Ile kosztuje ludzkie życie?

Prokuratura w Białymstoku sprawdza, czy ludzkie życie warte jest 4 tys. tys. zł. Prawdopodobnie tyle zaoszczędzono na transporcie 44-letniej pacjentki zakwalifikowanej do przeszczepu serca. Śledczy ustalają, czy te oszczędności zaważyły na śmierci kobiety.

Pani Dorota trafiła do Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. 16 czerwca 2019 roku zapadła decyzja, że jedynym jej ratunkiem jest przeszczep serca. Ten miałby się odbyć w Instytucie Kariologii w Warszawie. Jej stan był tak zły, że wykluczono transport śmigłowcem. Transport miał się odbyć specjalistyczną karetką.

Szpital USK od wielu lat w takich sytuacjach korzysta z zewnętrznych firm, z którymi ma kontrakt na tzw. transport lekarski. Firma prywatna gwarantuje specjalistyczną karetkę, w której jest lekarz i przeszkolony kierowca-sanitariusz. W wyjątkowych sytuacjach, gdy ryzyko i niebezpieczeństwo związane z przewozem pacjenta jest ogromne (tj. w opisywanym przypadku) przewóz odbywa się nawet konwojem dwóch karetek.

KOMPLIKACJE

18 czerwca. Pani Dorota podłączona do kontrapulsacji wewnątrzaortalnej (urządzenia, które najprościej mówiąc ma na celu w mechaniczny sposób wspomagać niewydolność serca) zostaje zaintubowana i zasypia. Pod szpital podjeżdża karetka.

USK przekazuje pacjentkę zespołowi karetki. Z naszych ustaleń wynika, że pojazd nie dość że ma niesprawne sygnalizatory świetlne i dźwiękowe, to jeszcze nie posiada wymaganego przy tego typu transporcie zewnętrznego zasilania w energię elektryczną. Szpital prosi policję o pilotowanie pojazdu do Warszawy.

- Było jasne, że zabraknie prądu. W karetce nie było nawet mocowań, by bezpiecznie i stabilnie można było zamontować urządzenie, które podtrzymywało życie kobiecie. W razie wypadku lub nawet silniejszego hamowania prowizorycznie ustawione urządzenie mogło wyrządzić krzywdę nie tylko pacjentce... - mówią nam dziś anonimowo pracownicy szpitala.

Transport wyrusza. Początkowo odbywa się prawidłowo. Mniej więcej w połowie drogi z niewiadomych przyczyn karetka zatrzymuje się, lekarka wybiega z pojazdu i nerwowo zaczyna palić papierosa. Zaskoczeni tym policjanci pilotujący transport wbiegają do karetki. Okazuje się, że w karetce przestał działać sprzęt podtrzymujący życie pacjentki. Z materiałów śledztwa wynika, że lekarka nie potrafiła obsługiwać tych urządzeń. Miała wręcz stwierdzić, że nie zna tego pojazdu bo pierwszy raz tym jedzie.

Wtedy policjanci zaczęli dzwonić do lekarzy w szpitalu z pytaniami, co należy robić w takiej sytuacji. Instruowani zdalnie - przywrócili prawidłowe działanie części urządzeń podtrzymujących życie, m.in. butli z tlenem. Dzięki temu można było dotrzeć do kliniki w Aninie. Kobieta nie doczekała się jednak przeszczepu. Zmarła 10 dni później.

Sprawy pewnie by nie było, gdyby policjanci nie zawiadomi o tym swoich zwierzchników, a ci prokuraturę.

- W chwili obecnej trwają czynności procesowe zmierzające do wszechstronnego wyjaśnienia okoliczności sprawy - informuje Wojciech Zalesko, szef Prokuratury Rejonowej Białystok - Południe w Białymstoku. Jak tłumaczy prokurator, śledztwo ma ustalić, czy warunki przewożenia pacjentki przyczyniły się do jej śmierci. Za oba przestępstwa grozi do 5 lat więzienia.

Skontaktowaliśmy się z firmą, która realizowała usługę. - Transport odbył się zgodnie z przepisami. Karetka tego dnia była sprawna. Nie wiem, co dokładnie stało się podczas transportu - mówi nam Michał Brzeski, współwłaściciel firmy "M-Medica". Firma ma dwie własne karetki i dwóch lekarzy na etacie. Wspiera się podwykonawcami.

Pytany o to, co wie o lekarzu, który był 18 czerwca w karetce, stwierdza, że nawet nie zna lekarki i nie wie, jaką ma specjalizację. Był już przesłuchiwany przez prokuraturę.

MEDYCYNA OD KUCHNI

Rynkowa stawka za "transport lekarski" wynosi ok. 45-50 zł za kilometr. Płaci się za specjalistyczną karetkę, przeszkolonego kierowcę-sanitariusza i lekarza specjalistę. Także za gotowość firmy do podjęcia usługi w krótkim czasie oraz zagwarantowania powtarzalności usługi (tzn. zdolności do wykonania kilku przewozów w tym samym czasie). Szpitale wymuszają na firmach schodzenie ze stawek. Taki transport wymagającego pacjenta do Warszawy może kosztować nawet 20 tys. zł.

Wiosną tego roku w szpitalu USK przestała obowiązywać umowa z dotychczasowym przewoźnikiem. Szpital nie rozpisał przetargu, lecz ogłosił konkurs ofert, w którym nie było obostrzeń jak w przetargach. Nowa firma nawet nie musiała przedstawić szpitalowi referencji...

- Umowa jest realizowana zgodnie z zapisami. Jako szpital nie mamy żadnych zastrzeżeń, co do pracy firmy, nie było żadnych skarg, nie były nakładane kary umowne wynikające z zapisu umowy, nie było również podstaw do przeprowadzania kontroli (w przeciwieństwie do firm, z którymi szpital współpracował wcześniej) - informuje Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzecznik prasowy USK w Białymstoku.

Pogotowie ratunkowe poproszone o złożenie swojej oferty odmówiło. Udało nam się skontaktować z jednym z podmiotów, który wystartował w tym konkursie. Firma wcześniej realizowała dla USK takie usługi. W kwietniu zaproponowała stawkę 40 zł i nie wygrała.

- Szpital wymagał od nas schodzenia z ceny przy jednoczesnym podwyższaniu jakości usługi. Ja w gotowości mam dziesięcioro lekarzy na etatach i pięć nowych karetek. Do tego sprzęt specjalistyczny i pracownicy do jego obsługi. Naprawdę jest granica gdzie się da oszczędzać, a gdzie już się igra z ludzkim życiem - mówi Leszek Szymójko, prezes ASP-Halt.

Szpital USK ma 22 mln zł straty.

Zobacz również