w szpital jednoimienny, czyli przeznaczony tylko dla pacjentów z koronawirusem, u których występują dodatkowe choroby - mówi, że już w ubiegłym tygodniu sugerowała wojewodzie, że w dzisiejszej sytuacji personel medyczny powinien się określić i pracować w jednym szpitalu.
- Mogą zakażać, nawet o tym nie wiedząc, gdy pracują w różnych miejscach - mówi.
Jednak czy szpital poradziłby sobie w takiej sytuacji - nie potrafi dziś odpowiedzieć. - Nie mam nawet wiedzy, kto w ilu miejscach jeszcze pracuje - mówi. Ale z drugiej strony, gdy szpital zostanie przekształcony w jednoimienny - personelu nie może tu zabraknąć. W tym wypadku, w razie problemów, Alicja Skindzielewska liczy na wojewodę: - Będzie musiał oddelegować kogoś do nas.
Magdalena Borkowska, dyrektorka Białostockiego Centrum Onkologii, mówi z kolei o odpowiedzialności. - Jeżeli każdy ze szpitali będzie tak działał, żeby na jego teren wchodzą tylko pacjenci niezakażeni, jeżeli stworzymy dobre warunki dla naszych pracowników i będziemy mieli wiedzę, że na pewno nie kontaktowali się z żadną z osób podejrzanych, to w mojej ocenie nie ma sensu zmieniać tych zasad pracy w różnych miejscach - przekonuje. - Musimy nauczyć się współpracować i leczyć w nowych warunkach.
Oczywiście - bierze pod uwagę zmniejszoną liczbę zabiegów - bo muszą być przerwy na dezynfekcję albo niektórzy pracownicy skorzystają z prawa opieki nad dziećmi.
- Ale ograniczenie pracy lekarzy spowoduje załamanie systemu - mówi. - Jeśli dojdzie do tego, że będzie bezwzględny zakaz pracy w wielu miejscach, to my sobie nie poradzimy.
Według niej rozwiązaniem byłoby też przekierowanie do innych szpitali części lekarzy specjalistów ze szpitali jednoimiennych. Bo przecież w zamian do nich mieliby trafić lekarze chorób zakaźnych.
A jak ona sobie radzi? Oczywiście w BCO są oddzielne wejście dla pracowników i pacjentów. Wszystkim przy wejściu sprawdzana jest temperatura. To tak jak w każdym szpitalu. Ale dyrektor Borkowska mówi, że wprowadza - dla personelu - cotygodniowe testy na koronawirusa. - Chcę, żeby wszyscy czuli się bezpiecznie: i nasi pacjenci, z którymi mamy kontakt, i nasze rodziny, do których wracamy - mówi.
Jak podaje Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzeczniczka USK, tu również nikt nie wie, dla ilu lekarzy czy pielęgniarek USK nie jest jedynym miejscem pracy. Ale o części na pewno wie, że pracują tylko w USK. Skąd? Bo mają podpisane tzw. lojalki.
Jak mówi, szpital nie jest w stanie określić, czy poradziłby sobie, gdyby został wydany zakaz pracowania w wielu miejscach. Po prostu - bez informacji o tym, ilu lekarzy by ewentualnie odeszło, nie da się niczego przewidzieć.
- Oczywiście, zawsze są obawy o to, że koronawirus zostanie przez kogoś przyniesiony z innego szpitala. Przecież znamy sytuacji z Polski, gdzie jedna pielęgniarka potrafiła zarazić personel w trzech szpitalach. Dlatego podejmujemy jak najwięcej działań, by do tego nie dopuścić: mierzymy temperaturę przy wyjściu, jeszcze długo przed tym, zanim była obowiązkowa kwarantanna, nie dopuszczaliśmy do pracy osób, które wróciły z zagranicy - wymienia Katarzyna Malinowska-Olczyk. - No i wierzymy w rozsądek naszych pracowników.